Leopold Pisz

Pracownicy kazimierskiego urzędu pocztowego, m.in. Pruszyński, Łada, J. Doraczyński (listonosz), Kubola (listonosz), J. Piszowa, pośrodku – naczelnik, Leopold Pisz

Zobacz też… Ruch oporu

Jedną z najczęściej powtarzanych przez panią Marię anegdot była ta:

„Weszli do Kazimierza Ruscy. Zaraz się zrobiło zamieszanie, co i rusz kogoś wzywali na przesłuchanie, przeważnie nie brali tłumacza, bo niby Ruski z Polakiem się dogada. Poszła na ich rozkaz i moja sąsiadka. Wchodzi, patrzy; zaczyna się przesłuchanie, pytają o nazwisko. Ona na to krótko:
– Pisz.

Ten, który ją przesłuchiwał wlepił oczy – bo czemu taka jemu rozkazuje? – ale pyta jeszcze raz:
– Nazwisko!

A sąsiadka:
– Pisz.

Zdenerwował się nie na żarty i kto wie, czy by Pani Piszowa wyszła z tego żywa, gdyby w porę nie objaśniła, że tak właśnie brzmi jej nazwisko.”

A mąż pani Piszowej, Leopold, wtedy od paru lat już nie żył, choć to pewnie w jego sprawie ją niepokojono…

Nie był urodzonym Kazimierzakiem. Skąd przybył i kiedy tu nastał – trudno powiedzieć dokładnie, ale początek był taki, że pan Leopold poznał panią Jadwigę z Kazimierza, szczęśliwie się w sobie zakochali i wnet pobrali. Pani Jadwiga pracowała na poczcie w Kazimierzu, on był tej poczty naczelnikiem. Krewni pani Lodzi do dziś wspominają święta i uroczystości rodzinne w domu przy Lubelskiej. Zapamiętali je między innymi z powodu czaru, jaki roztaczał obecny na wszystkich tych miłych posiedzeniach pan Pisz.

To był człowiek wspaniały, przede wszystkim bardzo dobry, sumienny pracownik, świetny naczelnik poczty. Wielki patriota, a w towarzystwie – niesamowicie wesoły, niesamowicie! To on bawił towarzystwo, on zawsze, nie kto inny, z wielkim poczuciem humoru. Gdyby go do kogoś porównać z wyglądu, to do aktora Wilhelmiego – miał charakterystyczny owal twarzy. Przypominał mi też trochę Dymszę, tylko on był troszkę wyższy, korpulentny, taki. Pamiętam go doskonale, mam jego postać przed oczami.

Bardzo był szanowany. Należał do elity Kazimierza, do której zaliczał się też ksiądz Boratyński, pan rejent Jerzmanowski, burmistrz Ulanowski, komendant policji Dębski . Oni się trzymali razem, tworzyli jedno środowisko, wspólnie się bawili na sylwestra. Z nimi się naturalnie ogromnie liczono.

Jako patriota nie pozostał obojętny na los kraju, gdy wybuchła Druga Wojna. Nie był zajęty jedynie sobą, na sercu leżała mu wolność Ojczyzny. Dlatego Leopold Pisz stał się współorganizatorem Służby Zwycięstwu Polsce w Kazimierzu. Odważny to był krok i szalenie odpowiedzialny, gdyż działało się nieomal po omacku i pod wielką groźbą utraty życia. Organizację współtworzyli m. in.: pan Jerzmanowski, pan Kujawski – dyrektor fabryki w Warszawie, Kargol – dyrektor szkoły zawodowej (wtedy stolarskiej) oraz pracownicy poczty, do których zaufanie miał pan Pisz. Taki na przykład listonosz Kazimierz Baranowski z Dołów, aresztowany razem z Piszem, również zamordowany w Oświęcimiu (z dokumentów oświęcimskich: ur.1908-09-27 (Kazimierz-Dolny), wyznanie: katholisch, uwagi: zm.1941-11-04 w Auschwitz), pan Grasinski – sekwestrator przedwojenny.

Mało znany jest pewien epizod, który miał miejsce na samym początku wojny, nie związany bezpośrednio z kazimierską konspiracja, ale czyn mający znaczenie dla całej historii i kultury polskiej. Mowa tu o ewakuacji skarbów wawelskich:

„10 września, niedziela, ’39 r.

Niepowtarzalna panorama Kazimierza cieszy ich [ekipę ewakuacyjną] dziś nadzwyczajnie. To ma być kres rzecznego szlaku, tu już wojsko ma przejąć opiekę nad skarbami i organizację transportu. Zbliżając się, widzą nad miasteczkiem dym. Hetmańska buława Stefana Czarnieckiego po raz drugi w swej historii trafia tutaj: raz dzierżył ją sam hetman podczas przegranej pod Kazimierzem bitwy ze Szwedami, teraz – leży złożona na dnie barki, w skrzyni przykrytej dla niepoznaki dywanikiem.

Dobijają do kępy w Męćmierzu, stają silniki. Kustosz wawelskich zbiorów wraz ze swym współpracownikiem rusza do miasta. Tam – panika po nieudanym bombardowaniu. Nikt transportu nie oczekuje, żadnych widoków na pomoc.

*

Leopold Pisz, naczelnik miejscowej poczty, dostał dziś właśnie rozkaz ewakuacji urzędu. Nie w porę więc pojawiają się dwaj nieznajomi, na domiar złego od progu przekonujący go o wyjątkowości swej jakiejś misji. Któż dziś nie ma ważnych spraw? I jaka może być ważniejsza nad jego służbowy obowiązek? Wysłuchuje jednak i kończy krótkim: „Jestem do dyspozycji panów”.

Samochodów nie ma wcale, wszystkie zarekwirowane dla zadań frontowych, bez zarzutu za to działa łączność. Telefon dzwoni niezmordowanie. Urzędnicy nie mogą nic, wojskowi jakoby deklarują pomoc.

Niemcy podeszli pod Warszawę.

Leopold Pisz dwoi się i troi ofiarnie. Zdaje się być opatrznościowym mężem zesłanym specjalnie na ratunek (parę tygodni temu zresztą, zwiedzał pan Pisz Wawel i skarby narodowe zrobiły na nim niezapomniane wrażenie). Dzięki jego kolejnemu telefonowi ekipa dostaje żołnierskie przyrzeczenie dostarczenia kolumny samochodów.

Zmierzcha, delegacja wraca do męćmieskiej kępy i przekazuje nowiny: statek „Paweł” ma płynąć do domu, do Puław.

Wciąż 10 września. Po sześciu dniach barka Franciszka Misi przestaje pełnić rolę narodowego skarbca. Pośród nocy dokonano rozładunku, Leopold Pisz zakrzątnął się koło wszystkiego. Strażnicy po raz pierwszy od dnia ewakuacji będą spać w łóżkach. Niektórzy z nich, m.in. woźni i kościelni, odłączają się od ekipy. Transport odtąd ma być zabezpieczany przez wojsko.

Rano przychodzi meldunek, że samochody jednak nie przyjadą. Niemcy pod Dęblinem usiłują sforsować Wisłę. Czasu nie ma wcale, ale nie ma i transportu. Nieoceniony naczelnik Pisz cudem otrzymuje obietnicę od dowódcy odcinka frontu: da on tabor konny, złożony ze zwykłych furmanek, zarekwirowanych dla wojska.

Ok. godz. Siódmej 13 lub 15 furmanek zajeżdża na nadbrzeże. Są zbyt krótkie, trzeba używać drągów, by skrzynie nie pospadały. Konie zdrożone, daleko tak obciążone nie ujadą.

Leopold Pisz wciąż w łączności z dowództwem okręgowym, łączy się też ze starostwem w Nałęczowie. Byle przetrwać noc: jutro samochody wojskowe razem z ochroną zostaną podstawione na szosę opodal Karmanowic.

Fury wloką się wolno, chłopi nie głowią się nad tym, co kryją skrzynie. Coś tam dla wojska chyba. Konwój prowadzi komendant kazimierskiej policji, Józef Dębski.

Późnym popołudniem docierają do Karmanowic. Skrzynie zapadają się w mech, przykryte dla kamuflażu sośniną. Odtąd królewski skarbiec pozostaje pod opieką Karmanowickich chłopów (…)”

Działo się to wszystko na samym początku wojny. Na samym też początku tworzona była wspomniana organizacja podziemna. Pana Leopolda ludzie darzyli zaufaniem, zatem udawało się jakoś te nici konspiracyjne wiązać. Jeden drugiego w organizacji znał na wskroś, wiedział na kim polegać, czego się po kim spodziewać. W piwnicach poczty kolportowano prasę podziemną, listonosz ją rozprowadzał, naczelnik koordynował. Szalenie to było ryzykowne, lecz nie wszyscy jeszcze wtedy zdawali sobie sprawę z tego, jak się ta działalność zakończy. Tworzenie zrębów Organizacji – a przecież zaraz po wybuchu wojny to były dopiero początki – polegało na budowaniu administracji, sądownictwa (na wypadek jakichś przestępstw taka instytucja była niezbędna, a odpowiadać za nią musiał fachowiec, sędzia. Takim fachowcem był pan Kierek). Sądownictwo to miało pod swą jurysdykcją wewnętrzne sprawy Podziemia. Przeprowadzano śledztwa, wykonywano wyroki. Ale sam początek to głównie stadium tworzenia komórek organizacji.

Wzięli się za to ludzie mocno zaangażowani, na poziomie, o silnych charakterach i prostolinijnej moralności. Gdyby budowana przez nich inicjatywa przetrwała, to było by z niej coś wielkiego, bardzo niebezpiecznego dla wroga…

Bodajże 42 z nich aresztowano. Wydał ich Typograf. W trakcie śledztwa udowodniono, że miał on sporządzone listy Polaków – patriotów, które przekazywał Niemcom. Wykonano na nim wyrok śmierci. W odwecie Niemcy zgotowali nam Krwawą Środę.

Ale wróćmy do początku wojny i do pana Leopolda. Poczta wtedy jeszcze funkcjonowała normalnie, Pisz pracował.

Józef Dębski, komendant policji

Pewnego dnia komendant policji dostał rozkaz z Gestapo, żeby tych a tych ludzi dostarczyć na posterunek. Wśród wzywanych był i Leopold Pisz. Poszedł po niego policjant Piecyk, starszy, bardzo porządny człowiek, rozkaz musiał wykonać (a trzeba pamiętać, że był on ojcem partyzanta, Babinicza, dowódcy plutonu kazimierskiego).

Poszedł więc do Pisza policjant Piecyk i mówi:

– Panie naczelniku, niech się pan ubierze, pójdziemy na posterunek –

ale jednocześnie dał do zrozumienia, że on sobie poczeka w kuchni, aż się aresztowany ubierze. Pisz mógł czmychnąć, bo policjant dał mu wolną rękę, a że mieszkał na poczcie, na parterze, nie byłoby to trudne. Mógł uciec, ale nie skorzystał. Poszedł na posterunek policji w magistracie na rynku. Później przekazano go na Gestapo. Z klasztoru wywieziono go na Zamek Lubelski; skazano na obóz koncentracyjny. W drodze z Lublina do Oświęcimia wyrzucał z pociągu grypsy. Pani Piszowa cały czas po aresztowaniu, cały czas – dopóki nie przysłano zawiadomienia o śmierci – wierzyła, że on żyje, że wróci. Nadzieję dawały jej grypsy, listy. Jakimś sposobem informował ją o tym, że siedzi na Zamku, potem, że jedzie gdzieś, nie wie gdzie. Dopiero na miejscu dowiedział się, że jest w Oświęcimiu. Na początku przychodziła do pani Piszowej korespondencja, przyszło zdjęcie męża w pasiakach.

Leopold Pisz, z dokumentów oświęcimskich: ur. 1902-07-07 (Tarnow), wyznanie: katholisch, uwagi: zm.1942-01-28 w Auschwitz

Niemcy byli bardzo skrupulatni, potrafili nawet niektóre rzeczy odsyłać, przysłali więc i prochy, ale czy to jego?… Trudno powiedzieć nawet, jak odbył się pogrzeb, bo działo się to jeszcze za okupacji…

W Kazimierzu był żal, pani Piszowa bardzo przeżywała, pogrążyła się w smutku. Kazimierzacy się z nią razem smucili i co więcej mogło być? Okres okupacyjny w pełni, dlatego tylko smutek, który nabrzmiewał gniewem, wolą walki. Dużo jeszcze lat minąć musiało, nim wróciła do życia ukochana przez Leopolda Pisza Wolna Ojczyzna.

Miał 39 lat, gdy został zgładzony – to siła wieku, dojrzałość charakteru i rozkwit ducha. Zginął bohatersko, zamęczony za Polskę. Jak to możliwe, że w Kazimierzu nikt prawie o Nim nie pamięta???

Odpowiedzią na to retoryczne z pozoru pytanie niech będzie list, skierowany z inicjatywy R. Jeżewskiego do Dyrekcji Poczty Polskiej przez Kazimierzaków:

Szanowny Panie,

Zwracamy się do Pana o wsparcie idei umieszczenia na budynku kazimierskiej poczty tablicy upamiętniającej osobę naczelnika urzędu pocztowego w Kazimierzu Dolnym, Leopolda Pisza, pełniącego swą funkcję do 1939 r.

Postać jego, niemal całkowicie jest dziś zapomniana. Tymczasem zapisał się on chwalebnie nie tylko w lokalnej historii regionu jako jeden z pierwszych i najbardziej oddanych twórców podziemnej organizacji; ogromny i przełomowy był jego wkład w ocalenie najcenniejszych pamiątek narodowych: skarbów wawelskich, pośród których znajdował się m.in. Szczerbiec i królewskie arrasy.

We wrześniu 1939 r. skrzynie z tym arcycennym ładunkiem przypłynęły barką węglową do Męćmierza. Stróżowie ich, z kustoszem Świerzem – Zaleskim na czele, utknęli w Kazimierzu, nie otrzymując pomocy ani od urzędników, ani od wojska. Pozostawieni sami sobie, udali się do naczelnika miejscowej poczty, Pana Leopolda Pisza, który usłyszawszy, w czym rzecz, jednym krótkim „jestem do dyspozycji panów” przesądził o losie narodowych pamiątek. Epizod, o którym mowa, był rzecz jasna jednym tylko z etapów ryzykownej, niemożliwej do przewidzenia i zaplanowania ewakuacji wawelskich skarbów. Nie mniej jednak, to właśnie w Kazimierzu zakończył się transport rzeczny. Trzeba było podjąć błyskawiczne kroki dalszej drogi lądowej, bowiem front przesuwał się w ogromnym tempie i można śmiało powiedzieć, że wróg deptał po piętach wawelskiego taboru. Leopold Pisz niestrudzenie telefonował, poruszał wszystkie swoje kontakty i możliwości łączności, choć tego samego dnia otrzymał polecenie ewakuacji urzędu pocztowego. Bezinteresownie i ofiarnie oddał się sprawie „wyższej konieczności”.

Za swoją działalność został zesłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Wrócił stamtąd w urnie, jako garść bezimiennego popiołu, złożonego na kazimierskim cmentarzu.

Dziś nikt już niemal o Leopoldzie Piszu nie pamięta. Musimy przyznać to ze wstydem i uznać, że jako Kazimierzacy nie zrobiliśmy dotąd nic, by zachować pamięć i wspominać go z należytym szacunkiem. Czujemy się odpowiedzialni za wskrzeszanie pamięci o Nim, bowiem dzięki takim właśnie cichym Bohaterom, Polska cieszyć się może nie tylko wolnością i suwerennością państwową, ale i wspólną, duchową tożsamością Narodu.

Do Państwa zwracamy się o wsparcie naszej idei z racji tego, że L. Pisz, będąc naczelnikiem kazimierskiego urzędu Pocztowego, a zapisawszy się najszlachetniej w historii II wojny światowej, przyczynił się do tego, że Poczta Polska po raz kolejny znalazła się na kartach bohaterskiej historii Polski.

Serdecznie dziękuję za pomoc przy opracowywaniu materiału Panu Edwardowi Jeżewskiemu, Pawłowi Lisowi, Agnieszce Stachyrze-Świderskiej

oprac. Bożena Gałuszewska


Wypracowanie ucznia kazimierskiej podstawówki:

Jędrzej Różycki, kl. IV B
LEOPOLD PISZ

Leopold Pisz był osobą, która bardzo szlachetnie zapisała się w historii naszego miasta.

Nie urodził się on w Kazimierzu, ale stąd pochodziła jego żona. Przed wojna był szanowanym obywatelem, pełniącym funkcję naczelnika urzędu pocztowego.

Kiedy wybuchła II wojna światowa, współorganizował on Państwo Podziemne, czyli konspiracyjną walkę z Niemcami. Poczta była bardzo ważna, bo były tam urządzenia komunikacyjne i dużo korespondencji i papierów. Łatwiej było tam ukryć zakazane pisma. W piwnicach poczty przechowywane były tajne gazety, które z narażeniem życia roznosił do ludzi listonosz, pan Kazimierz Baranowski.

W pierwszych dniach wojny naczelnik Pisz musiał ewakuować swój urząd. Wtedy do jego gabinetu weszli dwaj panowie i powiedzieli, że mają bardzo ważną sprawę i on musi im pomóc. Leopold Pisz odpowiedział, że ma swoją pilną pracę i nie może robić nic innego. Ci panowie powiedzieli mu w tajemnicy, że właśnie przypłynęli barką z Krakowa, są pracownikami muzeum i wiozą skarby wawelskie, żeby ich nie ukradli Niemcy. W Kazimierzu miały być załatwione samochody, ale nie ma i oni nie wiedzą, co dalej robić. Na to naczelnik Pisz powiedział „Jestem do panów dyspozycji” i zwołał furmanki i woźniców, żeby wywieźli skarby w bezpieczne miejsce.

Potem Niemcy aresztowali jego i innych kazimierskich patriotów. Uwięzili ich w strasznym obozie koncentracyjnym w Auschwitz. 28 stycznia 1942 roku Leopold Pisz tam zginął. W Oświęcimiu Niemcy zamordowali też pana listonosza Baranowskiego i wiele innych osób z Kazimierza.

Pan Leopold Pisz uratował nie tylko Szczerbiec, który był jeszcze z czasów Łokietka, ale także inne cenne arrasy. Jest to jedna z najlepszych opowieści, jakie słyszałem. Skarby jeździły po różnych krajach, gdzie były bezpieczne przez 70 lat aż wróciły do Polski.

Sam osobiście i moja rodzina bardzo się cieszymy z tego, że pamięć o Panu Piszu będzie w naszych głowach i wykuta w kamieniu na ścianie poczty, bo tam jest tablica pamiątkowa, o którą się starali mieszkańcy Kazimierza.