Tadeusz Sawczuk
Pisząc jakiś czas temu o Tadeuszu Sawczuku, zdawało się, że utknęliśmy w chwili, gdy zabrano go w Krwawą Środę i wywieziono do Auschwitz. Tam ślad się kończył adnotacją: przeniesiony do Grossrosen, zmarł 1943 r.
Tymczasem Tadeusz, po którym co dzień rozpaczają jego siostry i za którego duszę co miesiąc dają na mszę, postanowił niespodzianie powrócić dzięki relacji innego więźnia – Mieczysława Abramczyka, sąsiada Sawczuków z Rogowa*:
„(…)
Załadowano nas do wagonów węglarek i powieziono w siną dal. Nie znaliśmy celu naszej podróży i nie wiedzieliśmy co nas czeka. Byli tacy, co żałowali wyjazdu z Oświęcimia, tutaj się już zaaklimatyzowali, tutaj już mieli jakieś układy i możliwości przeżycia, a w nowym miejscu musieliby się urządzać na równi ze wszystkimi.
Jechaliśmy jak bydło stłoczeni w wagonach odkrytych, głodni, spragnieni i zmarznięci. Był to przecież marzec. W czasie podróży zachorował jeden z kolegów z mojej wsi, Tadeusz Szewczyk [prawdziwe nazwisko: Sawczuk]. Dostał wysokiej gorączki, majaczył, wzywał swoje siostry i matkę. Prosił o wodę, a my nie mogliśmy mu pomóc. Wieziono nas znów całą dobę, bo często trzymano nas na bocznicach. Wreszcie dojechaliśmy do stacji Breslau i tu nas wyładowano. Było to na drugi dzień rano. Ustawiono nas w kolumnę i popędzono pieszo. Ciężki to był marsz, gubiliśmy nasze obuwie, bo przecież w tych trepach na drewnianej podeszwie trudno było maszerować, a pędzono nas ok. 8 km. Kolegę Szewczyka nieśliśmy, a kilku innych trzeba było prowadzić pod ręce, bo byli bardzo osłabieni. W końcu dotarliśmy do obozu Grossrosen. Nie wiedzieliśmy, gdzie to jest. Ustawiono nas na placu, wyczytano alfabetycznie i każdemu dano blaszany kwadracik na sznurku, na którym był wybity numer. (…) Zakwaterowano nas w barakach. Zapoznano nas z regulaminem i oznajmiono nam, że jesteśmy tutaj na kwarantannie i nie wolno nam nigdzie z bloku wychodzić. Sztubowy z mojej sztuby był niemieckim kryminalistą i miał w głowie nie bardzo po kolei. Na imię miał Hans, zawsze uśmiechał się głupkowato i urządzał nam różne niespodzianki, popychał i bił.”
Tu ślad Tadeusza znów się urywa. Pozostaje wierzyć, że zmarł spokojnie na rękach kolegów z rodzinnego Rogowa, z twarzami sióstr i matki, prowadzącymi go w ostatnią drogę.
Niech spoczywa w pokoju.
oprac. Bożena Gałuszewska
* Podczas badania losów mieszkańców Kazimierza i okolic w Auschwitz, natrafiliśmy na wspomnienia nieżyjącego już Mieczysława Abramczyka z Rogowa. Materiały udało się pozyskać dzięki życzliwości Rodziny. Czytając wspomnienia znaleźliśmy przytoczony epizod dotyczący Tadeusza Sawczuka. Informację przekazaliśmy jego siostrom, dzięki czemu, po tylu latach dowiedziały się, że co miesięczna msza odprawiana w jego intencji, w miesiącu marcu będzie mszą w rocznicę śmierci Tadeusza.