Stryjeczny dziadek Bronisław
Paweł Skrzeczkowski:
– Nie opowiadałem ci o tym, jak Radek wyleciał ze szkoły w Kazimierzu i za co? To opowiem.
I w naszym domu, i w domu mojego dziadka zawsze się mówiło o Katyniu. Ojciec, jego siostra, inni – przy każdych świętach zawsze wspominali Bronka Skrzeczkowskiego, brata dziadka zamordowanego przez sowietów. To był wielki człowiek i dla rodziny, i w Kazimierzu był znany, tylko trzeba było mówić o nim cicho, na ucho, nie wolno było się przyznać, że w rodzinie mamy człowieka, który zginął w Katyniu. A Radek się przyznał i za to wyleciał ze szkoły. Dali mu wilczy bilet, to dlatego jeździł do Dęblina uczyć się na zegarmistrza.
W klasie maturalnej gdy jeszcze chodził do ogólniaka w Kazimierzu, miał dyrektora czerwonego jak cholera; „Grzyb” na niego mówili. Czerwony potwornie, w komitetach prężnie działał i prowadził lekcje historii. Zaczął raz o Katyniu i rozpędził się w opowieści, że to wszystko Niemcy, że dokonali takiej zbrodni i tak dalej. Radek, jeszcze nie doświadczony, silna głowa, mądry facet mówi:
– Panie profesorze, co nam pan tutaj opowiada takie rzeczy?! Przecież Katyń wystrugali sowieci!
– A skąd ty Skrzeczkowski masz takie wiadomości?
– Jak to skąd? Z pierwszej ręki.
– Jak ty tak możesz?… – dla profesora to był szok.
– Mojego stryjka zabili, Bronisława, w Katytniu!
Dyrektor od razu zaczął robić ojcu śledztwo – skąd, co. Był naprawdę bardzo mocno partyjny, witał Bieruta na rynku, urządzał pierwszomajowe przedstawienia, prężny był na cały powiat i akurat na niego trafiło, akurat jemu Radek tak palnął z grubej rury.
– List mamy pożegnalny z Katynia. Jutro panu profesorowi przyniosę, pokażę.
I tak zrobił.
(A tamten cwany lis, nic nie mówił, nie dawał znać nikomu, tylko czekał aż ojciec przyniesie). Przyniósł go Radek na następną lekcję historii i pokazuje.
Mówi – O, proszę zobaczyć. Nazwisko, imię, wszystkie dane, podpisane kto do kogo pisze, że do Wacława brata, do rodziny. W tym liście pożegnał się z życiem. Podziękował za wszystko, bo był już pewien, miał świadomość, że nie wróci, znając sowieckie metody. Wiedział, że albo go wywiozą na Sybir, albo utłuką jak psa. Wyraził swoje wątpliwości, ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać. Bardzo ładny list…
Zanim ojciec wrócił do domu, u dziadka już było UB. Rewizja, przepytują, szukają gdzie ten list. A Radek zdążył go skitrać. Wszedł jakby nigdy nic i mówi, że nie tam, to nie był żaden list:
– Ja go sam napisałem, psikusa zrobiłem panu profesorowi.
Za to ojca wyrzucili z liceum, choć w Kazimierzu ludzie wiedzieli, że Bronka naprawdę zabili w Katyniu, że faktycznie był w rodzinie taki oficer. Radek dostał wilczy bilet. Wiązało się z tym to, że nie mógł zrobić matury, nie mógł pójść na studia, do żadnej szkoły zawodowej go nie chcieli przyjąć, do żadnego zakładu pracy. Nawet za stróża nigdzie go nie chcieli. Dziadkowi zależało, żeby poszedł chociaż do terminu na krawca, na ślusarza, jakikolwiek zawód żeby zdobył, ale nigdzie go nie chcieli:
– Panie, z takim pismem? Z takimi papierami? Nie ma szansy.
Dziadek miał kolegę w Dęblinie, Andersowca, i on jeden jedyny się nie bał, bo sam jak wrócił od Andersa, to miał straszne problemy w Polsce. Ten właśnie kolega otworzył swego czasu zakład zegarmistrzowsko – jubilerski w Dęblinie. Mówi do ojca tak:
– Wiesz Wacek, co będzie to będzie, mi już gówno zależy. I tak mnie obili i tak mnie obili (jak wrócił od Andersa to go skatowali) to teraz już mi wszystko jedno. Niech chłopak przyjeżdża do mnie do terminu. Będę terminował, a czy zda egzamin czeladniczy? Zobaczymy co będzie za parę lat. Na razie zarabiać musi, fach jakiś zdobyć.
Przyjął go i ojciec jeździł motocyklem długi czas do Dęblina, co już tyle razy opowiadałem.
A Bronek do dzisiaj jest ważną osobą w naszej rodzinie. To wielka sprawa.
Bronek to rodzony brat dziadka Wacława, a dziadek w 20 roku walczył razem z Piłsudskim, był w Legionach. Z marszałkiem gonił Budionnego, uczestniczył bezpośrednio w pogoni. Był ułanem, przedwojennym oficerem. I trzeci ich brat, Aleksander, w czasie wojny przeszedł cały front.
Dziadek Wacek zawsze opowiadał o wymianie jeńców na moście: gdy przeforsowali rzekę, przepędzili największą, jak się wtedy uważało, konnicę na świecie i potem była wymiana jeńców. Piłsudski tak im pogonił kota, że wymiana była jeden do stu! Na moście oni nam jednego Polaka, a my im stu ruskich! Tylu wzięliśmy do niewoli, że nie było ich czym karmić. W onuckach stali, Mongoły jakieś, cała zbieranina spod Azji pod Ural. Dziadek brał bezpośredni udział przy tej wymianie, która wyglądała tak, że dwóch oficerów prowadziło stu sowietów. Na środku mostu tamci przyprowadzali jednego Polaka. Oni nam dziesięciu, my im tysiąc. Tak dostali w dupę!!!! I Katyń to był odwet za 20 rok. Rokosowski był wtedy oficerem odpowiedzialnym za zachodnią linię i Stalin też. Obaj dostali wciry i nie mogli tego darować. Pierwsze, co zrobili jak weszli 17 września, to od razu się wzięli za polskich oficerów. Po 20 latach. Po 20 latach!!! Wiedzieli, że mamy świetnych oficerów, bardzo mądrych ludzi, wiedzieli, że będzie trudno wygrać wojnę z Polakami. Postanowili udusić całą inteligencję.
Na naszej rodzinie całe życie odciskała się historia, rodzina brała w niej czynny udział, dostawała w tyłek… Bronka zabili i to było najstraszniejsze nieludzkie. To, co było później to już drobiazg w porównaniu z mordem w Katyniu. Drobiazgi… sklep nam zabrali…dziadek miał kłopoty, wcześniej miał sklep masarski i co? I tak dalej. Z 16 dzieci ośmioro ich zostało.
A Bronek to był świetny, nietuzinkowy, niesamowity człowiek. Wielki człowiek. Prawdziwy patriota i świetlana postać. Nieludzko, bestialsko zabity jak tysiące jego współtowarzyszy.
Bożena Gałuszewska