Siostry bliźniaczki
Sabcia i Jadzia, lata okupacji
„Amerykan” to znaczy „mężczyzna przystojny”. Podobno nasz tata był taki właśnie „amerykan”. Na imię miał Grzegorz, przyjechał do Puław gdzieś z Polski, do pracy. Był komendantem, najpierw w wojsku, a potem poszedł na policjanta. Wtedy jeszcze nas nie było na świecie.
A w Kazimierzu miało miejsce zdarzenie, że ktoś pokradł konie. Wezwali więc policję i przyjechał tatuś, bo był na służbie.
Mamusia zaś nasza miała na imię Urszula, z domu Czopkówna i jakoś się złożyło, że tę Urszulkę i Grzesia poswatali państwo K.:
– Ona taka ładna dziewczyna, nie biedna, ze wsi – brać – mówili mu. Starszy był od mamy parę lat, pomyślał – i tak zrobił. Zostali małżeństwem.
Na Puławskiej ulicy, gdzie spichlerz – dużo rodzin tam mieszkało – i nasza mama z tym tatusiem też. Wszystko ładnie – ładnie, żyli, mieli dzieci, ale tatuś wpadł do Wisły, zamoczył się i dostał astmy. Tak się męczył, męczył parę lat i zgasł. Udusił się.
Straszne różne mieliśmy przeżycia. Było nas sześcioro dzieci, najstarsza dziewczynka umarła…miała 17 lat… i zostało nas pięcioro. A podobno ładna, udana. Potem nam ludzie opowiadali, jeden D. z Czerniaw:
– Wasza siostra to nie taka jak wy. Oczy piękne miała, jakie rysy! – Wy się do niej nie umywacie. Zgrabna ładna – wy już takie nie jesteście.
A my się pytałyśmy „co pan od nas chce? Co pan od nas chce?!”
Ten, co tak mówił już umarł, dawno nie żyje.
Potem znów nieszczęście, znów nas ubyło:
Brat, Tadeusz, przystojny, ładny, metr osiemdziesiąt sześć… Jakby przeczuwał, że jemu nie jest pisany długi los, pożyczył sobie mundur do zdjęcia, chciał mieć pamiątkę, bo mówił:
– Może ja sam nie zdążę pójść do wojska?
Ten, od którego Tadeusz pożyczał mundur, trochę się bał, że może go aresztują za pożyczanie, ale brat go uprosił. Zostało po nim to zdjęcie, Boże, Boże… (Zobacz: Brat sióstr Sawczuk)
Zabrali go w Krwawą Środę.
Jak siedział w więzieniu na Zamku w Lublinie, to siostra jeździła z paczką, ale jej nie wpuścili.
Potem przyszedł z obozu list, że się z nami żegna, że już się nie zobaczymy. Niemiec napisał ten list po niemiecku, w brata imieniu, bo jego nie dopuścili. Ten Niemiec, też więzień, wysłuchał go i to, co zrozumiał – napisał. Dostałyśmy list, ale nic nie rozumiałyśmy i latałyśmy po mieście, żeby ktoś przetłumaczył. Na Lubelskiej mieszkał Falak, Niemiec, który nie był bardzo dobry, trochę ludzi lał, ale dostał parę złotych i nam przeczytał. Dowiedziałyśmy się, że Niemiec pisze to, co nasz brat mówi. Tak mniej więcej rozumował o co bratu chodzi i że z dobrego serca on to pisze, i powtarza nam, rodzinie, co brat chce przekazać. Że się z nami żegna, że się już nie zobaczymy. Boże, Boże, biedny chłopak, jak on zmarł, jak on cierpiał, o Jezu, zmiłuj się…
Miałyśmy też siostrę, starszą od nas o 14 lat, krawcową. Bardzo dużo ludziom szyła, bardzo ładnie i trzeba powiedzieć prawdę, że ona z drugą siostrą nas żywiła, bo tatuś nam umarł, jak miałyśmy osiem lat. Młody chłop…
Helena, druga siostra, pracowała w aptece. A Wiktoria, szyła. Nie wyszła za mąż, choć miała takich adoratorów! Ale ona się do nich tylko uśmiechała i mówiła:
– Daj spokój, ja mam rodzinę, muszę się opiekować rodziną.
A chłopaki myślały, że Bóg wie co. Takiego Mirka wujo chciał koniecznie z tą siostrą naszą ożenić, ale ona dobrze zrobiła, że odmówiła, bo musiałaby się troszczyć o chłopa, co nie wiadomo jaki by dla niej był. Więc się zajęła rodziną. Miała młodsze siostry i trzeba było nam pomagać. Miałysmy piękne ubrania, które nam zawsze szyła siostra. Byłyśmy postrojone, takie o ho ho!
Dobre były obie, jedna i druga. Helena wyszła za mąż. Jaka ona była uczciwa, jaka mądra, te recepty jak czytała, a na nich wszystko po łacinie… Nie miała szkoły, choć zaczęła studia, ale na to trzeba było i czasu i trzeba by było coś opłacać, a ona zrozumiała, że ma rodzinę potrzebującą pomocy, a zarabiała niedużo.
To się pytali:
– Wiecznie tak będziesz Żydom służyć? – (bo Lichson prowadził aptekę).
Tłumaczyli jej, że jakby miała papierek ukończenia szkół, to by była farmaceutką, ale ona wolała pieniądze dawać mamie, pomagać rodzinie, a jeszcze wtenczas zabrali naszego brata i zamordowali, wojna była…
Siostry były dobre, rodzinne, gościnne, pomagały matce, a matka jak to matka, wszystkie kochała. Takie ludzkie to było, serdeczne.
Helena wyszła za maż, a Wiktoria nie chciała, bo mówiła „jak mogę?” Dokuczali jej, śmiali się:
– Będziesz starą panną.
– Nie szkodzi. Mogę sobie być starą panną, ale muszę pomóc mamie dzieci wychowywać. Pięknie szyła, tyle, że wolała biednym robić niż wielkim paniom, bo one wymyślały, grymasiły, „jeszcze takie – jeszcze siakie” – a ona im dogadzała. Wolała szyć biednym – ile razy nic nie wzięła i poszyła kobitom. Mówiła: „one nie mają czym płacić, bo mają drobne dzieci i tak trzeba”. A wielka pani – byle co jej dawała za to szycie, tak przecież ciężko wypracowane. Mówiła: – Musisz mi zrobić, ale ja nie mam czym płacić – Wikcia, Wikcia – na ty jej tykała. A siostra tłumaczyła:
– Mam tyle zamówień, pokój zawalony materiałem, nocami muszę dłubać, bo trzeba parę groszy zarobić na rodzinę, żeby siostry wyżywić.
A wielkie panie udawały, że nie słyszą i ją naciągały.
Często do sióstr przychodziły chłopaki i my się wtedy kręciłyśmy, takie dwie dziewuszki.
Potem i do nas przyszli, żenić się chcieli… (a może tak tylko przyszli?)
Mówią „pani Szewczykowa, pani Szewczykowa”, a mama na to:
– Ja miałam przeżycia różne i im przetłumaczam, że po co? Życie potrafi być takie przykre, takie różne nieszczęścia mogą człowieka spotkać, tak się wszystko przeżywa…
I myśmy się posłuchały. I dobrześmy zrobiły. Dobrze!
Mama dostała od swoich braci spłatę za ziemię, a jeszcze, jak umarł dziadek, co miał 94 lata, to rozparcelowali majątek i mama sprzedała dziadkowe morgi. Za to kupiła od Żyda chałupę i plac za apteką. Przemieszkałyśmy tam 30 lat i później nastał rząd, co w nim był Duer i – i się zaczęło. Kazali nam się wynosić, dom będą rozbierać i w to miejsce stawiać nowe.
Płakałyśmy.
Poszłam z mamą do Duera i strasznie tak troszkę byłyśmy skłopotane, że nie wiemy, co mamy robić, a on do nas w te słowa:
– O ho ho, gdzieś se wynajmiecie. Nie takie majątki ludzie potracili
Mama mówi:
– To ja sprzedałam swoje ojczyznę, 6 mórg, i kupiłam dom z myślą, że będę miała do starości, a teraz co mi zostało? Tylko do Wisły…
A on: „nie, nie, gdzieś se wynajmiecie.”
Jak sobie przypominamy, jakie to były pogany… lepiej nie mówić. Przewrót na tym świecie panuje, coraz to inne rządzą.
Nastała rozbiórka domu, plac zabrali.
Mieszkały dotąd tak: siostra nisko, my wyżej. Chałupa poprawiona, dach nowy – ile pieniędzy tam poszło! Ogród też ładny: miałyśmy morele, trzy, i jabłonki – są złote renety i szare. Te nasze były szare. Rosły het, aż prawie do Rynku.
Kasowali nas, kasowali i prawie zniszczyli. Nie tylko zresztą nas. Mama wydała tyle pieniędzy na remont chałupy… Za to, co nam oddali po naszym majątku, starczyło na dwa piece. A mama 6 morgi sprzedała… Na to wlazło towarzystwo z rządu i już. I po majątku.
Nasza mama żyła jeszcze trzy lata, była w takiej rozpaczy, że wreszcie umarła, tak strasznie to przeżyła.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że dobrzy ludzie się nami zajęli, nie pozwolili skrzywdzić. My same już nie wiedziałyśmy co robić, byłyśmy takie zmartwione, że myślałyśmy „Gdzie pójdziemy? Tylko do Wisły się utopić”.
Pomógł nam K., co jego ojciec był zegarmistrzem na Rynku. Nie pozwolił nas wygonić. Pracował w starostwie w Puławach i gdy się dowiedział, że nas usuwają, że my takie załamane, to przyleciał pod płot i woła:
– Pani Jadziu, przyjść do mnie!
Doszłam do niego do płotu.
– Co, usuwają was? Co z wami zrobią?
– Każą nam się wyprowadzić w swoim zakresie, do Bochotnicy czy gdzieś, bo tu nie ma dla nas miejsca. Jesteśmy strasznie załamane.
Pojechał do starostwa, wziął ze sobą jakiegoś wysoko postawionego człowieka, przyjechali, popatrzyli, posłuchali i powiedzieli:
– Jest prawo, żeby tym kobietom za dom coś dać.
Poszli do magistratu i nakazali, żeby nam przyznać mieszkanie, bo nie wolno nas wyrzucić. A ten z magistratu już nabrał pieniędzy, łapówek i dlatego mu to było niewygodne. Ale nic nie użył, bo poszła na niego skarga. Dwa trzy miesiące – i kopnęli go w dupę.
Przydzielili nam mieszkanie w bloku, w Batorym. Wszystko tu było surowe, ale sobie poradziłyśmy, oknami wnosiłyśmy, bo przez drzwi było trudno. A spłaty za majątek wystarczyło na dwa piece, co do dziś nas grzeją.
Oj Boże kochany…
W ogrodzie przed starym domem miałyśmy dwie perliczki, cośmy je sobie chowały. A potem żeśmy je zeżarły. I tyle. Ale po co my to w ogóle opowiadamy, te stare głupoty? Kogo to dziś obchodzi???
oprac. Bożena Gałuszewska