Bronisław Skrzeczkowski

Brat rodzony mojego dziadka, Bronisław Skrzeczkowski, urodzony w Kazimierzu w 1910 roku, 18 maja o 5 rano, z matki Joanny Skrzeczkowskiej z domu Bulzackiej i Władysława Skrzeczkowskiego. W akcie urzędowym figuruje jako 218 z kolei obywatel, który przyszedł na świat w owym roku. Był najmłodszym z 16 rodzeństwa.

Z załącznika (e)
Życiorys
Urodziłem się dn. 18 maja 1910 r. w Kazimierzu Dolnym. W r. 1913 umarła mi matka. W ciężkich warunkach wychowywałem się pod opieką ojca i rodzeństwa do r. 1918. Ten rok wnosi do domu nową żałobę w postaci śmierci ojca.
Początki nauki dawał mi starszy brat Aleksander. Na wiosnę 1920 r. przyjechał drugi brat z frontu na urlop zdrowotny. Na skutek mych próśb zabrał mnie z sobą. Następuje 3-miesięczna włóczęga wraz z 34 p.p.
Odwrót wojsk polskich począwszy od Czarnobila, daje początek mego powrotu do domu.
W Kazimierzu wstąpiłem do szkoły powszechnej zaczynając od 5-go oddziału. Po trzech latach otrzymałem świadectwo ukończenia tejże.
Nie mając możności dostania się do gimnazjum, pobierałem korepetycje z zamiarem zdawania egzaminu do Korpusu Kadetów.
Dzięki wydatnej, i jedynej zresztą, pomocy brata, który jako podoficer zawodowy służy w 7 P. Ułanów., zdawałem egzamin w Modlinie i warunkowo zostałem przyjęty.
Przydzielony do KK3 zdołałem warunkowy pobyt zamienić na stały.
Z dobremi wynikami skończyłem wszystkie kompanje, wreszcie w tym roku zdałem maturę.
Przez ostatnie 7 lat pozostaję pod wyłączną opieką brata Aleksandra. Spędziwszy kilka dni u brata w Mińsku -Maz. 7 P.Ułanów. – wyjeżdżam na resztę urlopu do rodzeństwa. Kazimierz Dolny. Ul. Sadowa Nr.1
Skrzeczkowski Bronisław
kpr. pchor.
*
Wychowaniem Bronisława zajął się m.in. mój dziadek, Wacław Skrzeczkowski. To on pojechał z Bronisławem na egzaminy do uczelni wojskowej.
Trwały one kilka dni, a i sama podróż pociągiem – dwa dni w jedną stronę, takie były czasy. Rodziny w Poznaniu nie mieliśmy, więc się zatrzymali w hotelu.
Po egzaminach czekali na placu na wyczytywanie nazwisk przyjętych. Czekali nie tylko oni, czekało mnóstwo ludzi, bo i mnóstwo chłopców zdawało. To była bardzo, bardzo elitarna wyższa szkoła oficerska. Czekali na wyniki. Wreszcie są. Wezwali mojego dziadka – myśleli, że to ojciec Bronisława – i pogratulowali mu, że „syn” zdał doskonale. Dostał się w ciupasach z piękną notą ze wszystkiego, a na sprawdzian był wszechstronny: i sprawność, i jazda konna, i pływanie, i bieganie po drabinach – jak to do wojska: facet musiał wszystko zaliczyć plus teoria. Matematyka, fizyka, chemia, nie wiem co jeszcze. Dostał się. Od tamtej pory kształcił się na oficera. Przełożeni wkrótce go zauważyli, wyłapali i zaproponowali pracę w „Dwójce” – przedwojennym kontrwywiadzie, II Korpusie WP, który liczył ok. 250 ludzi w całej Polsce. Mało. Bardzo mało. Szalenie elitarna formacja. A i ci byli jeszcze podzieleni na kilka sekcji. Wywiad, kontrwywiad, dywersja, szpiegostwo gospodarcze itd. Bronek był w jednej z nich.
Kiedy po studiach dostał propozycję pracy, przyjechał do Kazimierza, bo dali mu miesiąc urlopu i zaraz po nim od razu przypisali go do formacji.
Tymczasem jednak, gdy złożono mu propozycję, musiał podjąć decyzję, która była dla niego bardzo trudna. Generałowie powiedzieli, że widzą go w takiej a takiej formacji, bo jest im potrzebny człowiek, o takich zdolnościach jakie on posiada. Obserwowali go przez cały okres studiów, od dnia, kiedy zdał egzaminy i im się rzucił w oczy. (Czymś się musiał wyróżniać, skoro był cały czas pilotowany). Zaproponowali mu pracę w kontrwywiadzie. Ale z czym się to wiązało? Ano z tym, że musiał podpisać celibat i inne zobowiązania. Bardzo rzadka formacja, garstka tylko osób w Polsce. Podpisał wszystko: że nie wolno mu mieć kobiety, narzeczonej, grać w karty, że musi pozostać wolny od nałogów – i on, jako młody chłopak to wszystko podpisał. Zgodził się na takie poświęcenie dla Ojczyzny.
Bronisław pełnił bardzo ważną, odpowiedzialną i szalenie niebezpieczną służbę. Jak jechał w podróż szpiegowską, to na którąś rękę miał założoną metalową rurę z przegubami na łokciu. W niej woził dokumenty, a kamuflażu nie było widać. Pod mundurem, pod marynarką miał materiały szpiegowskie, a z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że coś wiezie. Było to sprytniejsze niż transportowanie w walizce przypiętej kajdankami do nadgarstka. Wiozący nie miał kluczyka, zamek zamykali w Warszawie, a otwierali w miejscu docelowym. Walizka pełna była tajnych dokumentów, a odpinali ją dopiero w miejscu przeznaczenia. Jednak facet z walizką rzucał się w oczy: jedzie w pociągu, walizka przykuta – znaczy, że coś wiezie: albo walizkę pieniędzy albo walizkę tajnych dokumentów. Natomiast Bronisław przewoził materiały bardziej skrycie: na ręce układali papiery, owijali czymś w rodzaju bandaża, na to zakładali metalową tubę, taką rynnę z elastycznym przegubem. Blachę skuwali, zapinali kłódki – jedna, druga, trzecia – żeby sam nie rozpiął zabezpieczenia, żeby gdzieś nie posiał. Dopiero tam dokąd dojechał, tam mieli klucze, otwierali i wyjmowali. W takiej formacji służył! I to przecież jako młody chłopak! Zginął mając jedynie 30 lat, więc cała jego młodość upłynęła w wojsku.

Od momentu, kiedy wyjechał na studia, do Kazimierza wpadał tylko na wakacje i święta. Na ile mu czas pozwalał, na ile go zwalniali z uczelni, zawsze siadał w pociąg do Puław – i już był w Kazimierzu.
Był człowiekiem niebywale skrytym, nikt, nawet w rodzinie nikt nie wiedział, co robi. Jak przyjeżdżał do Kazimierza, zawsze towarzyszył mu adiutant. Czy chciał, czy nie chciał dawali mu adiutanta. Istniała etykieta, która przewidywała, że oficer nie miał prawa nieść teczki. Adiutant trzymał mu parasolkę, czyścił buty – to w sztabie. A jeśli chciał przyjechać na wakacje do domu prywatnie, nawet wówczas ktoś musiał za nim chodzić, sprawdzać co robi, z kim się spotyka – adiutant tak naprawdę go szpiegował. Pisał raporty i Bronek świetnie o tym wiedział. Mało tego, za nim oprócz oficjalnego adiutanta zawsze przyjeżdżało dwóch, trzech gości po cywilnemu, którzy wszystko obserwowali. Tak był pilnowany. Tańcowali w Hotelu Polskim – Bronek, rodzina, goście – i on pokazywał dziadkowi:
– Zobacz, już mam trzech duchów za sobą, już są.
Przy jednym stoliku on ze znajomymi, a przy drugim stoliku siedziały „cienie” i patrzyły, czy nie hula, czy nie pije, czy się koło niego nie kręcą baby… Do dupy życie. I to wszystko dla Ojczyzny. Poświęcił dla niej całe życie.
A uparty był..! jeszcze za młodu mówi do dziadka:
– Będę żołnierzem!
– Gdzie?!
– W Poznaniu w szkole.
Dziadek mówi:
– Czyś ty oszalał? Gdzie ty się tam dostaniesz, jak tam sama elita, dzieci generalicji, arystokracji?
Tam się proste chłopskie dziecko nie dostawało. Nie miało prawa, bo psuło opinię, byłby to rodzaj mezaliansu. A ten się uparł i pojechali. Podobnież na egzaminie pytali dziadka, jakiego jest herbu. Komendant szkoły, który gratulował dziadkowi wychowania syna (nie przyszło mu do głowy, że to brat), że takie zdolne dziecko, że wielkie nadzieje są w nim pokładane, powiedział:
– My już go panu nie oddamy. Jakiego herbu jesteście?
– Panie, jakiego tam herbu? My z Kazimierza, chłopy normalne. – Kto tam w Poznaniu wiedział gdzie Kazimierz?…świat nie wiedział, gdzie Kazimierz jaki.
A ten oficer na to:
– Nie ma znaczenia. On zostaje z nami.
Został. Do końca.
Jako szpieg pracował w korpusie pogranicza, na granicy polsko – sowieckiej w Sarnach. Ostatni dokument jaki mamy pochodzi właśnie stamtąd, z 39 roku z marca, gdy pracował jako zastępca kierownika budowy zasieków i okopów na granicy wschodniej przeciwko sowietom. Wtedy się nie mówiło o wojnie z Rosją. Mówiło się o wojnie z Niemcami, z Rosją natomiast byliśmy sojusznikami, jak najbardziej! A oficerowie widzieli, że będzie wojna i z Rosją. On to świetnie wiedział. Kiedy był ostatni raz w Kazimierzu w lipcu czy w sierpniu 39 roku, powiedział swojemu bratu, że będzie wojna. Straszna, wojna. Kazał robić zapasy. Poszedł Bronek na wojnę, bo wojna – tak jak mówił – wybuchła. Całe lato uprzedzał:
– Wacek, wojna jest nieunikniona i to będzie straszna wojna. Straszna wojna! To będzie wojna, która potrwa lata. To nie jest rok 20, kiedy Piłsudski w try miga popędził Budionnego. Tamto w porównaniu z tym, co nadchodzi jest nieporównywalne. Wiedział, jakie wrogowie mają uzbrojenie, wiedział, co się święci, co to będzie za rzeź, jatka, jak oni z się złapią za łby. On to wszystko wiedział. Był elitą w elicie najbardziej wtajemniczonych.
Naród nie wiedział, oni wiedzieli, budowali okopy. Nic nie pomogło; sowieci przyszli, weszli, zabrali co chcieli.
Chwycili Bronka w Sarnach. Był po cywilnemu, nie w mundurze, bo pełnił funkcję zastępcy kierownika budowy. Pani z IPN-u, gdy się do niej zgłosiłem, mówi, „panie, my aż sami jesteśmy ciekawi tej historii, czekamy na papiery, żeby wyszperać coś więcej, bo to jest niesamowita sprawa z tym człowiekiem! To była elita w elicie. Jeżeli on w 39 w marcu robił zasieki przeciw sowietom…
Budowa była zakamuflowana, ale sowieci wiedzieli o wszystkim. Też mieli swój wywiad. Okopy, zasieki…
Na nic się to zdało, weszli i nas załatwili. Ale pierwsze co zrobili, to się wzięli za oficerów i Bronka też zaaresztowali, w Sarnach. Było to małe miasteczko, Bronek mieszkał u ludzi niby jako pensjonariusz. Leczył się na coś, pozorował chorego, wychodził rano do sanatorium i ludzie ci do końca nie wiedzieli kim on był, ale fakt aresztowania doskonale pamiętali. Opowiedzieli wszystko mojemu wujkowi, który tam pojechał 20 lat po wojnie. I tu następuję przedziwny splot przypadków.
Wuj Ludwik był biochemikiem, adiunktem PAN w Jabłonnej. Dostał normalny wtedy przydział na wczasy pracownicze i pojechał właśnie do Rosji, do Saren, a nie do Bułgarii czy do Jugosławii. Proponowano mu pobyt i na Krymie, i w atrakcyjnych miejscowościach turystycznych, a on wybrał Sarny. Pracownicy mówią „Co szef, na głowę upadł? Zamiast na Krym do Sarn?” Lecz tak wybrał i pojechał, bo wiedział, że tam zgarnęli jego stryjka.
Przez przypadek, przez zupełny przypadek, zamieszkał w jednym pensjonacie. Wszystko normalnie, z żoną Wandą, o przeszłości i historii rodzinnej nikt nic nie wiedział, bo nie zdradził się nikomu. Wybrał te Sarny, choć wybór można porównać do tego, jak ja bym dziś pojechał na wczasy do Afganistanu albo do Groznego, gdzieś, gdzie jest największa bida. A on powiedział, że tak, jedzie właśnie tam, bo to były dawniej tereny polskie i płynie tam jakaś rzeka, w której są klenie. Wuj Ludwik świetnie i z pasją łowił ryby. I że na klenie się w tym roku nastawia, a w Sarnach jest rzeka czysta i dużo w niej kleni. I on na te klenie, i tylko dlatego nie wybrał Złotych Piasków. Ryby – nie ryby, chodził po terenie, rozglądał się, chodził śladami stryjka Bronka, mimo, że nie wiedział, gdzie ten stryjek dokładnie bywał.
Pan, w pensjonacie którego mieszkał z żoną, mówi raz, że ma taką sprawę do niego, ale bardzo osobistą, żeby poszli gdzieś w krzaki, na ryby – na grzyby, żeby nie było nikogo, żeby nikt nie słuchał, o czym rozmawiają. Wuj Ludwik mówi, że bardzo chętnie i poszli na ten spacer.
– Proszę pana, pan ma na nazwisko Skrzeczkowski?
– No tak.
– Czy miał pan kuzyna Skrzeczkowskiego, który może zginął w 39 – 40 roku?
On na to – dlaczego pan pyta?
– Mam starą książkę meldunkową, dawniej też wynajmowaliśmy kwatery i w pewnym okresie mieszkał u nas mieszkał – i opisał. Taki a taki, Bronisław Skrzeczkowski.
– Jak wyglądał?
– W binoklach (zawsze w binoklach chodził, nigdy nie używał zwykłych okularów), niebywale przystojny. Punkt po punkcie opisał go Ludwikowi Skrzeczkowskiemu. Wszystko: jak wyglądał, jak się zachowywał, czym się zajmował – nie było cienia wątpliwości, że to Bronek. Do tego samego domu, do tego samego pokoju trafił po 20 latach Ludwik, bratanek Bronisława. Właściciel pensjonatu mu opowiedział moment aresztowania, dokładnie jak to wyglądało: Przyjechali sowieccy oficerowie na dwa -trzy samochody. Mówił, że bardzo delikatnie się z nim obchodzili, choć był nie mundurowy, nie skoszarowany. Podjechali o 5 czy 6 rano, enkawudziści, otoczyli dom, bardzo grzecznie – nie tak, jak to znamy ze stereotypu, że walenie w drzwi, wyciąganie z łóżka na siłę – weszli bardzo grzecznie i spokojnie. Mieli stuprocentową pewność, że człowiek, którego szukają tu mieszka, że akurat o tej porze jest na miejscu. Poprosili, żeby go obudzić – obudzili – enkawudziści powiedzieli, że jest aresztowany, że ma zabrać z sobą wszystkie swoje rzeczy, elegancko pomogli mu się spakować, uczestniczył w tym jakiś oficer rosyjski – i zabrali go z wielkim szacunkiem. Aresztowali go nie szturchając kolbą po plecach, nie strasząc, nie urągając, nie łamiąc i nie robiąc rewizji do góry nogami – po oficersku po prostu. Oficerowie przyjechali zaaresztować oficera (co było rzadkością). I odjechali. Z nim.
Facet aż do tego momentu nie wiedział, kto u niego stacjonował, wiedział tylko, że gościł niesamowitą osobę. Wiedział, że ten człowiek nie był jakimś tuzinkowym „kimś”, ale w ogóle nie zdawał sobie z niczego sprawy. Lutek mu dopiero powiedział. I powiedział, że przyjechał obejrzeć ostatnie miejsce jego pobytu. A skąd o nim wiedział?
Ponieważ Bronek napisał list pożegnalny do rodziny, jak go już sowieci wywieźli. Napisał, że wie, że jedzie na pewną śmierć, że nie ma cienia wątpliwości co swojej przyszłości i jedyne czego się obawia to badania, przesłuchania. Nie wie, ile człowiek jest w stanie wytrzymać i co oni będą chcieli z niego wydobyć. Ten list dał człowiekowi z Nałęczowa, oficerowi, który jechał z nim razem w wagonie. Wymienili się listami na wypadek, gdyby jednak któremuś udało się cudem przeżyć. Mimo, że niby nie było nawet cienia szansy, tak zrobili. Po drodze Bronek zorganizował jeszcze dwie ucieczki z pociągu. Nie uciekli, ale próbowali. Sowieci zatrzymali pociąg i co dziwne – nie strzelali. Normalna procedura była taka, że stali na dachu pociągu z pepeszami i jak tylko ktoś próbował nawiać, jak coś kombinował, to od razu siekali, nie patrzyli. Trup na miejscu. A tu inaczej: zatrzymali pociąg, którym wieźli samych VIP-ów. Tam nikt nie miał prawa zginąć. Oni wszyscy musieli trafić na Łubiankę, na przesłuchania, a zadaniem obstawy było takich jak Bronek dowieźć żywych. On – główny szpieg, który robił zasieki przeciwko nim? Facet z II Korpusu na pograniczu? Ruscy musieli próbować go przesłuchać, bo miał ogromnie dużo informacji, będąc oficerem w sztabie głównym. Jeszcze przed wojną miał co najmniej dwa medale. Za co? Taki młody facet za co miał takie ważne wyróżnienia? Bronka potraktowali jako potencjalną kopalnię najistotniejszych wiadomości. Tyle, że jak on był w tak tajnej jednostce, to się nawet bratu rodzonemu nie pochwalił, za co co ma i czym dokładnie się zajmuje. Trzymali go Ruscy w kazamatach od września do kwietnia, ale co tam się działo – można się tylko domyślać. Ten oficer z Nałęczowa, to też była szycha. Próbowali dwa razy uciec, sowieci dwa razy do tego nie dopuścili, ale też ich nie zabili. Bronek kombinował tak, że wyczuje moment, i choć nie zna terenu – jak wjadą w las, to czmychną. Tak zrobili, tyle, że to był jakiś mały zagajnik, sowieci go otoczyli i koniec. Udało im się tylko otworzyć drzwi i z pędzącego pociągu iluś tam facetów wyskoczyło. Bronek to zorganizował, namówił innych, była to jego inicjatywa. Ten oficer mówił, że Bronek był niebywale odważnym człowiekiem.
– Panie – opowiadał dziadkowi po wojnie – pana brat to był kurcze taki kozak, że, na pociągu cały dach sowietów z karabinami, a on się nie patyczkował, tylko jeszcze kombinował jak ich przechytrzyć i dać dyla. Walka o życie. Niektórzy się poddawali, a niektórzy ryzykowali do końca.
Ten człowiek przeżył. Został tylko postrzelony i wrzucony do dołu, zasypany wapnem i trupami, spod których się wygrzebał. Rzeźnik, co do nich strzelał, postrzelili go w ucho. Głowę mu poszatkował i ogłuszył strzałem, ale nie zabił. Oficer się ocknął, wygrzebał, a miał nie żyć. Przeżył. Na piechotę, na piechotę, nocami, nocami, nocami, do Polski, do Nałęczowa – dotarł. A przecież tylko kilka osób przeżyło Katyń!
Przywiózł list Bronka i był jednym ze świateł wiarygodności, gdy sowieci puszczali famę, że ten mord to sprawka Niemców. Ale Niemcy doprowadzili do procesu, by udowodnić, „że wszystko nam możecie przypisać, ale dlaczego mamy odpowiadać i za to?” Mogli to wziąć winę na siebie, ale powiedzieli, że do licha dlaczego? „Ileż będziemy winni?” Już czego jak czego, ale tak paskudnej zbrodni nie chcieli firmować, powiedzieli, że udowodnią zbrodnię Sowietów. Jak było potem – wiadomo.

Bronek był potwornie bogatym człowiekiem, zarabiał ogromnie dużo pieniędzy. Tym dziewczynkom ze zdjęcia powiedział przed wojną, że jak wróci (nie powiedział naturalnie, że idzie na wojnę, tylko że jedzie do pracy) i jak wróci, to im kupi rowery. Rower przed wojną to był majątek, a on powiedział, że i jednej, i drugiej taki przywiezie i „będziecie sobie dziewczynki po Kazimierzu jeździły”. Strasznie kochał dzieci, nie miał swoich, nie mógł, ślubował… Małe się nie doczekały, rowerów, ale przedtem zawsze przywoził im kolczyki, zegarek w złotej kopercie, szwajcarski. To był majątek! Na taki zegarek trzeba było normalnie pracować dwa lata. Nic nie jeść, tylko odkładać pieniądze. Przepiękny zegarek. Taki właśnie przywiózł, stać go było na wszystko. Rozpieszczał rodzinę, bo własnej założyć nie mógł. Pół życia chłop poświęcił Ojczyźnie! Jak się w niej za młodu zakochał, tak do śmierci pozostał jej wierny i za nią zginął. Dopiero enkawudziści w katyńskim lesie go wyzwolili ze ślubów strzałem w tył głowy…
oprac. Bożena Gałuszewska
Bardzo serdecznie dziękujemy Pawłowi Skrzeczkowskiemu za pomoc, oddanie i życzliwość.
redakcja
Czytaj też… Sierpień. Rok 1920
Dokumenty dot. działalności wojskowej Bronisława Skrzeczkowskiego:









