Zimowy sport ekstremalny
Andrzej Rodzik
Poważnym sportem była jazda na nartach za motocyklem. Odbywały się nawet zawody w tej dyscyplinie, np. na błoniach w Bochotnicy. Brałem w nich udział w charakterze zawodnika na motorze.
Trenowałem m. in. z Felkiem Szewczykiem, jeździło się w kufajkach, żeby nie marznąć.
Ale na zawody pojechałem ze Stachem Kośmińskim i wygraliśmy. On był mały, niski, zwinny na nartach, zwrotny i zdobyliśmy pierwsze miejsce.
Polegało to na tym, że ja go ciągnąłem na lince za motorem. Była wyznaczona trasa, ustawione bramki, różne utrudnienia – i pod górkę i z górki i zakręty i ślisko. Chodziło o to, żeby pokonać trasę bez błędu i w jak najlepszym czasie.
Z jednym kolegą pojechałem raz „na spróbowanie”, nie na zawody tylko tak sobie, po rynku. Na rynku wykręciłem motocyklem, wziąłem ostry zakręt aż się śnieg posypał spod koła, a kolega się nie wyrobił, puścił linkę, wjechał pod klasztor i koniec. Ja w swoją stronę, on w swoją. Mówię do niego: „nie nadajesz się Bolek. Z tobą nie wygramy zawodów.” Z byle zawodnikiem nie będę jechał, bo to na nic. A ten nie umiał ani przygiąć kolan, ani zwrotnie pojechać. „Boisz się na nartach dobrze przykręcić, żeby za motorem iść – nie nadajesz się.”
Z dobrym zawodnikiem wygraliśmy. Ja dobrze jeździłem, bo dużo trenowałem, on na nartach ładnie się uwijał i był efekt. Zwyciężyliśmy.