Wybuch wojny w kazimierskich wspomnieniach cz. 3
We wrześniu, kiedy ta wojna wybuchła, takie upały były, że nie wiem.
Lipiec, sierpień nie był taki, jak ten wrzesień. Bardzo gorąco. A jaki rok był urodzajny! Wszystko się tak urodziło, że ach: i warzywa, i zboże, i tytoń – wszystko, wszystko. Wielki urodzaj i pogoda piękna była. Ile razy jest tak ładnie, to przypominam sobie: jest tak, jak wtedy w ’39 roku.
Pamiętam moje najwcześniejsze wojenne zdarzenie, a było to już kilka dni po pierwszym września: codziennie wieczorem kładliśmy sobie na podwórku koc. Siostra z mężem i z dziećmi mieszkała z razem z nami ( rodzice mieli spory dom) i tak na podwórku, na tym kocu sobie siedzieliśmy. Cieplusieńko było i naraz – nie wiadomo skąd – (szwagier palił papierosy, ale z samolotu chyba by nie zauważyli tego jarzącego się żaru) – kulki: pyk!pyk!pyk! No nie wiadomo skąd. Wiktor mówi:
– To samoloty strzelają do nas, kładźmy się na ziemi.
Kulki świstały nam koło uszu na podwórku, na Górach. Czy oni nas mogli widzieć?
W wakacje nie wiedzieliśmy, że będzie wojna, nikt się nie przygotował. Jak co roku byli u nas letnicy, kolonia żydowska, zresztą na Górach wszędzie było tych kolonii pełno. Nikt nic nie przeczuwał, nie mieliśmy radia… Może starsi między sobą coś mówili, ale ja miałam 12 lat i nic nie wiedziałam.
Pierwszego września poszło się jak zwykle do szkoły. Potem, w czasie wojny, chodziło się normalnie na lekcje. Jak Żydów wypędzili, już później w czasie okupacji, to uczyliśmy się w obecnym banku, na górze, w sali operacyjnej. Była też szkoła w piętrowym budynku, który stał tu, gdzie teraz muzeum złotnictwa, tam też żeśmy się uczyli, bo Żydów wygonili.
Nic specjalnego nie pamiętam z tego pierwszego września. Najwcześniejszy znak wojny to te kulki w ogrodzie. Dopiero później mój szwagier powiedział, że ktoś tam słuchał radia i że właśnie jest wojna. Że Niemcy napadli na Polskę. Że wojna. Szwagier przyniósł taką wiadomość, a mój brat, który skończył już szkołę nad Wisłą, poszedł na ochotnika do wojska. Został ranny gdzieś koło Modlina. A później był upadek, Polska przegrała tą wojnę, Niemcy i Ruskie ogarnęli cały kraj. On nie wracał. Wrzesień – nie było go, październik – nie było. Ktoś tam mamie powiedział, że gdzieś ktoś ze znajomych widział, że podobno był ranny. Mama się dowiadywała się, szukała go, ale bez żadnego rezultatu. I chyba w listopadzie przyszedł brat, taki wymizerowany i rzeczywiście ranny. Dr Leszczyński jakiś odłamek mu wyjmował, z tym odłamkiem przyszedł, chorował. Jakoś się wykaraskał ten chłopak, ale miał ciągoty takie, jak to się mówi?… – chodzi mi o to, że teraz już nie ma takich ludzi. Bardzo był za Polską, za krajem, za tym, żeby bronić. O, wiem: patriota. Zginął w ’46 roku w dziwnych okolicznościach.
Tak za bardzo to tego wszystkiego nie pamiętam, ale wiem, że jakoś na jesieni, tu gdzie teraz jest plebania i parking u księdza, zrobili baraki, w których stacjonowały konie niemieckie do niemieckich furmanek. To był pierwszy widok prawdziwie wojenny.
A kiedy to zaczęliśmy widzieć jak ktoś ginął, czy kogoś zabrali? Łapanki były, wywozili ludzi do Niemiec, ale to już później. Ja też miałam wezwanie. Ale jakoś to przeszło, rodzice postawili wódkę Szumacherowi, ja wyszłam z domu i już. Przyszedł po mnie a mnie nie było, to poszedł.
Zostałam.