W maglu

Opowiada kazimierzanka:

Magiel, prowadzony wiele lat temu przez kazimierską spółdzielnię, znajdował się na ulicy Lubelskiej.

Kiedy się sprowadziliśmy do Kazimierza, mieliśmy straszną bidę. Jedna moja znajoma mówi do mnie kiedyś tak:
– Jak byś chciała, to bym ci załatwiła pracę w maglu. Ktoś tam się zwolnił czy poszedł na urlop i potrzebują.
– Ja nie umiem maglować! – odpowiadam.
– Oj tam, to się nauczysz.

No i poszłam do tego magla. Ta, co miała odchodzić, pokazała mi co i jak, pokazała jak się magluje, zobaczyłam, no i wiedziałam. Pracowałam tam parę lat.

To był duży jak stół, elektryczny magiel. Jak się wzięło prześcieradło czy obrus, puściło się na cały wałek, to wychodził jak karta. Ludzie przynosili co tam mieli, ja ważyłam, zapisywałam ile kilogramów i jaka cena kilograma, przeliczałam i tyle i tyle się płaciło.

Maglowało się tylko pościel, obrusy, poszwy, poszewki, prześcieradła. Dużo ludzi z tego korzystało. Przynosili uprane, ukrochmalone, czyste, pachnące, a jak na koniec to przeszło przez magiel, było sztywne i eleganckie, takie białe, że aż biło po oczach.

Pracowałam sama. Nie musiałam nic wyciągać, jak to się normalnie robi z pościelą,, bo każdy, kto przynosił, to przynosił pranie takie już trochę przeprostowane, wyciągnięte, złożone.

Jak się brałam na przykład za pościel, to złożyłam na pół, puściłam z jednej strony, z drugiej strony, czasem trzeba było to trochę popryskać wodą, żeby lepiej wyszło. Miałam butelkę od płynu, co się nim myje szyby, i tym pryskałam. (Mało kto pryskał wodą w domu, bo takie pranie było cięższe i trzeba by było więcej zapłacić. Jak było suche – płaciło się mniej).

Dostawałam tam normalnie miesięczną pensję i to było dla mnie bardzo dużo. Och, jak mi ten magiel w życiu pomógł!