Trupiarka
Józio twierdzi, że niedowidzi bez okularów, a ponieważ spotkaliśmy się w całkiem innej sprawie – okularów nie wymagającej – a zgadaliśmy się o naszej stronie, kazał mi na głos czytać, co tam ciekawego piszemy. Czytam więc artykuł Pawła Lisa o „niby – łódce”, a Józio po którymś zdaniu mówi:
– A, trupiarka.
– Nie, Józiu, tobogan.
Józio bąknął z przyrodzoną sobie powściągliwością:
– Ten to może i tobogan, ale takie podobne coś, co u nas było, to trupiarka. Pozostałość po wojnie. Na strychu stało, trzymaliśmy w tym groch.
Rozkręcił się i powolutku opowiedział nam swoją wersję „niby – łódki”:
Ruskie jak przyszli, to mieli ze sobą taki sprzęt. Pierun wie, kto to robił: czy przywieźli z Rosji, czy gdzieś na zapleczu frontu dali zlecenie i ktoś robił. W każdym razie te „łódki” służyły do transportu rannych.
Na bokach, u góry miały takie kółeczka do przywiązania, jakby sprzączki do pasków, tak coś pamiętam. Położyło się na dnie rannego i niosło gdzieś w bezpieczne miejsce albo do sanitariuszy, a ranny już był zabezpieczony i się nie ruszał, nic sobie bardziej nie uszkodził. Najłatwiej było we dwóch wziąć rannego w takiej łódce; dwóch dało radę, bo to była lekka konstrukcja.
Kiedyś chłopaki wzięli trupiarkę od nas ze strychu na źródło, żeby popływać. Oni mieli po 16 lat, a ja siedem – osiem. Poleciałem za nimi zobaczyć. A to była „łódeczka”, co się na niej nie dało płynąć, nie było jak. Kajak, na przykład, jest stabilny, szerszy, a to była taka skorupka, kurde blade, że tylko na stojącej wodzie jakoś się kawałek udało z ledwością przepłynąć. Stoję nad tym źródłem i się gapię, a z kościoła idzie starszy elegancik w garniturku, biała koszulka, i prosi, żeby dali mu popływać. Siadł na tę skorupę i aby się ruszy – a ona już chybocze. Przy źródle jest skarpa, więc nie miał odwrotu, a tu, co podpłynie do brzegu i chce wysiąść, to go chłopaki – pych – na siłę odpychali. Na wszystko ich prosił, żeby mu dali wysiąść. Nie, no do pływania to się nie nadawało.
W czasie wojny, gdzieś w Rosji, po śniegu, po lodzie, po równinie, to pewnie było wygodne, ale w Kazimierzu chyba nie za bardzo się sprawdziło. Pagórkowaty mamy teren, więc musiało tym żołnierzom być ciężko.
Leżała u nas ta trupiarka, i leżała, aż wreszcie brat ją ściągnął i nie wiem, gdzie jest teraz.
Tak o toboganie opowiedział Józio, a my na koniec musiałyśmy przyznać, że ten tobogan, to jednak trupiarka.
oprac. Bożena Gałuszewska