Sztuki szkolne

ul. Szkolna

Pani J.:

Jestem z 37 roku, poszłam do szkoły jak każdy, od siedmiu lat. Co roku zdawałam, nigdy nie powtarzałam. U nas na wsi było tylko siedem klas, do ósmej trzeba już było przyjść do Kazimierza.

Chciałam, ale babka mi nie dała, bo musiałam robić w polu; nie puściła mnie do tej szkoły. Płakałam, strasznie płakałam, bo koleżanki poszły, a ja nie.

Przepłakałam, ale nie miałam innego wyjścia, musiałam siedzieć w domu. I siedziałam cały rok, a po wakacjach – znów wszyscy idą do szkoły, a ja znów nie idę. I znów wojna w domu, znów płacz. W końcu mi powiedziały tak: dobra, pójdziesz, ale dopiero jak wykopiemy kartofle i oberżniemy buraki. (A wtedy się kartofle kopało motykami i buraki się obrzynało nożem, chłopy rwały, a my z babką śmy obrzynały. Było tych buraków pół hektara, może 40 arów, to się i długo z tą robotą schodziło… Na koniec ojciec końmi woził buraki do cukrowni do Opola).

Jak już był listopad, w polu było wszystko zrobione, no to puściły mnie nareszcie do szkoły. Przywiózł mnie ojciec. Wtedy dyrektorem szkoły w Kazimierzu był pan Serafiński, przyjął mnie.

Wchodzę pierwszego dnia, a w klasie nie było miejsca, bo wszędzie zajęte (po dwie w ławkach się siedziało). Ale Jagoda B-anka i B. K-ówna, jak mnie zobaczyły w drzwiach, to „panie profesorze, panie profesorze, my ją weźmiemy do siebie, będziemy w trójkę siedzieć”. „Tak? No to dobrze”.

Wzięły mnie na trzeciego do ławki, z nimi siedziałam cały rok. Ale że rok wcześniej nie chodziłam, że miałam rok przerwy, a potem od listopada dopiero zaczęłam, to ja tej ósmej klasy nie zdałam… A jak nie zdałam, to na drugi rok już mnie nie puściły, bo „jak się nie chces ucyć, to nie bedzies chodzić”. Więc zostałam na wsi.

Ale będąc w Kazimierzu, w tej ósmej klasie, to trochę się mieszkało u K. na Czerniawach, a potem był internat w Arkadii. Pani Kędrowa prowadziła tam takie kółko, co się robiło przedstawienia. Ja se bardzo zapamiętałam „Śluby panieńskie”. Nie wiem, kto grał, bo tego nie pamiętam, ale pamiętam, jak na próby chodziły dziewczyny ze starszych klas. Jak one szły, to i ja leciałam, bo strasznie to lubiłam. Leciałam, słuchałam, a później, jak już przedstawiali, to chodziłam oglądać występy.

Zapamiętałam sobie panią Kędrową, tak jakbym ją dziś widziała: czarne miała włosy, (nie wiem, czy malowane czy swoje), była nie duża, nie mała, szczupła taka, zadbana i przystojna. Jak przygotowywała dzieci, to ona miała książeczkę, „Śluby panieńskie” czy tam inne, i w niej było wszystko napisane. Podawała role temu, tamtemu, ten grał to, ten grał to, ale nim był występ, to ileś miesięcy chodziło się na próby. Odbywały się one w szkole, w jakiejś sali.

Na te występy, na akademie, zawsze zapraszani byli rodzice i różni goście. A to wszystko była jej, pani Kędrowej, robota. Wszystko prowadziła i bardzo ładnie jej to wychodziło.

Zawsze oglądałam przedstawienia, bo miałam takiego „konika” do tego.

Potem, jak już byłam panną, tośmy u nas na wsi takie sceny różne grali, takie sztuczki. Przychodziłam, pamiętam, tutaj gdzieś koło kuźni w Kazimierzu, bo była jedna pani, która takie rzeczy urządzała. Do niej się chodziło po pomoc. I ja też poszłam, bo kazali mi jakąś sztuczkę przynieść. No to poszłam i poprosiłam, a ona mi wypożyczyła.

Graliśmy różne przedstawienia u nas w straży. Zajmował się tym komendant, młodzież ściągał i śmy robili przedstawienie, a potem zabawę, zawsze był jakiś bufet. Utarg cały szedł na strażaków i na to wszystko, co tam było dla wsi trzeba. A potem, jak przyszła do nas pani B., to już ona była cała organizatorka. Robiła z nami śpiewy różne, uczyliśmy się śpiewać – i znowu występy, przedstawienia. Cały czas, dokąd była u nas na wsi, a była chyba ze 30 lat, tośmy razem pracowali. Jeździliśmy z nią na wycieczki, coś się tam na tej wsi działo… Graliśmy różne sztuki. Na jednej, to tak ludzie płakały… Oleńka niby taka była (to moja siostra ją grała), jaki to był tytuł…? Nie pamiętam. Ale to było takie smutne! Coś, że ta Oleńka i on – jego zabrali na wojnę, potem zabili czy coś, i ona płakała, a ludzie razem z nią. Cała widownia płakała. Myśmy ładnie grali, naprawdę.

Kostiumów nie mieliśmy, e tam, takie tam ubiory mniej więcej, jak coś do czegoś pasowało, ale żeby były kostiumy?

Różne śmy grali sztuki, nawet wojskowe. A jak B. prowadziła z nami chór, tośmy se same poszyły gorsety. Jak któraś nie umiała, to jej krawcowa pomogła. Do tego były jednakowe spódnice i w takich strojach występowałyśmy jako chór. Jeździliśmy np. do K. na zabawę: jak tam zabawa – to my z przedstawieniem. Pamiętam jedną taką sztukę partyzancką, mąż jeszcze gdzieś w zeszycie ma role swoje ponapisywane. Trzyma wszystko. To na tej partyzanckiej też widownia płakała, a zdaje mi się, że mój mąż też, choć on grał i nie powinien był się pokazywać taki wzruszony.

A najgorsze role to mi dawali. Takie jakieś głupowate. A tak! Bo ja to dobrze odegrałam! Nikt by tego nie odegrał, a ja odegrałam. Ja aby na scenę jak wyszłam, to wszyscy – chacha cha i cha cha cha. I już mi oklaski biły. Trzeba było umieć zagrać.

Wtedy była taka rozrywka, teraz już nie ma. Teraz jest o, to: siądzie się przed telewizorem i się patrzy na gotowe, a wtedy trzeba se było zapracować, żeby coś obejrzeć i się pośmiać albo i popłakać. Nikt za to nie wołał pieniędzy. Dostaliśmy kolację i tyle. Po skończeniu przedstawienia zrobili nam za występ kolację, postawili pół litra wódki, czy litrę (zależy ile nas tam grało), zjedliśmy, chłopaki wypili. Nikt nie brał pieniędzy. O tym nawet nikt nie myślał, tylko już się myślało, co to będzie odgrywane następne…

oprac. Bożena Gałuszewska