Stragany
z owocami, warzywami, orzechami…

Na rynku straganów było kilka: Pani Tomczykowej, Kajakowej, Goliszkowej i Zielińskiej.

Stragan Pani Zielińskiej był niebiesko – zielony, z daszkiem, zresztą – wszystkie były do siebie podobne. Stały w podcieniach koło Skrzeczkowskich i koło PTTK-u. Zabrakło ci czegoś w domu – leciałaś na stragan, ale Bogiem a prawdą, na straganie kupowali najczęściej przyjezdni i ci z wycieczek. Warzywa, owoce, orzechy – usypane w równe kopczyki, ceny napisane na kawałkach brązowej tektury wyciętej z pudełka, zatknięte między owoce a rant lady. Stragany – tak kiedyś oczywiste, jak cała reszta rynku i dwie studnie.

Do Pani Tomczykowej można było polecieć w nocy – o – północy, kiedy chciałaś, ona zawsze w domu miała wszystko: owoce, ziemniaki, zboże. Na podwórku, w komórce, trzymała świnie. W domu było wszystko, co kto chciał. Żeby po coś sięgnąć, trzeba było przeleźć po innych rzeczach, albo dać nura.

– Kiedyś była taka zima straszna (w zimie stragany nie stały), sroga, a Tomczykowa miała maciorę, która się właśnie oprosiła. Poszłam do niej coś kupić z rana w niedzielę. Ledwo się do mnie wygrzebała z tych betów – spała z małymi prosiętami, bo one by w komórce zamarzły. Maciora w komórce, a ona sobą te prosiątka ogrzewała.

Systematycznie, zawsze grała w totolotka, czasem wygrywała, w sumie wychodziła na swoje. Zawsze przychodziła późno, już po zamknięciu. I kiedyś się ze mną o to pokłócila. Za późno było na tego totolotka, nie chciałam jej sprzedać kuponu i ona coś tam niegrzecznie mi powiedziała. Potem, jak się dowiedziała, że jestem w ciąży z tobą, to przyszła i mnie przepraszała, że ciężarną zdenerwowała.

Kiedyś ta maciora uciekła jej z chlewika, ganiała ja po mieście, wreszcie w desperacji wsiadła na nią. Ta maciora leciała, ona ją trzymała jedną ręką za ogon, drugą za ucho i jakoś ją zawlekła z powrotem do tego chlewu. Musiałabyś zobaczyć wtedy tatę: śmiał się tak, że brzuch mu się trząsł.

A jak się straganiarki kłóciły o towar! Kobita ze wsi przywoziła, a one: <to ja zamawiałam>! <nie! ja!> <Ty przekupo> – tak się wyzywały, szarpały się, a jakże.

Wszystkie te panie były miłe. Pani Jadzia Zielińska też, bardzo. To znaczy, dla klientów.

Panie Zielińska i Kajakowa

– Ale ona była obrotna! Jak na tamte czasy, to nawet przedsiębiorcza. Ta moja babcia sama została z dwójka małych dzieci, dziadek umarł. Była taką prawdziwą babcią, przytulała, całowała. Bardzo ją kochałam. Piekła sernik z polewą, nikt takiego nie umie. I szarlotkę, i makowiec, ale sernika z polewą i rodzynkami nie da się porównać z niczym. Kiedyś przed Wielkanocą babcia ciasta upiekła i mrówki weszły w makowiec. Cały się ruszał.

Musiała sobie poradzić – i sobie poradziła. Na tym straganie stała codziennie, od rana, świątek – piątek. Miała wózek na dwóch kółkach, dno było z takiej dziurkowanej dykty. Chłopy przywozili owoce, a ona to targała na tym wózku… W piwnicach pod Radkiem i w jatkach wszystko trzymała. Strasznie w tych jatkach śmierdziało, szczególny smród, pamiętam go dobrze.

Nie odpoczywała, nie miała wolnego, do kuchni w południe wpadała na sekundę, żeby dać dzieciom obiad, często ciotka im gotowała. Dookoła jej domu rosły cynie i maciejka, a w sadzie arcydzięgiel i babka; pod forsycją kilka krzaczków pysznych truskawek. I makówki rosły w ogrodzie. Potem je sprzedawała na straganie. Nie było żadnego zakazu, nikt nie myślał o makówkach, że można by ich użyć jako narkotyku. W domu też robiła paczki dla Warszawiaków: miód, orzechy, włoskie, wielkie. Nazywały się chyba „jacki”. Bardzo je lubiliśmy z bratem, ale najbardziej jednak ogromne śliwki i gruszki, zawsze je jedliśmy. Na stragan przychodzili różni ludzie, na przykład taka starowinka z krzywym nosem. Strasznie się jej baliśmy, a babcia dolewała oliwy do ognia i mówiła, że to baba jaga. Lubili ją przyjezdni, bo miała duszę straganiarki: wszystko wszystkim umiała sprzedać. Umiała się też odnaleźć w każdej sytuacji, dlatego chętnie u niej kupowali i Łazuka, i Olbrychski, i Kuncewiczowa. Zawsze z nią gadali, wypytywali. Stragany to było źródło kazimierskiej wiedzy…

Kiedyś Pani Zielinska zahaczyła nogą o kant ławki koło Amfibaru, miała wielką ranę, kawał mięsa wyrwany. Po tym zdarzeniu ławki zostały zmienione, ale Pani Zielińska bardzo podupadła i jakis czas później zmarła.

– Czy twoja babcia się kłóciła z innymi straganiarkami? – Czasem tak, zwłaszcza z Panią Kajakową, one stały jedna obok drugiej, wiadomo, że czasem się zdarzało, ale skoro wytrzymały ze sobą tyle lat…

Koło straganów zawsze stały wózki na dwóch kółkach, drewniane skrzynki. Stragany były niebiesko – zielone i wydawały się wieczne.

Serdeczne podziękowania dla Ani i mojej Mamy.

oprac. Bożena Gałuszewska