Stan wojenny
wstęp
Właśnie w tym roku, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego uświadomiłam sobie, że moje pokolenie, czyli to z początku lat 70-tych, stoi na historycznej miedzy, jedną nogą tkwiąc na polu dziejowym schyłku epoki komunizmu, drugą zaś – ryjąc bruzdę w ziemi już nowej, wolnej. Innymi słowy: historia działa się na naszych oczach, ale jeśli ktoś z bliskich ówczesnego dziewięciolatka nie był uwikłany w politykę, to fakt, powaga, groza stanu wojennego przeszły obok jego świadomości i refleksji. Dlatego myślę, że chyba jednak nasz rocznik nie zupełnie pojmuje powagę ówczesnych wydarzeń, choć oczywiście ją zna. Działo się to bowiem na naszych oczach, a … a jakoby nic się nie stało. Nie wybuchła wojna, nie spłonął dom, nie dręczył śmiertelny głód.
Zapytałam brata, czy pamięta 13 grudnia ’81. Pamięta. Obudził się rano, dość jeszcze wymęczony sobotą, przeto ruszył na rynek w poszukiwaniu chłodzącego napoju. Nie miał telewizora, więc wyszedłszy zadziwił się widokiem miasta wymarłego. Nigdzie żywej duszy. Potem, już w stanie wojennym, robił sobie próby ryzyka, to znaczy poruszał się bez obowiązkowych przepustek, jak również bez jakiegokolwiek celu. Ze zwykłej przekory. Moja natomiast redakcyjna koleżanka budząc się tamtego dnia stwierdziła, (jak ¾ ówczesnych dziewięciolatków), że nie ma Teleranka, że kogut na płotku nie pieje echem (jeśli pamiętacie, co mam na myśli). Zaraz potem zeszła do nich ciocia Alinka z pierwszego piętra. Strasznie płakała, łkała: „jest wojna”. Ja nie pamiętam zupełnie nic i to jest dziwne, bo na przykład doskonale pamiętam sukienkę ciążową mojej siostry, która w stanie wojennym urodziła syna.
Przyznając się do tego żenującego defektu pamięci, tym bardziej jestem wdzięczna za bodziec, który popchnął mnie do wysłuchania historii dziejących się dokładnie wtedy, gdy ja odpakowywałam wyśnioną lalkę Barbie z francuskiej paczki. To pamiętam, natomiast opowieści, którymi się dzielę poniżej, słuchałam, jak relacji z innego świata. Dopiero teraz zaczynam rozumieć.
Bożena Gałuszewska