Śp. Zbyszek Gajewski

Zmarł Zbyszek Gajewski. Życzliwy, roześmiany król życia, przez lata związany z Kazimierzem nie tylko sentymentem, ale i budką nad Grodarzem. Na zapleczu budki stały kotły pełne pokrojonych kartofli i wielka frytownica. Smażone frytki dostawało się przez okienko w papierowych brązowych torebkach, na ladzie stała solniczka, wykałaczki do dziobania frytek i ogórki małosolne. A jeśli ktoś zamawiał wersję bogatszą, dostawał tekturową tackę z frytkami i smażoną kiełbasą. I z wykałaczką. Ani takich frytek, ani takiej kiełbasy, ani ogórków nie było nigdy nigdzie indziej. Nawet sól miała tam specyficzny smak. Jadło się to wszystko na deskach – półkach powieszonych wzdłuż ścian. Na popitkę cytrynada, to znaczy na popitkę albo specialite de la maison samo w sobie. Dziecięce marzenie, karta przetargowa, nagroda, różnie bywało, ale każdy chciał sobie kupić kanarkowo żółty albo mocno czerwony napój w foliowym woreczku z cieniutką, giętką słomką.

Dzięki tej budce na Zbyszka mówiło się Frytek albo Frytkarz. Mówiło się i mówi, choć nie ma już ani budki ani frytek, ani tamtego smaku. Teraz nie ma już też roześmianego Frytkarza z jego dźwięcznym „rrr”. Do mojej mamy zawsze mówił „Pani Haneczko”, regularnie dzwonił do niej z pytaniem o zdrowie, choć od czasów frytek minęły lata. Mama pewnie nie była wyjątkiem, to był zwyczajnie fajny człowiek pamiętający o starych znajomych. Nigdy nie zapomniał o sąsiadce budki, Pani Jadzi Tapicerowej, którą opiekował się aż do jej śmierci.

No to pewnie dziś, wkraczając do Tamtego Świata pyta z uśmiechem:

„Pani Jadziu, jak tam zdrrrróweczko?”. Teraz już dobrze, na wieki.

Bożena Gałuszewska