Słodka filozofia Pana Zygmunta

ulik Pana Zygmunta

Mija 52 lata jak chodzę koło pszczółek.

Taki się już urodziłem, a i ojciec mój był pszczelarzem.

Gospodarstwo moich rodziców się doszczętnie spaliło, gdy miałem pół roczku, zamieszkaliśmy więc u dziadków; u nich się wychowywałem. Gdy dziadek z babką jechali na łąkę grabić czy kosić, to brali z sobą zawsze i mnie. Z racji tego, że chciałem mieć pszczoły, to mówię „dziadziu, ja sobie nałapię i będę miał pszczoły”. Dziadzio mówi „weź paczkę, to se nałapiesz”. Nie bałem się pszczół wcale; na łące paczkę biorę i na kwiatuszku palcami łapię pszczółkę delikatnie, wkładam do paczki. Jedną złapałem, trzy, pięć – jedziemy do domu. Wchodzimy, ale gdzie ja je wezmę? Nie mam gdzie, no to puszczam, ale pszczoła jest już taka, że wraca. Z 5, 6 km potrafi wrócić.

Już wtedy, w chłopięcych latach mnie to ciągnęło. Potem, mogłem mieć ze 16 lat, gdy hodowałem osy. Jak mnie raz ścięły, to nie daj Boże. Ale też próbowałem: wykopałem miejsce koło figury, zrobiłem ulik i za dnia całą banię z osami w niego włożyłem. Zamknąłem. Ja na wieczór idę, a osy już całkowicie zabudowały tę banię swoją robocizną. No i teraz tak: wszystkie osy są w środku, myslę, to ja je teraz wezmę i zaniosę do siebie do domu, koło mieszkania postawię – niech latają jak pszczoły. Koniec był taki, że jak ruszyłem – to to wszystko na mnie. Byłem w samej koszulce. Ścięły mnie, że mówić niepodobna.

Po wyzwoleniu mieliśmy tylko jeden ulik w pasiece.

Jak się ożeniłem w ‘59 w styczniu, to w maju od razu kupiłem sobie pszczoły. Dziadek żony miał ule, co w nich się kury niosły. Popoprawiałem, parę pszczół rozmnożyłem i były.

Uczyłem się potem pszczelarstwa u sąsiada, mówił, co trzeba robić i jak, a potem, gdy pracowałem w Poniatowej, nauka poszła dalej. Był u mnie w zakładzie bardzo przyjemny i zacny człowiek, G. Jan. Takśmy się zaprzyjaźnili, że mnie polubił. Chodziłem do niego do biura jak miałem czas i kiedyś doszliśmy, że i on ma pszczoły. Zaczął mnie pouczać jak z nimi postępować, czyli, żeby pszczół się nie bać, tylko z nimi się rozumieć, żeby one wiedziały, że to jest gospodarz, a nie jakiś tam zabójca albo marnotrawca.

Te słowa jego pamiętam i zawsze powtarzam: pszczół się nie trzeba bać, tylko pszczoły trzeba rozumieć. One swego poznają: zapach jego wezmą na nozdrza swoje i odtąd poznają. W kąpielówkach do pszczół chodziłem, a one mnie nigdy nie pożądliły. Tylko jeden warunek jest: nie można otwierać ula jak się ma na deszcz, bo pszczoły to jest rodzina, one się boją o dzieci, że jak się otworzy, to zamokną, że ramko się rozsunie.

Często chodziłem do ula i badałem ich pracę. Ramka postawione, ciepły dzień, słoneczko troszkę zamglone, nie prażyło, wiatru nie było żadnego – to ja sobie rozsunąłem jedno ramko, (wtedy jeszcze nie było mi potrzeba okularów), patrzę jak matka chodzi. Idzie, idzie sobie, potem składa jajka. Idzie, idzie, stanie, świta z nią razem, i świta też się zatrzymuje, wtedy co i matka. Następnie ona wkłada odwłok do komórki, komórka jest specjalnie wyczyszczona poprzednio przez ekipę (żeby nie było wilgoci ani śmieci na dnie, nic. Estetycznie musi być jak się patrzy). Włożyła odwłoczek, złożyła jajeczko. Pierwsze chwile jajeczko stoi na stojąc. Jak się spojrzy, to się od razu wie, że jest świeżo złożone wczoraj albo jeszcze dziś. Potem się pochyla troszkę. Przybiera inną pochyloną normę. Trzeciego dnia (czy wpół do trzeciego dnia) ono się kładzie – już leży jajeczko. Po trzech dniach wykluwa się mała larwa. I już pszczółki kładą pokarm, specjalne mleczko robione, (jak u nas u dziecka u ssaków, tak oni szykują z miodu preparat. W nim jest i miód, i percha, czyli ten pyłek kwiatowy, tyle, że już przyniesiony, przyrządzony jako danie do jedzenia). Pszczółka ma robioną jedną perchę, potem dokładane ma coraz więcej tego preparatu specjalnie robionego, na każdy okres czasu inny, inny na każdy wiek. Jak się naje – wzrasta owad, larwa tak zwana rośnie, i wtedy inne ją zasklepiają w komóreczce. Ona przestaje jeść z zewnątrz, ma tam dane do jedzenia jeszcze tyle, co jej będzie potrzebne i zasklepiają ją całkowicie w tej komórce. A ona sobie leży, główkę ma w tem sosie i tam se pojada kiedy jej potrzeba.

Pszczółka, która ma wyrosnąć na matkę, karmiona jest innym, lepszym pokarmem. Wylega się po 16 dniach i jest prawie dwa razy większa od zwykłej pszczoły.

Po 21 dniach wylęga się normalna pszczółka. Wygryza się sama przez to, czym była zasklepiona na wierzchu, wycina i wychodzi na zewnątrz. Wtedy jeszcze nie żywi się sama, tylko na razie przez jakiś czas ma pielęgniarkę. Pielęgniarka robi jej przyprawę, inną już trochę – taką dla starszej pszczoły – przychodzi, przynosi, dzióbek jej nastawia, i ta dzióbkiem, języczkiem zbiera. Te pielęgniarki chodzą masowo, a są nimi troszkę starsze pszczoły. Te jeszcze w pole nie idą, tylko wykonują robotę w uliku. Wosk wypaczają, a z biegiem czasu po paru dniach, zaczynają być niańką znowuż dla następnych, a te co były dotąd niańkami robią sobie oblot. Wygląda to tak: jak jest ładny dzień bezwietrzny i słoneczny, to sobie wylatują na zewnątrz w ten sposób, że jak jest ul tak położony, tu jest wylotek, to one masowo wyskakują. Najpierw wyskakuje troszkę, odwraca się tyłem do świata, główką do wlotu i – wrrr – leci, ale patrząc cały czas w ul. I znowu leci dalej i zawróci, i znowu ustawia się, patrzy, czy trafi do domu. Uczy się drogi.

Do późnego lata są obloty. Przy ulikach mam krzesełko, pniaczek, siadamy sobie z żoną i zawsze patrzymy. Mówię tak: „patrz Zosia, czemu one tak nie lecą jak pijok prosto do piwa, na ślepo, obleci kawał i nie zastanowi się gdzie dalej pójdzie? Tylko pszczoła tak: wyskoczy sobie, na razie tutaj bliziutko, wyleci parę razy koło ula, potem coraz dalej, balansuje, potem idzie wyżej w górę, (to trwa). Potem nawraca, chwyta kierunek do pasieki. Wie jak wrócić.

Młode pszczółki, które jeszcze nie chodzą na loty, robią oblot, rozpoznanie, i już starsze idą w teren, już znoszą nektar. Taki cykl trwa całe lato. Jedne się legną, są karmione od larwy, potem się to wylęgnie i przepoczwarza, z larwy robi się pszczółka, skrzydełka jej wyrastają, języczek jest wydłużony (żeby się tylko pochylała i tak – cyk cyk – pobierała nektar z kwiatu. W wolę pcha, w wolu się mieści jedna kropeleczka).

Pszczoły choć zimują, nie mogą tego wola sobie bardzo wypchać na zimę, bo jest ono zapełniane kałem. Siedzi ich na ramku trzy, cztery warstwy na kupie. Ta, co jest na samym przodzie, troszkę sobie weźmie pokarmu. Ale tylko troszkę, tyle, żeby utrzymać temperaturę w ulu. Wola musi jej starczyć na całą zimę do pierwszego oblotu, gdy się będzie mogła wypróżnić. Dopiero potem może jeść. Dlatego w czasie zimowym nie ma roboty w ulu. Pszczoła się w ulu nie wypróżnia, chyba że by była jakaś choroba. Biegunka się zdarza, i tak jak u człowieka – nie zdąży wyjść, to i na wylot napaskudzi i ramka opaskudzone. Z tego się potem robi kisica, choroba groźna, niebezpieczna dla pszczół i dla pasiecznika nieprzyjemna.

Młode pszczoły, co podkarmiają młode larwy po wylęgnięciu się, to pielęgniarki – jedna warstwa. Druga warstwa – jak trzeba, robi wosk, albo plaster buduje. Wtedy się zbierają (jak jest ramko puste; beleczka, nóżki), jak chcą to ramko zabudować, to się czepia jedna, potem dwie, potem trzy i w takim systemem wiszą jak są nieraz ładne koraliki na piersiach u kobiety. To jest ekipa budowlana, która jednocześnie trzyma pion, bo wosk nie może pójść bokiem.

Druga grupa pszczół, to te, które wypaczają wosk. Stoją se gdzieś tam na uboczu, najedzą się, (muszą dobrze jeść) i – odwłokami pracują. Odwłok się składa z segmentów, ociera się segment o segment i między segmenty się wyślizguje – jakby ręce sobie namydlić – plasterek wosku w kształcie listka kwiatu koniczyny. Pszczoła bierze to w czółki i niesie na budowę, a tamte – na rameczko. To rameczko, to: beleczka, koniec ma zaostrzony, końce robimy na ostro, bo jak się je stawia, to mnóstwo pszczół idzie na dół i by koniec je zagniótł, jakby było inaczej, a tak to nigdy pszczoła nie jest zraniona. Od góry poprzeczka. Wiszą na niej pszczółki i budują.

Każda komóreczka jest sześciokątna, w dwóch rodzajach: te foremne, na odpowiednią głębokość i szerokość to są komórki nie tylko na miód, ale i do wylęgu pszczoły. Natomiast drugie komórki, też sześciokątne, ale dłuższe i grubsze, służą do wylęgu trutni. Truteń jest drugie tyle cięższy co pszczółka. Pszczoła waży 0,1 g i tyle samo ważącą kroplę miodu może udźwignąć. Jeśli zbiór ma blisko, to tą całą kroplę przyniesie do ula, a jeśli ma 5 – 6 km, to pszczoła musi coś zjeść, tak jak samochód musi paliwa spalić, na tą energię, żeby mogła lecieć. Dlatego dalekie latanie na kwiaty jest niepraktyczne: męczące dla pszczół i nieopłacalne dla pasiecznika. Lecąc taki kawał drogi muszą one wziąć miodu już zrobionego na drogę. A potem, jak wracają, to muszą trochę nektaru co zebrały – spożyć.

Są ludzie, których buduje na przykład praca nad historią. Tak samo praca pszczół buduje pszczelarza. Tutaj należy dodać, że tak jak historię będą czytały tysiące ludzi, to tam znów tysiące kwiatów zostanie zapylone, na sad, na warzywa – przez te właśnie malutkie pszczółeczki. I to właśnie przyniesie potem zysk rolnikowi, ale też i pracownikowi fabryki, który kupi miód i owoce. Ale jabłko, banię, dynię, ogórki, pomidory – wszystko co rośnie w krzewy i w krzewiny, wszystko to jest pszczołami zapylane. Podobnie jagody wszelkiego rodzaju.

To przeświadczenie jest bardzo ważne i budujące dla pszczelarza.

A ten moment, kiedy uchyli daszek… i już słyszę – brrr – orkiestra gra! To tak, jakby piękny zespół śpiewał najczulsze melodie… Taką muzykę się słyszy. Ucho i serce pszczelarza pracuje już inaczej… Natomiast jak jest tak: bzy – bzy, bzy – bzy – takie krótkie pszczół odzywanie się – znaczy, że jest coś nie w porządku. Już trzeba szukać przyczyny. A może być tak, że pszczoły będą w porządku, ale nie ma zbioru, kwiaty nie kwitną albo jest zimno i pszczoły nie mogą wyjść i się denerwują, bo muszą przynieść nektar świeży dla młodzieży, dla tych dzieci, które się bez przerwy lęgną.

Z miodem jest tak, że każdy kwiat wydziela nektar o odpowiednim zapachu. Rośliny też są mądre, one specjalnie zapach dają, żeby przywabić pszczołę; roślina chce być zapłodniona, więc pachnie i motyl czy pszczoła do niej leci. Biorąc nektar z samego dna kwiatka, narusza pręciki, na pręcikach jest pyłek, więc owad najpierw języczkiem obleci naokoło, potem przednią nóżką zgarnia pyłek – i do koszyczka na tylnej nóżce. Przednią nóżka – chlast – i wkłada. Jak kowboj sięga po kolta, tak samo i ona.

Zabiera pyłek i nektar. Gdzie jest dobry zbiór, tam się pszczoły ustawiają. Idą tam, gdzie najwięcej zbierze. Przynosi w wolu, języczkiem zbiera, nie weźmie więcej niż sama waży. Leci do ula już zmordowana, na ramce siada, jeszcze odwłok chodzi choć zmęczona, ale już języczek nadstawia i służba, która wewnątrz pracuje, odbiera ten nektar i niesie do ramka. Ale niesie na sam tył. Dlatego, że przyniesiony z pola nektar ma 80% wody. A dobry miód nie może mieć więcej niż 18 %, więc one składają nektar na tyle, a tam znów grupa służby siedzi i buuuuu – Jak się po zbiorze przyjdzie do ula, to nie trzeba się schylać, bo już z odległości usłyszy się brzęk jakby samochody albo czołgi jechały. W ulu coś się dzieje – a to one skrzydełkami wodę odparowują. Jak już jest odparowana do tego stopnia co potrzeba, to zabierają i niosą do gniazda. I leją w komórki. Najpierw w górne. Szykują na zimę. Naleją pełną komórkę i zasklepiają. Wtedy my miód bierzemy i nie ma obawy, że się zepsuje. Może stać sto lat.

Na wsi zawsze używaliśmy tylko miodu, a produktów pszczelich nie, bo do zbierania pyłku trzeba zakładać specjalne siatki. Pszczoła musi przez tę siatkę przechodzić i wtedy meszek jej się obrywa, niszczy się pszczoła. Ja nie chcę pyłku i krzywdy pszczoły.

Jeśli przyjmiemy, że prawdziwy pszczelarz nie jest materialistą, to zrozumiemy, że jest on po prostu duchem stworzonym do tworzenia piękna wokół siebie. Przecież kwiaty to jest piękno! Nie można niszczyć ani ich, ani krzewów, które kwitną, bo do kwiatu idzie pszczoła, nim się żywi, potem się rozmnaża, a jaki kapitał daje ogrodnikowi! Człowiek staje się radosna duszą czując, że z pomocą idzie wszystkim wokół, którzy potrzebują. Idzie nie bacząc, który dokładnie potrzebuje, tylko myśli o całości, że ktoś potrzebuje kwiatka, a ktoś ogóreczka.

I że zawdzięczają je pszczołom.

Pszczelarz ma poczucie obcowania z naturalną mądrością. Ja dopatruję się tylko jednej rzeczy złej: emerytura pszczoły jest bardzo przykra. Pszczoła, która już skrzydełka wystrzępiła od lotów, stara, spracowana, pazurki u nóżek nie trzymają i nie są czepliwe jak u młodej pszczoły, jak i u człowieka zresztą – taka idzie na emeryturę. Wolno jej wziąć tyle jedzenia, ile może z sobą zabrać.. Musi opuścić ul. Wychodzi z ula i idzie jak najdalej, na zmarnowanie. To takie spartańskie wychowanie, gdzie starców z gór zrzucali. Historię starożytną ja bym porównywał z tym, że spracowana pszczoła odchodzi. Maszerują, idą, idą, ja uważam, żebym nie nadepnął, biorę paczkę po zapałkach, zbieram je, idę do ulika, przystawiam do wylotki i – myśli ktoś, że pójdzie która? Skąd!!!! Piorunem odwraca się i ucieka, nie chce pójść do ula. Wie, że już zadanie spełniła i rozkaz otrzymała. Chyba rozkaz, bo nie wiem, co by jej tak innego powiedziało twardo, że musi pójść i już. W ulu nie ma dla niej więcej życia. Ginie. Pada, zbije ją deszcz, ona się skuli i trup. Albo jesienią, jak mrozki i noce chłodne, pszczoła poza ulem nie wytrzyma. Pod listkiem gdzieś od spodu przycupnie, ale nie przeżyje. I koniec

Praca przy pszczołach jest pracą całym sercem, podobnie jak są ludzie, którzy potrafią całym sercem słuchać. To dar, powołanie.