Rozmowa z Pawłem Mykietynem

R.:

Jesteś wybitną postacią polskiej kultury współczesnej, ale my, tu w Kazimierzu, nie dość, że traktujemy Cię jak swojego, to pamiętamy od lat – jako chłopaka mocno wpisanego w pejzaż.

Paweł Mykietyn:

Przyjechałem do Kazimierza mając dokładnie 20 lat,  wcześniej nigdy tu nie byłem. Urodziłem się na Dolnym Śląsku, mama była Ślązaczką z babci – prababci – więc całe wakacje spędzałem na Śląsku.

W dzieciństwie ominęły mnie wycieczki do Kazimierza.

Począwszy od drugiej połowy lat 80-tych do 1993 roku, z inicjatywy Zygmunta Krauzego, ówczesnego szefa Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, w Kazimierzu odbywały się słynne na cały muzyczny świat kursy kompozytorskie. Przyjeżdżali na nie najwybitniejsi kompozytorzy: Luigi Nono, Ianis Xenakis, Lutosławski, Penderecki, Michel Nyman – elita światowej muzyki spędzała tu pierwsze dwa tygodnie września.

Zajęcia odbywały się albo w Domu Prasy albo w SARP-ie .

Mój pierwszy pobyt w Kazimierzu to rok 1991, kiedy byłem uczestnikiem tych właśnie kursów.

Na warsztatach mieliśmy wykłady, zajęcia, koncerty; w każdym roku kurs miał temat przewodni. Kiedy ja uczestniczyłem w nich po raz pierwszy, trafiłem szczęśliwie na bardzo ciekawy temat: muzyka elektroniczna.

(W Polsce w tamtym czasie komputery dopiero wkraczały do muzyki).

W SARP-ie zainstalowano całe studio muzyki elektronicznej, naszym zadaniem było m.in. zrobienie jakiegoś elektronicznego utworu. Było to całkiem nowe wyzwanie i wtedy po raz pierwszy stworzyłem coś takiego.

Potem, w 1992 roku, przyjechałem nie jako kursant, tylko jako asystent kompozytora z Izraela, Marka Kopytmana. Swego czasu byłem klarnecistą, on potrzebował klarnecisty, więc jako taki służyłem mu przez tydzień.

Z kolei w 1993 r. tematem przewodnim była muzyka filmowa. Wtedy przyjechał m.in. Michael Nyman. Spotkanie z nim było bardzo interesujące.

Tamten rok był dla mnie szczególny z innego jeszcze powodu: w tym właśnie 1993 zacząłem wsiąkać w miasteczko i szczerze mówiąc, wtedy już za bardzo nie uczestniczyłem pilnie w warsztatach… Nawet ówczesny moderator chciał mnie wyrzucić, bo nie brałem udziału w zajęciach, tylko chodziłem po mieście i czas spędzałem głównie „U Radka”.

Kazimierz spodobał mi się bardzo od pierwszego razu, od tego pierwszego kursu. Czułem, że spędziłem dwa tygodnie w pięknym miejscu… Dopiero w 1993 zacząłem wsiąkać, zacząłem poznawać ludzi, niejakiego Antka Sadurskiego, z którym się mocno zaprzyjaźniłem, Pawła Skrzeczkowskiego, i innych. A potem już przyjeżdżałem regularnie.

Z czasem zamieszkałem tu jedną nogą, może nawet bardziej niż jedną, ale teraz, kiedy mój syn Leon pójdzie do szkoły, będzie się to musiało zmienić. O ile dotąd zdarzało się nam przyjechać w marcu i zostawać do lipca, to teraz się to skończy, ze względu na szkołę Leona. Zostaną święta, wakacje, weekendy… zobaczymy. Ubolewam nad tym, bo chciałbym w Kazimierzu spędzać więcej czasu.
Bardzo lubię tu przebywać. Bardzo lubię tutaj być. Po prostu.

Potrafisz zdefiniować to, co najbardziej Ci się podoba?

Na pewno krajobrazy, ale Kazimierz jest takim miasteczkiem – jedynym chyba w Polsce miasteczkiem tej wielkości – w którym wiele jeszcze przypomina żydowski sztetl, i to przypomina na tyle, że można by tu bez rekwizytów i bez scenografii nakręcić „Sanatorium pod Klepsydrą”. Lubię tę atmosferę.

Dla mnie cały czas Kazimierz jest miejscem wyjątkowym. Nie ma w Polsce drugiego tak ładnego miasta w takiej skali. Są miasta duże, (uważam, że najładniejszy jest Wrocław), ale drugiego tak ładnego małego miasta jak Kazimierz – po prostu nie ma.

Czy jest inspiracją?

Nie wiem, szczerze mówiąc, na czym polega inspiracja w muzyce.

W literaturze – jeszcze można jakoś to prześledzić, ale w muzyce? Na pewno coś takiego jak inspiracja istnieje, ale na czym polega? Nie mam zielonego pojęcia.
Ale rzeczywiście, choć nie wytłumaczalnie, Kazimierz mnie w jakiś sposób jednak inspiruje. Tu napisałem swój utwór pt. „U Radka”. Jest to owoc tamtych kursów kompozytorskich, w których już nie do końca brałem udział… Utwór na klarnet, puzon, wiolonczelę i fortepian. Swego czasu miałem zespół złożony z tych instrumentów, nazywał się Nonstrom, czyli tak, jak na imię miał pies Pawła Skrzeczkowskiego. Zespół wykonywał utwór „U Radka” w Domu Kultury, do którego zostaliśmy zaproszeni na koncert.

A prywatnie? Kazimierz to miejsce, które Cię uszczęśliwiło?

Tak. W Kazimierzu poznałem swoją żonę, było to 3 maja 1999 roku. Mniej więcej po tygodniu znajomości stwierdziliśmy, że musimy się pobrać.

Ja się oświadczyłem, ona powiedziała, że tak, że chce wyjść za mnie za mąż, bez zwłoki więc pojechaliśmy szukać pani Szczypy, bo dowiedzieliśmy się, że ona w Urzędzie Stanu Cywilnego udzielała ślubów. Znaleźliśmy ją na działce, w trakcie pielenia grządek. Mówimy, że chcemy natychmiast wziąć ślub…! Doszłoby to wtedy do skutku, gdyby nie biurokracja, nakazująca przywieźć dokumenty, akty urodzenia, itp…

Odłożyliśmy więc sprawę do sylwestra.
31 grudnia,1999 roku w Kazimierzu wzięliśmy ślub.

Muszę skorzystać z okazji i zadać Ci pytanie, które przychodzi mi do głowy zawsze, kiedy słucham muzyki, zwłaszcza takiej, która mnie zachwyca, ale i muzyki w ogóle: jak powstaje utwór? O ile wyobrażam sobie, że można malować, pisać, grać, to już sztuka kompozycji jest zagadką, magią.
Czy najpierw słyszysz, to co masz stworzyć? Słyszysz całość, fragmenty, słyszysz „głosy”? Czy może powoli, nuta za nutą, powstaje utwór?

Nie wiem, bardzo trudno to opowiedzieć… Podstawowym narzędziem jest wyobraźnia. U mnie odbywa się to w takiej kolejności: najpierw coś w głowie, potem – metodą staroświecką – piszę nuty na papierze i dopiero na koniec wpisuję do komputera, żeby odsłuchać. Dzisiejsza technologia daje duże możliwości, program komputerowy pozwala przeprowadzić symulację wykonania przez całą orkiestrę. I ja to robię, ale w kolejności jest to ostatnia czynność.
A skąd się bierze muzyka? Nie umiem tego wytłumaczyć, naprawdę ciężko mi o tym mówić, to tajemnica, której nie podejmuję się opisać, bo nie umiem. Ale pamiętam, że jak miałem 6 lat i zacząłem się uczyć, kiedy w domu pojawiło się pianino i mama mi pokazywała pierwsze dźwięki, zacząłem je natychmiast jakoś po swojemu układać. Było to dla mnie całkiem naturalne. A potem, mając 14 lat poszedłem do szkoły muzycznej i zaskoczyło mnie to, że inni szkolni koledzy nie komponują. Dla mnie było oczywiste, że ktoś, kto gra na instrumencie, musi również komponować. Dla mnie to było „oczywistą oczywistością”. A okazało się, że byłem jedynym uczniem, który się tym zajmował.

Wasz syn Leon, czy dziedziczy talent?

Hm… Pamiętam, że czytałem kiedyś, jakoby słuch był darem losowym, że co setny czy co dziesiąty człowiek ma słuch muzyczny, a co tysięczny – słuch absolutny. Potem na studiach miałem przedmiot „akustyka i elektroakustyka”. Prowadził go wybitny akustyk, Artur Rakowski, (w akustyce istnieje nawet „prawo Rakowskiego”). I ten właśnie wykładowca na podstawie własnych badań udowodnił, że słuch wcale nie jest darem od Boga, tylko jest czymś, co się wypracowuje w ciągu pierwszych 5 lat życia. Potem zresztą amerykańscy uczeni poszli dalej i udowodnili, że każdy człowiek rodzi się ze słuchem absolutnym, który nie rozwijany – u jednych zanika, u innych pozostaje. Leon, co tu dużo mówić, ma słuch, bo od dziecka obcuje z muzyką. Teraz dostał się do szkoły muzycznej.

Same zdolności to jednak nie wszystko, w muzyce ważna jest pracowitość, doskonalenie rzemiosła; zobaczymy, jak to będzie z Leonem.

Ale nie będziesz zmuszał?

Ja w ogóle nie meczę, nie ingeruję. Tak naprawdę to żona zaczęła z nim pracować i przy okazji sama nauczyła się nut. Ja nie mam ani cierpliwości ani dość zacięcia, więc to głównie Kasia ćwiczy z Leonem. Jeśli mają problem to pomagam, ale ja absolutnie nie wywieram presji. Oczywiście, byłoby bardzo fajnie, gdyby mój syn został muzykiem, ale na razie cieszę się z tego, że poszedł do szkoły muzycznej, choćby dlatego, że nie będzie miał do czynienia z dresiarzami.

Czy uważasz, że my, Polacy z tą naszą słowiańską, melodyjną duszą jesteśmy muzykalni?

I tak i nie. Kulturowo to jest dziwne zjawisko, bo zobacz: człowiek kulturalny musi znać „Czarodziejską górę”. Jeśli nie czytał – to jest obciach. Nie znać niektórych filmów to też jest obciach. kAle wiedza o tym, ile Beethoven napisał symfonii – ta już nie należy do kanonu wiedzy niezbędnej. Nikt tego nie wie i każdy się tłumaczy, że „mu słoń nadepnął na ucho”,  tak jakby trzeba było mieć talent, żeby słuchać muzyki i mieć o niej pojęcie. Ludzie znają teatr, literaturę, filmy, sztuki plastyczne, a muzyka jest zepchnięta na boczny tor. Tymczasem naprawdę mieliśmy wybitnych kompozytorów: Penderecki, Górecki, Lutosławski – to była światowa czołówka.
Muzyka jest częścią kultury, którą powinno się znać. Samo śpiewanie bez fałszu to jeszcze nie wszystko.

Nie zajmujesz się pisaniem popularnych szlagierów, piszesz utwory innego kalibru. Nie jest to więc pop-popularność… A jednak stale jesteś zajęty… Nad czym teraz pracujesz?

Właśnie skończyłem utwór, który ma być wykonany pierwszego lipca w związku z przejęciem przez Polskę prezydencji w UE. Jest to utwór na alt i orkiestrę, do słów aktora, Mateusza Kościukiewicza. Momentami są to absurdalne teksty, napisane językiem bardzo potocznym. Jednym z pomysłów w tej muzyce jest to, że orkiestra symfoniczna naśladuje dzisiejszą muzykę młodzieżową, brzmienia, które ludzie robią na laptopach. Śpiewaczka momentami będzie niemalże rapować, ale wszystko jest napisane w założeniu na orkiestrę symfoniczną bez prądu, naśladującą elektroniczne brzmienia laptopowców. Utwór jest już gotowy, wykonany zostanie w Filharmonii Narodowej 1 lipca.

A muzyka filmowa?

Bardzo lubię ją tworzyć i jest to twórczość specyficzna. Muzyka w filmie rządzi się swoimi prawami, jak mówią niektórzy – nie może być za dobra, to znaczy nie może odciągać uwagi od samego filmu. Musi podbijać tempo, nakręcać emocje i nastroje, ale nie może być zbyt wyrafinowana, żeby nie „wychodziła poza obraz”. To bardzo ciekawe zajęcie.
Z reguły jest tak, że dostaję film na etapie postprodukcyjnym – już zmontowany, ale jeszcze bez dźwięku, bez postsynchronów. Widzę film i robię do niego muzykę w sposób bardzo dokładny. Ilustruję to, co widzę. Od jakiegoś czasu posługuję się komputerem, który daje możliwość bardzo precyzyjnej pracy, wręcz co do klatki.
Z każdym filmem pracuje się inaczej, robiłem muzykę i do czysto komercyjnej produkcji, ale też do „Tataraku” Andrzeja Wajdy, czy do „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego.

Tak… bardzo lubię pisać muzykę do filmów.

*

Jesteś znakomitym, uznanym kompozytorem, współpracują z Tobą najlepsi. Powinnam więc zakończyć na tym, że ta rozmowa to dla mnie zaszczyt i że jestem bardzo wdzięczna. Ale nie potrafię się oprzeć i muszę dodać coś jeszcze, coś całkiem prywatnego: jesteś niecodziennym człowiekiem, życzliwym, słownym. Dziękuję, że zechciałeś  mi to wszystko opowiedzieć i cieszę się, że jesteście z Kasią i Leonem tak blisko, w Kazimierzu.

…Tylko nadal nie wiem, jak powstaje muzyka i pewnie się nie dowiem, bo to jest niewytłumaczalny, wielki dar. Talent. Łaska, jak mówią niektórzy…

Polecamy: