Rozmowa z Konradem Schullerem
W Kazimierzu o Kazimierzu

Rozmowa z Konradem Schullerem, korespondentem pisma Frankfurter Allgemeine Zeitung.

Od lewej: księżna Irina zu Sayn-Wittgenstein-Berleburg, Severyn Ashkenazy, Konrad i Franca Schuller. Kazimierz Dolny, 4 lipca 2010

Redakcja: Jesteśmy w Kazimierzu…

KS: Zdaje się się, że pierwszy raz przyjechałem tu w 2005 roku. Ta jest moją trzecią wizytą.

Co najbardziej rzuca się tu Panu w oczy?

Od razu widać, że to renesansowe, małe, śliczne miasto w bardzo pięknym krajobrazie. Naprawdę myślę, że Kazimierz to perła architektury i skarb natury, na dodatek jeszcze nie całkiem skomercjalizowany, mający ciągle w sobie cechy autentyzmu. To mi się podoba najbardziej. W moim odczuciu zaletą jest to, że nie wszystko jeszcze zmodernizowano, że widać stare domy renesansowe, wprawdzie odrestaurowane, ale nie wybudowane na nowo. Ma to w sobie romantykę i czar, które dla mnie są atrakcyjne. Tutaj oryginalność zabytków jest ich wartością.

Generalnie w Kazimierzu ujmuje mnie piękno, cisza i krajobraz. I oczywiście Wisła. Duża rzeka o naturalnym, nieregulowanym biegu. To coś bardzo pięknego i niespotykanego. Jest w tym potencjał również z punktu widzenia turystyki. Może dałoby się nie tylko nad Wisłą spacerować, ale też w niej pływać, korzystać z plaży?

W ogóle potencjał Kazimierza to jego oryginalność.

Myślę, że jeśli ktoś zastanawia się jak to zrobić, by ten potencjał wykorzystać, jak rozwiązać istniejące na pewno problemy, to będzie sobie musiał postawić pytanie ile potrzeba modernizacji i jednocześnie jak ją przeprowadzać, by nie zatracić tego cennego wrażenia autentyzmu. Oczywiście, coś musi być w mieście zrobione, unowocześnione. Trzeba też obmyślić sposób na to, by Kazimierz był atrakcyjny dla turystów, ale jednocześnie nie wolno pozwolić na zbyt dużo, żeby nie stracić charakteru oryginału.

Ja jestem tutaj typowym turystą. Przyjeżdżam i widzę to, co rzuca się w oczy. Przyznam, że jeszcze nie mam wrażenia, że turyści tutaj panują, jak to się zdarza np. we Włoszech. Widziałem w Toskani przepiękne małe miasteczko San Geminiano. Rzeczywiście przepiękne. Ale ono pozostaje zupełnie w rękach turystów! Nie ma tam już oryginalnego, autentycznego życia, wszystko jest tam muzeum. Tutaj takiego wrażenia nie odnoszę. Tu czuję życie i czuję, że to prawdziwe życie własne tego miasta. Nie jest ono zredukowane jedynie do turystyki, nie wszystko jest jej podporządkowane. Myślę, że to dobrze. Najważniejsze to znaleźć punkt równowagi, bez którego nie da się myśleć rozsądnie o przyszłości Kazimierza. To oczywiste, że miasteczko musi być przygotowane dla turystów, ale nie musi być przez nich zdominowane. Jeśli tak się stanie, Kazimierz straci charakter autentyczności i byłaby to wielka strata.

A jeśli straci to nie będzie już atrakcyjny?

Będzie, ale inaczej, podobnie jak w San Geminiano, tzn. tysiące, tysiące turystów, ale w muzeum, nie w żywym miasteczku. Z mojego prywatnego punktu widzenia nie byłoby to dobre. Ale jeśli patrzeć na to z perspektywy biznesu, to setki autokarów co dzień miałyby pewnie sens, natomiast miasteczko przestałoby być tym, czym jest. Nie jestem ekspertem, ale myślę, że może w autentyczności kryje się większy potencjał? Może jednak to charakter daje większe możliwości? Może oferta lepszej, bogatszej jakości wrażeń zamiast turyzmu masowego jest właściwszym wyjściem? Za takim rozwiązaniem ja prywatnie bym się chętnie opowiedział. Wolę być turystą nastawionym na argumenty przyrody, natury, krajobrazu. Raczej cisza niż Disneyland, w którym widać tylko autobusy i hotele, ale podkreślam, że to tylko moja opinia.

Ci, którzy dostaną szansę na to, by dostrzec ciszę i prawdę tego miejsca, wrócą tu. Jeśli pozwoli im się, jeśli da im się czas, żeby zauważyć urok i piękno, jeśli się tego nie zagłuszy – ludzie tu wrócą, bo dostrzega i docenią te walory. Ci natomiast z masowej turystyki – nie wiadomo, nie koniecznie. Mogą najistotniejszych rzeczy nie zauważyć, a wtedy nie będą mieli za czym zatęsknić i dokąd wracać..

I jeszcze jedno: dobra kuchnia, nie fast food, tylko dobre, autentyczne jedzenie. Może być trochę wyższy poziom cen, nie tylko tanie kiełbasy, ale i coś oryginalnego. Droższego, ale pochodzącego stąd. Może „koncert” regionalnego jedzenia? Z założeniem, że wszystko, co jest podawane w restauracji, jest produkowane w regionie, że to nie mrożonki. Taki koncept ma szansę powodzenia.

A historia? Czy ona jest pociągająca dla turysty?

Bardzo! W Kazimierzu ona jest najważniejsza, bo tu widać na pierwszy rzut oka, że to nie tylko przepiękne, ale i stare, zabytkowe miasteczko, interesujące dla ludzi ciekawych historii.

Same tablice informacyjne na zabytkach to za mało. Jeśli widzę tylko nazwę i datę, to chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej. Chciałbym wiedzieć coś o ludziach, o ich życiu, o przyczynach dla których to albo tamto zbudowali. Życie ludzi musi być ujęte w historii. Musi być ono opowiedziane, bo same dane to zbyt mało. Skoro tylko jest coś do opowiedzenia, to trzeba to opowiedzieć.

Będę wracał do Kazimierza. Co więcej, jeśli ktoś mnie zapyta, gdzie jest jakieś piękne miasteczko niezbyt daleko od Warszawy, to na pewno powiem „Kazimierz”. Podoba mi się, dobrze się tu czuję. Dodam, że – choć nie było to rozsądne – nie mogłem oprzeć się pokusie wejścia do Wisły. To cudowna rzeka!

Reasumując: w moim odczuciu potencjał Kazimierza tkwi w jego autentyczności, ciszy i maksymie „small is beautyfull”. Myślę, że prognozy dla miasta powinny zmierzać raczej w tym kierunku.

Zatem – do zobaczenia!

Na pewno.