Powrót jagiellońskich arrasów do Polski
POWRÓT JAGIELLOŃSKICH ARRASÓW [1] DO POLSKI
Po długich i nad wyraz ciężkich staraniach Delegacji Polskiej w Komisji Specjalnej w Moskwie możemy wreszcie podzielić się ze społeczeństwem naszem pomyślniejszemi wiadomościami o odzyskiwaniu tej części narodowej spuścizny wieków, na której krajowi szczególniej zależy. Mamy na myśli kolekcję 156-u tak malowniczych arrasów serji „Potopu”, zdobiących ongiś komnaty Zamku Królewskiego na Wawelu – legowanych Rzeczypospolitej przez Zygmunta Augusta w 1571 roku – a po upadku powstania Kościuszkowskiego i wzięciu Warszawy przez Suworowa złupionych „wedle rozkazu”, ze Skarbca Rzeczypospolitej i wysłanych do Petersburga przez generała rosyjskiego, Buxhoewdena.
Niema w społeczeństwie naszem oświeceńszego człowieka, któryby nie wiedział, jak dalece przodkowie nasi, generacjami, przez wszystkie wieki, od XVI-go począwszy, byli do tego królewskiego daru przywiązani. Zazdrośnie strzegł go Sejm, polecając drobiazgowe sprawdzanie jego i stale powtarzane opisy. Nawet królom-następcom ostatniego Jagiellończyka nie pozwalała Rzeczpospolita bez dozoru i pozwoleń specjalnych używać tego zbioru do ozdoby rezydencji królewskiej. Wiemy też wszyscy, że krzyk oburzenia, jaki podniósł się w końcu XVIII-go wieku na skutek wywozu, dokonanego przez władze ówczesnej Rosji, nie przebrzmiał nigdy. Była to jedna z tych grabieży, za które zawsze piętnowaliśmy szczególniej rządy carskie w Polsce.
Z dumą możemy powiedzieć, że przedewszystkiem nauka polska spełniła w chlubny sposób swój wobec tego zbioru obowiązek. Przeszło 20u najpoważniejszych uczonych i pisarzy polskich oddawało się od początku XIX-go wieku do naszych dni badaniu jego historji dawniejszej i losów jego w Rosji.
Odszukali oni obfity zbiór odnośnych dokumentów starych i nowych, nie żałowali trudów na dalekie do siedzib i muzeów carskich podróże. Pilnowała sprawy Akademja Umiejętności w Krakowie, w sprawozdaniach Komisji historji sztuki pomieszczając cenne wiadomości i tę pierwszą fotografję ze zbioru całego, w swoim czasie z takim wysiłkiem zdobytą, a drogocenną do rozpoznania reszty. Był to arras z kapitalną sceną wejścia Noego ze zwierzętami do Arki [2].
Całe więc społeczeństwo troską wieków i lat ostatnich dopomogło do nagromadzenia dowodów i podstaw do dzisiejszej akcji odbiorczej.
Trudno było kraj nasz bliżej informować o rezultatach kampanji, prowadzonej w tej sprawie od wielu miesięcy przez Delegację Polską Specjalną w Moskwie, – kiedy, pomimo największych wysiłków jej prezesa, tyle przed nami gromadzono przeszkód. Możemy to uczynić dzisiaj, aby i ze swej strony oddać sprawiedliwość komu należy. Przekonano się wreszcie, że Delegacja nasza rozporządza zdawna aż do najdrobniejszych szczegółów opracowaną i nie dającą się zbić argumentacją praw naszych oraz najdokładniejszemi informacja mi o losach wszystkich poszczególnych części zbioru tego w Rosji. Po wielu zwłokach i w obliczu ostatecznego terminu, jaki Traktat ryski nakłada na uchwały powzięte przez Polsko-Rosyjską Komisję, – rząd sowiecki okazał o tyle swą dobrą wolę, – że Delegacja Polska mogła już przesłać do Polski 54 sztuki; reszta połowy jest oficjalnie wspólnie przygotowywaną do wysłania, które w chwili druku niniejszego artykułu będziemy już mieli za sobą. Tem samem od zyskujemy już dwie trzecie całości.
Ponadto, na czas najbliższy rząd sowiecki zobowiązał się do oddania reszty. Przedstawiciele jego podkreśla ją, że kładzie on całą swą ambicję w wypełnienie wspólnej uchwały z dn. 23 listopada 1921 roku, obchodzącej tak żywo najszersze kręgi całego społeczeństwa i tak ważnej dla wskrzeszenia zbiorowego dzieła sztuki, jakiem był i napowrót poczyna być zamek na Wawelu, ze swemi wnętrzami, pustemi dzisiaj, z winy rozbiorowych mocarstw.
Rząd sowiecki wie dokładnie, jak szerokie kręgi ludu polskiego biorą udział w olbrzymich pielgrzymkach, płynących z całej Polski na zwiedza nie Zamku krakowskiego. Wie on, jak od dobrego dziesiątka lat, a dziś z dnia na dzień, rośnie w Polsce zainteresowanie mas robotniczych i włościańskich dla muzeów i pomników sztuki – jak łączy się ono z zapałem inteligencji w tej mierze. Niema co taić, że zatrzymywanie tych należnych nam zbiorów byłoby materjałem aż nazbyt łatwym do wyzyskania przez nas przeciwko sowietom. Oddając tę kolekcję, postępują więc ono także przezornie względem siebie samych.
Zrozumienie dla całokształtu spraw rewindykacyjnych jest jednak dotąd z tamtej strony bardzo częściowe. Z drobnym wyjątkiem nie rozciągnęło się ono dotąd na tak żywo lud polski obchodzącą sprawę zwrotu tych wielokrotnych tysięcy dzwonów polskich, jakie wyewakuowano w 1915 r. Nie rozciąga się ono i na bardzo wiele zbiorów, aby jako przykład jeden z pośród wielu wymienić: choćby tylko szczególniej mogącą nas rozdrażniać sprawę polskich Towarzystw Opieki nad Zabytkami w Rosji, – Towarzystw oddanych wyłącznie ratowaniu tego, co fala ostatniej wojny wyrzuciła z kraju. Składy depozytów muzealno-bibljotecznych, założone przez to towarzystwo, składy wobec dosłownie kolosalnych bogactw artystycznych, będące dla niej niczem, – uległy w części bardzo smutnemu z winy sowietów losowi. Pomimo to i pomimo uchwał – dotąd nie są oddane. Delegacja Polska okazuje najoczywistsze resztki cierpliwości, nie propagując w kraju wszystkich wiadomości o zawodach swej nad miernie ciężkiej w tej sprawie walki, o różnych szczegółach postępowania strony przeciwnej. Oddawanie arrasów wawelskich, po bardzo niezupełnem oddaniu zbiorów Zamku warszawskiego, jest może przejawem, że Rosja sowiecka lepiej rozumie dzisiaj, iż zawiele przeciw sobie nagromadziła materjalu. Niekonsekwencja względem siebie samego jest tu, eufemicznie mówiąc, dziwna. Skonstatujemy narazić, że przynajmniej w sprawie arrasów zbliżamy się do załatwienia takiego, jakiego cały cywilizowany świat musi wymagać.
Jeśli w tej sprawie okazywaliśmy więcej ufności, to między innemi dla osobliwej przyczyny. W Rosji dawno przed wojną rozwinęło się już bardzo poważne kolekcjonerstwo; między personelem muzealnym dawnym, bardzo zasłużonym naukowo, nie braknie i dziś nowych sił, sztuce oddanych z zapałem.
Otóż nie można chyba przypuszczać, aby rząd sowiecki, który stara się zawsze i przed własnem społeczeństwem i przed Europą udowodnić, że podziela z całym światem należny kult dla pomników sztuki i muzealjów, dopuścił się w tej mierze tak wielkiego barbarzyństwa, jakiem było by ewentualne rozkawałkowanie tak wyjątkowo ściśle łączącej się serji arrasów. A miałoby to miejsce, gdyby, po dokonanem już oddaniu Polsce tak wielkiego procentu całości, zatrzymał choćby małą część u siebie. Podkreślamy, że na posiedzeniach zaznaczała zawsze strona rosyjska, iż rozumie międzynarodowe znaczenie kulturalne wskrzeszenia zbiorowego dzieła sztuki, jakiem jest tak wyjątkowy w dziejach cywilizacji pałac renesansowy na Wawelu. Wszystkie 156 arrasów są z te go samego krótkiego okresu XVI stulecia, w którem królewska ta siedziba w duchu odrodzenia była tak genjalnie przebudowaną. Uczeni rosyjscy wiedzą, że nawet niemieccy profesorowie historji sztuki odbywali z całemi grupami uczniów swoich specjalne wycieczki do Krakowa, aby im ukazać ten, jak sami mówią, najciekawszy bodaj w środkowo-wschodniej Europie gmach renesansu. To też jasnem jest, że mielibyśmy całą Europę kulturalną za sobą, gdyby się okazało, że zatrzymano część specjalnie do sal tego Zamku sprawionej kolekcji wielkich ściennych dekoracyj kobiercowych. Trzeba przyznać, że w rządzie sowieckim bierze udział łub ma wpływ zbyt dużo ludzi, poddających zupełne zrozumienie dla światowego znaczenia tak zależnego tylko od dobrej woli wskrzeszenia wielkich zamysłów artystycznych z okresu świetnego europejskiej cywilizacji. Niegdzieindziej arrasy te nie mogły i nie mogłyby mieć właściwego pomieszczenia. Są one zastosowane wymiarami do rozmiaru wawelskich ścian, drzwi i okien, nawet do formy sklepień, sufitów kolumn. Posiadają setki cech wspólnych w rodzaju kompozycji obrazów ze Starego Testamentu widoków ze zwierzętami, rozmnożonemi w raju i po potopie. Łączą się one w całość typowo renesansowemi, ściśle pokrewnemi ornamentami groteskowo-fantastycznych bordiur i środkowych części. Łączy je wspólność ciągła tych samych warsztatów arrasowych brukselsko-flamandzkich XVI wieku, z których wszystkie wyszły, wspólność nazwisk tych samych artystów flamandzkich, którzy je według jednego wspólnego planu wykonali. Są to bez przerwy dzieła wykonane wedle kartonów z atéliers malarzy jednej szkoły: Barney’ów van Orley, Michel’ów Coxcie, Piotrow Coecke van Aelst i Floridów, jak miałem okazję wykazać w Komisji historji sztuki Akademji Umiejętności w Krakowie. Mistrze ci byli najbliższymi sobie w sztuce ówczesnej duchami, zapatrzonymi we Włochy, a jednak indywidualnymi i rasowymi. Łączy wreszcie arrasy nasze wspólność powtarzających się dość często cyfr królewskich i herbów Rzeczypospolitej w otoczy pokrewnych ciągle amorków, satyrów mitologicznych lub alegorycznych postaci. A ponadto wiążą się one tak nie bywale z obyczajami i literaturą, jakiemi przejęty jest Wawel XVI w.; jakiemże pendant niebywałem, jakiemże artystycznem tłem go obrazu Wawelu i Polski XVI w. są te wielkie brodate satyry, trzymające tarcze z literami ,,S. A.” Zygmunta-Augusta, skoro w tymże czasie wychodzi w Krakowie utwór świetny Kochanowskiego z satyrem na tytułowej karcie i nagłówkiem: „Satyr abo dziki mąż.” Jak niezwykle łączą się długie szeregi arrasów z coraz to innemi dzikiemi zwierzętami wśród lasów z polską podówczas tak natężoną pasją do łowów na grubego zwierza i z tym kapitalnym opisem polowania na żubry, jaki ki podziwowi zagranicy pisze w tymże czasie nasz Hussowius (Hussowski).
Nie będę zatrzymywał się dalej nad mnóstwem tych i wielu innych jeszcze znamion szczególnych, łączących w jedną zwartą całość naszych 156 „szpalerów.” Jest ich tak wiele, że w najodleglejszym kącie świata można rozpoznać i wy różnić każdą zabłąkaną sztukę z tej kolekcji dzięki stanowi naszych tak szczegółowych badań i takiej liczby posiadanych dokumentów. To też na wet gdyby tylko przez nadużycie postronnej jednostki zdarzył się kiedykolwiek taki wypadek, obciążyłby on człowieka takiego wszystkiemi sądowemi skutkami porwania się na przedmioty ochraniane nieprzedawnionemi prawami, traktatem, uchwałami a więc i podpadające wszędzie w razie takim sekwestrowi.
Żadne muzeum i żaden zbieracz nie mógłby ich bezkarnie używać,–żadna szanująca się instytucja ani rząd nie zechce się wciągnąć ani w skutki podobne, ani w akt podobnego barbarzyństwa. A że strona rosyjska sama ambicję swą w tej sprawie podkreśla i przez odnawianie własnych gmachów historycznych lub tworzenie nowych muzeów podkreśla chęć stawania na należytym w kulturze poziomie, – przeto możemy wypowiedzieć tutaj dobre nasze co do rychłego i pomyślnego końca sprawy tej nadzieje.
Dr. Marjan Morelowski.
Tygodnik Illustrowany, nr 31 (1922 r.)
Przypisy:
[1] „Arrasy” – po staropolsku „szpalery”, „opony” – dawniejszy rodzaj gobelinów, których nazwa pochodzi od rodziny znakomitych artystów-tkaczy Gobelins, twórców słynnej wytwórni paryskiej, założonej w XVII-ym wieku a czynnej po dziś dzień.
[2] W czasie rządów Kiereńskiego p. dyr. A. Czolowski zdążył zbadać najdokładniej przy współudziale p. Wydźgi 73 sztuki z tej kolekcji w Petersburgu, których opis z dołączeniem opisu Siemienskiego 15 sztuk z liczby wielu naszych arrasów, zachowanych w Gitczynie, złożył prezesowi Komisji Likwidacyjnej dla Spraw Królestwa Polskiego, p. A. Lednickiemu w r. 1917, a w jesieni 1921 Delegacji rosyjskiej. Delegacja Polsku wspólnemi staraniami spis ten rozszerzyła w pełni.