Poema o Maćku Borkowicu
Bożena Gałuszewska

Jan Matejko, Maćko Borkowic (1873), Muzeum Narodowe w Warszawie

„Kazimierz, król polski, nieprzyjaciel wszelakiego bezprawia, a zwłaszcza rozbojów i kradzieży, nie omieszkał ku ich wytępieniu najgorliwszych dołożyć starań, żadnego nie ochraniając stanu, godności i wieku.”
Jan Długosz

Pod te czasy był w królestwie
możny jeden pan w jestestwie
dostatkami znakomity,
a ród jego należyty:
wzeszedł on z Napiwów domu.
Dom ten nigdy nie znał sromu,
póki Maćka czyn niesławny
hańbą okrył ród poprawny…

Wierząc, że uczciwym będzie,
Król posadził na urzędzie
Maćka jako wojewodę,
dając dobra mu w nagrodę.
Dla pożytku wszelakiego
i dla dobra kraju swego
miał na straży stać pokoju,
miał dokładać wszego znoju,
by co złego się nie było
W Wielkopolsce wydarzyło.

Z tarczą zawsze u ramienia,
w herbie głowę miał jelenia
z rogi w górę wzniesionymi,
z wilczym cielskiem między nimi.

Jadł żarłocznie, pijał wiele
W dniach powszednich i w niedziele.
Życiem ludzkim rad szafował –
krew przelewał i mordował.
W dużych miarach pijał trunek,
gwałt go bawił i rabunek,
a że ciągnie swój do swego,
garnął chętnie się do niego
każdy nicpoń i gagatek,
mając azyl w nim od kratek.

Maćko, tłamsząc swe sumienie
dawać począł przygarnienie
i hultajom, i szubrawcom,
zdrajcom różnym i oprawcom.

*

Miast rozdarty lud łagodzić –
jął ku hańbie go przywodzić.
Nadstawiając głowę katu
brata judził przeciw bratu.
O słów prawdzie lud nie wątpił,
A Borkowic kłamstw nie skąpił…
Prawdę za pazuchę chował
i przed ludźmi podle knował.
Jak zwierz leśny, oszalały
przeciw panu klął przechwały,
z miną hardą pokój zrywał
i do buntu nawoływał
wziąwszy dziarsko się pod pachy,
nowe roił wciąż zamachy.
Mamił, straszył, łgał i zwodził,
mrzonki ciągle nowe płodził –
orędownik bałaganu,
wszystko czynił przeciw panu.
W naród niecny pomysł wtykał
(jakby naród się borykał
z ciemiężeniem jakim srogim…
a lud przecie w stanie błogim
żył pod królem sprawiedliwym
dobrym, mądrym i uczciwym.
Lecz lud, jak lud – dać mu miodu,
to nie czuje dziegcia smrodu…):
„Pod tym wodzem – bez wątpienia –
uda pozbyć się brzemienia
i poddaństwa wobec tronu,
a do swobód wrócić tonu
Wielkopolskę odrywając
i innemu ją poddając.”

Lecz mówili poniektórzy,
znając, że wrogowi służy:
„Warchoł licha nam nawarzy,
wszak on w kotle z diabłem smaży!
Dlań nic nie ma już świętego,
Szarga imię króla swego!” –
W Wielkiej Polsce postrach szerzy!”

– Kto go zna – ten mu nie wierzy –
„Bodaj fałszem się udławił!
Łeb pod topór by podstawił!” –
– Tak szemrali ci w zagrodzie,
Co z rozumem żyli w zgodzie.
On, zuchwały i przebiegły,
wielce w swych knowaniach biegły
mając za nic cudze życie
wrogów swoich tępił skrycie.
Kto go dokuczliwie nuży –
ginie w lesie lub w podróży,
kto zawadza, kłody kładzie –
pada w lada jakiej zwadzie…

*

U niejednej białogłowy
Maćko chadzał do alkowy,
lecz szacunkiem pań nie darzył
gdy się znudził – to potwarzył.
Wśród płci słodkiej nie miłości
szukał, jeno zamożności.
W głowie żadne mu amory…
Ważył tylko na splendory.
Na tytuły, wpływy łasy,
żony szukał dla okrasy.
Krótko mówiąc: chciał się ślicznie
umocować politycznie.

Aby dopiąć celu swego
Córkę księcia żagańskiego

Wziął na oko rojąc w głowie
„Będzie żona co się zowie!”
Hardy, młódce słał pierścienie,
lekceważył biadolenie,
gromko wołał: „Tylko wrogi
prawią < za wysokie progi, Maćko ni pomyśleć może, by być mężem na jej dworze>„.

Skuty w pychę wierzył szczerze,
że księżniczka go wybierze.
Chcąc, póki co, szczędzić sromu,
Chadzał do niej po kryjomu,
i plan knuł w swej zuchwałości,
że gdy połknie piękne włości –
Wielkopolskie znakomite –
nic nie będzie już ukryte,
panna pójdzie zań z radością,
rękę odda mu z lubością,
on ze Śląskiem się ugodzi
skąd Jadwiga ta pochodzi…

*

Już się prawie witał z gąską,
swoją już, księżniczkę śląską
widział butny i chełpliwy,
Maćko – zdrajca popędliwy.

*

A tymczasem po Koronie
rozprawiano wciąż o żonie,
bo król sam na tronie siedział,
że czas godów – dobrze wiedział…
Nie miał bowiem wciąż dziedzica,
a patrzała go stolica.
„Gdy król syna nie zostawi,
Węgrom Polskę się przedstawi…
Panu jest potrzebna żona!” –
tak Jadwiga narajona.
Ręka jej – to znak przymierza,
pieczęć planów Kazimierza.
Panna zaś się nie wahała,
Być królową – rzecz wspaniała!
Lepszej partii być nie może
Ani w państwie, ni we dworze.

*

Król Jadwigę wziął za żonę,
złożył na jej skroń koronę.
Nie miał w sercu dla niej miodu,
lecz powinność wobec rodu,
wobec kraju obowiązek
błogosławił ów ten związek.

*

Maćko zdzierżyć nie mógł wieści,
czuł nienawiść miast boleści…
Zamiast gorycz w łzach utopić,
miast w pokorze z serca broczyć –
gniew obnosił i wzburzenie,
drwił, urągał… Psie nasienie!
Od komina do komina
chodził mówiąc: „to nowina!
Król obiera na królowę
moją własną białogłowę!
Jam w komorze, w ognia blasku
cieszył się nią aż do brzasku!
Mnie przychylną jest księżniczka,
król dostanie od niej prztyczka!”
Łgał, i szydził, i potwarzył,
aż się wreszcie ktoś odważył
i oświecił Kazimierza,
o czym Maćko wszem się zwierza.

*

Król, na czci swej obrażony,
a i na honorze żony,
(boć to warchoł się poważył
i królową swą spotwarzył!)
myślał chwilę w wielkiej ciszy,
(słychać ledwo chrobot myszy)
aż zrozumiał, co z chamami
knuł mu Maćko za plecami.

W gniewie krew zapamiętała
ogniem krewkim rozewrzała,
rozsierdzony do żywego
miotał klątwy przeciw niego:
„Dopełniła się już miara,
Maćka spotkać musi kara!
Wina większa być nie może
niż na króla ostrzyć noże,
niż na imię me nastawać,
diabłu duszę zaprzedawać!
Kto mi wojnę wypowiada –
po wiek stulę gębę dziada!
Majętności mu nadane
na skarb mają być zabrane,
bo rozwiązłe jawnie życie
trza naganić należycie.
Dowiedziona jawna wina –
niech śmierć zgubi czarta syna!
Nic gorszego niźli zdrada
Kto się waży – temu biada!”

*

Maćka pana Borkowica,
wielkiego wojewodzica,
za złodziejów ukrywanie,
rozbójników przechowanie,
za obrazę majestatu,
(by odwdzięczyć się psubratu) –
król skazuje na cierpienie:
straszne głodem umorzenie,
a majątek uzurpuje
i na skarbiec przekazuje.

*

Żółć i boleść króla dusi –
okrutnikiem być dziś musi!
Miłosierdzia znać nie może
w dobie zdrady, buntu porze.
Człek ten tako zginąć musi,
by od Prusów aż do Rusi
kara ta budziła drżenie
po dziesiąte pokolenie:
Tego, co rycerstwo zwodzi
karać się na gardle godzi.
„Bydlę niech jak bydlę ginie!

Śmierć okrutna tej gadzinie!
Niech marnieje gad po trochu
W baszty kazimierskiej lochu!”

*

Dla zapobieżenia wojny
Król zgromadził orszak zbrojny.
Chłopy na schwał, krępe, zdrowe –
wojsko król miał doborowe.
Podjechali blisko dworu,
gdzie się bawił zbój z wieczoru.
Wleźli cichcem w stogi siana
i czekali aż do rana,
by – tak jak król raczył życzyć,
Maćka żywcem wnet pochwycić.
Siedzą, siedzą, aż o brzasku
słyszą, jak wśród kopyt trzasku
wysypuje się z kasztelu
złych kamratów mało wielu.
Wśród nich Maćko roześmiany,
(syty, bo zjadł dwa barany).
Jadą sobie, zwolna jadą,
kompaniją grzechom radą.
Grube żarty pokrzykują
i rubasznie przyśpiewują.
(Przez myśl łotrom nie przemknęło,
Że się kończy zgubne dzieło…)
Wyskoczyli z kopek siana
dzielni woje króla pana,
a wybrawszy słuszną porę,
otoczyli zbójów sforę.
Nim kto pojął, co się święci,
w wirze walki bez pamięci
pogrążyli się zawzięcie,
i walczyli – ach! – zacięcie –
siekli, cięli – i po chwili
ludzi Maćka zwyciężyli.
Herszt ten jeden został żywy,
a że nie był on płochliwy,
więc się rzucał i szamotał,
pięścią groził i łomotał.
Na nic jednak się to zdało,
Czuł, że już nie ujdzie cało…
Rycząc, targał się i bronił,
nogą wierzgał, zębem dzwonił,
lecz go kilku obaliło,
siadłszy na kark – zniewoliło.
Jeden z zuchów wiązał sznury,
by gad nie zbiegł gdzie do dziury.
Pętlę ścisnął mu na grdyce:
„Zakończyły się już wice!
Żartów dosyć i hardości,
buntów przeciw króla mości!”
Leży wreszcie zbój pobity,
sznurem aż do stóp spowity.
(Na wierzch oczy wyłaziły,
krwią nabrzmiały wszystkie żyły,
twarz zsiniała, a z ust pianę
i przekleństwa pluł na zmianę).
By co złego się nie stało,
dwóch go wojów pilnowało.
Nie spuszczali z niego oka –
„Jeszcze zbiegnie, psia posoka!”
Przywiązany na dnie woza
Nie mógł zerwać się z powroza.

*

Podróż długa, bez postoju,
nikto jednak nie czuł znoju,
tylko z więźniem mieli biedę –
jakby wieźli Samojedę!
Klął, urągał, szarpał pęta
– na nic. Dusza ta przeklęta.
Dniem i nocą kłusowali,
wreszcie – widać już z oddali
światła w baszcie – to obrzeża
maleńkiego Kazimierza.

*

Tu już wszyscy wszytko wiedzą:
nocą, dniem na czatach siedzą,
oczekując skazanego,
by z rozkazu wydanego
zamurować go w piwnicy
bez posiłku i szklanicy.

*

Wreszcie, jakoś bliżej rana
nadjechała karawana.
Z pęt Macieja rozwiązali,
co go czeka – pokazali
(lecz go ciągle trzech trzymało,
by ujść mu się nie udało).
Loch jak studnia był głęboki,
miał oślizgłe, zimne boki.
ciemny, jakby go czart liznął
śmiercią cuchnął i zgnilizną.
Grób to, gdzie zgon zwolna bieży,
bez litanii i pacierzy,
gdzie nie spieszy się kostucha,
by grzesznego zabrać ducha…

W głąb murowanego lochu
opuszczali go po trochu.
Gdy, że upadł, usłyszeli,
sznury na wierzch wyciągnęli,
nad Maciejem właz zawarli,
jeszcze skałą go przyparli,
by bez światła i bez wody
mógł z kostuchą święcić gody.
Z głodu kąsał sobie ręce
dając większą miarę męce.
Gryzł paznokcie, póki siły
na gryzienie pozwoliły,
potem żywcem gnił nękany
w bólu, otwartymi rany.
Gdy kto wołał doń czasami
odpowiadał obelgami.
Nie bał się urągać Bogu,
choć śmierć stała już na progu.
Zgroza wszystkich przejmowała,
drżała służba, czeladź cała
słysząc męki, przeklinanie,
pazurami w mur drapanie.

*

Nikt litości w sercu tkliwym
nie miał nad nielitościwym.
Nikt nie płakał nad nikczemnym,
nikt nie współczuł słowem rzewnym…

*

Maćko z głodu śni na jawie
o najlichszej jakiej strawie,
śni to, o czym ludzie nie śnią –
o kąseczku chleba z pleśnią,
o kapeczce choć z rynsztoka,
mniejszej niźli łezka z oka.
Czuje (wszak ci nie jest głupi),
że mu oczy mrok wyłupi.
Głód w konwulsjach trzewia szarpie,
rozdziobują żywot harpie.
Męką każde małe tchnienie,
ogniem piecze go pragnienie…
Śmierć okrutna smaga lica
Zdrajcy Maćka Borkowica.

Dni czterdzieści konał w mękach
Żywy trup dyszący w jękach…

Gdy wybiła już godzina
upomnieli się o syna
czarci, diabli i szatani –
pchnęli truchło do otchłani.

Nie dokonał on żywota
jak człek, co go broni cnota.
Żywcem w piekło był strącony
Na wiek wieków potępiony.

*

Każdy człowiek, co dostanie
śpiewne „wieczne spoczywanie”,
leży ziemią utulony,
a w dzień Sądu – wybawiony.
Lecz nie Maćko – zła narzędzie.
Ten wiek wieków cierpieć będzie.

*

W noc, gdy księżyc w pełnię wschodzi –
Maćka straszny duch zawodzi.
A gdy księży wyjdzie z cienia –
echo niesie zawodzenia,
wycia, skowyt, jęk szalony,
gromki niczym bicie w dzwony.
Słychać ryki, w mur drapanie
I nieludzkie wprost sapanie,
szczęk kajdanów, głosu drżenie
i piekielne zawodzenie.
Duch żałośnie błaga tchnienia,
z mąk straszliwych wybawienia.
A gdy księżyc mgła przesłoni,
z gęstej, nocnej, czarnej toni
Sszept dobywa się z wrót piekła:
„mnie zgubiła złość zapiekłaaaaaaaa….!”
Kto to słyszy – nic nie pyta,
rwie się tylko stąd z kopyta,
cwałem mknie, zatkawszy uszy –
byle dalej od katuszy!
Każdy mądry zbacza z drogi
pragnąc obejść się bez trwogi,
zostać z dala od tej ścieżki,
gdzie człek pomny na swe grzeszki
w mig pokutę obiecuje
słysząc jak duch pohukuje.

*

Jeśli najdzie cię z wieczora,
iść przy baszcie chętka skora,
nieodzownie miej na względzie,
że być może duch przybędzie
i postraszy cię niemało,
bo cóż więcej mu zostało?…
Tak po śmierci, jak za życia
Czerpie siłę ze złym bycia.

*

Zapytacie o przyczynę,
czemu w Kazimierzu winę
Maćka karać król zamyślił?
Wszak to miasto kiedyś wyśnił
na siedzibę swej miłości
z Ester. Jednak wśród wrogości
ludu tu niegodziwego
musiał bronić jej od złego…
Nie zapomniał pan o krzykach
i kąśliwych ich językach.
Nie zapomniał ludzi małych,
o złem sercach skamieniałych.
Niechże z nimi ziemię dzieli
Maćko – brat ich po kądzieli.
Wszak ta sama zawiść pchała
(co jest jak zatruta strzała)
do serc jadem zatruwania,
do łez z oczu wytaczania.
Ich i jego – równie mściwych
łączył lżenia dar uczciwych.
Ten i tamci – swołocz sama –
na człowieczym rodzie plama.
Zawżdy matką strasznych ludzi
Jest nienawiść, co się trudzi,
by dosięgnąć kto szczęśliwy
i mu zadać cios zdradliwy.

*

Niech więc straszy ku przestrodze
Maćka ludzi duch przy drodze,
niech tę prawdę w nich wyzwoli:
nie czyń drugim – co cię boli.

*

Niechże ta opowieść przestrogą zostanie
Cóż przyjemniejszego niźli pouczanie?

Bożena Gałuszewska


Tekst chroniony jest prawem autorskim.
Kopiowanie lub wykorzystywanie go w całości lub we fragmentach bez zgody autorki jest zabronione.