Piotr Potworowski

Piotr Potworowski

„Kazimierz Dolny, 15 sierpnia 1961 rok:

Powoli i z trudem maluję ten leżący pejzaż. Pejzaż środka, leniwy i monotonny jak rozlewisko błotnistej szerokiej rzeki. Jest on w pewnym sensie charakterystyczny, ale trzeba diabelskiego wysiłku, żeby go chcieć. Dlatego muszę chodzić po kilkanaście kilometrów, żeby choć kawałek tego kraju zobaczyć jako jakąś całość, z głową i ogonem.

Inaczej jest to sekcja solitera, który doprowadza do rozpaczy. Kościółek z czerwonym dachem nic tu nie rozwiązuje ani grusza na miedzy.

Podkarpacie ma w sobie element początku, a Wybrzeże końca, tu tych elementów nie ma, można by malować ten pejzaż na maszynie jak nie kończący się pasiak.

Nie udało mi się zobaczyć głowy Wisły, tylko jej nie kończący się brzuch.

Za to znalazłem wąwozy zagubione w czasie, to wchodzenie w inny bardzo odległy czas stwarza dramat, który pozostawia ślad.

Niedaleko stąd jest Piotrawin, miejsce gdzie umiera się na raty, wyłazi z trumny z powrotem, i to chyba jest właśnie prawdą tego kraju.

Nie reaguję jednak, Doreen dodaje mi odwagi malując zaciekle, zakochana w tym kraju do nieprzytomności”. [list do Zdzisława Kępińskiego].

Tak się złożyło, że pierwsze lato, pierwsze miesiące po powrocie [z zagranicy] spędził wbrew zamiarom nie w centrach budowy nowego życia, tak bardzo go intrygujących, lecz wśród widoków polskiej gleby, zieleni polskiej i polskich wód. Odwiedził już poprzednio, przed przybyciem do Łagowa, brata zamieszkałego w Kazimierzu nad Wisłą. Bezmierne świetliste przestrzenie – nieba, wiślanych rozlewisk i piaszczystych łach – pochłonęły go jako zjawiska elementarne, wyrażające w swej całości jakąś wielkość i dźwięczące tyloma echami tysiącleci nie tylko ludzi, lecz i ziemi, że odwrócił się instynktownie od malowniczej egzotyki miasteczka, które dla tysiąca malarzy było tam jedynym tematem frapującym. Potworowski nie szukał ciekawostek widokowych tylko zjawisk, które formowane same przez żywioły, formują z kolei narody. Jednakże, to pierwsze spotkanie z Wisłą pod Kazimierzem nie dało jeszcze artyście pobudki do generalizujących i syntetycznych wizji tej rzeki, toczącej się szerokimi zakolami przez polski kraj i polską historię, wizji, jaką później próbował rzucić na wielkie płótna, na obrazy złożone z zestawianych ściśle obok siebie poszczególnych płócien, dających w sumie „ideę” Wisły. Ale wówczas już miał za sobą przemyślenia, miał za sobą doświadczenia zebrane w szeregu prób ujęcia w najprostsze formuły plastyczne, w formuły nieprzedstawiających znaków malarskich, nawet całych kompleksowych zjawisk najnowszej historii kraju.

W pierwszym zetknięciu z Kazimierzem nad Wisłą reaguje jeszcze zbyt silnie na każdy wycinek, każdy szczegół go frapuje i daje silne emocje, bo wszystko jest wymowne, we wszystkim rozpoznaje tak długo nie oglądane, znajome ongiś rzeczy.

Maluje fragmenty wybrzeża wiślanego z łódką dotykającą tylko czubkiem brzegu, bo w tym momencie prostota ciemnej plamy łodzi, widzianej jakby między niebem i wodą zlewającymi się na skutek warunków oświetlenia w jednolite tło, nasuwa mu się sama jako plastyczna formuła natury dla prawie abstrakcyjnego obrazu. Ale w gruncie rzeczy ten fragment przykuwa jego uwagę, ponieważ zauważa w olśnieniu, że ani w Anglii, ani we Włoszech czy Hiszpanii nie spotkał tej tak polskiej tonacji srebrzystego światła, kładącego się miękko na płowe piaski i płowe wiślane wody i zamieniającego je w miękką, prościutką, ale drogocenną w swej migotliwości materię jakby spłowiałego słuckiego pasa.

Tę samą materię, utkaną ze słońca i utartego na jedwabisty pył piasku polnej drogi, próbuje odtworzyć jako temat naczelny w obrazie chłopskiego wozu, z którego wystarcza mu tylko fragment poziomych desek i jedna para kół na zakończeniu. Dopiero – gdy ochłonąwszy z wrażeń czerpanych z obrazu kraju wśród ludzi bardzo wprawdzie bliskich, ale odrywających go od pracy myślowej potrzebnej do scalenia dawnych różnorodnych wątków bulwersująco w nim co dzień pobudzanych, z całkiem nowymi, nieznanymi dotąd elementami, dopiero gdy mając przed oczyma krajobraz Łagowa, a w umyśle całą swoją argumentację o potrzebie szukania nowych form, wydobywaną z londyńskiej pamięci i przekuwaną na nowo w ogniowych próbach dyskusji, zyskał wewnętrzne współgranie doznań wizualnych i myślenia artystycznego, mógł stworzyć pierwszą syntezę w nowym duchu i zapoczątkować w rozwoju swojej twórczości już prawdziwy, nowy „okres polski”, którego pierwszym pełnym objawieniem był pejzaż z jeziorem w Łagowie. Już w tym obrazie zmienił swój angielski paszport na polski, co formalnie zrobił później.

W gronie przyjaciół dyskutuje się na temat sztuki i na temat życia Piotra. Ale właściwie nie jest to już dyskusja, lecz wspólne planowanie. Z pośpiechem malarz załatwia przedłużenie prawa pobytu w kraju. Ogarnia go jakby gorączka.

Jesienią jest już profesorem malarstwa w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Mieszka w Muzeum Narodowym, podczas gdy władze szukają dla niego samodzielnego mieszkania z dużą pracownią. Otrzymuje na razie pracownię osobistą z dobrym światłem w Szkole. Dostaje, specjalnie dla niego przez kolegów wykrojony z innych pracowni. zespół zaawansowanych studentów. Otrzymuje też propozycję współpracy z Teatrem Polskim, którego dyrektor Tadeusz Byrski staje się jego entuzjastycznym mecenasem. Przygotowuje inscenizację „Wesela” Wyspiańskiego.

Większość życia spędził za granicą należał do grupy kapistów i mieszkał wiele lat w Paryżu; w czasie wojny Potworowscy przebywali w Anglii, gdzie malarz miał duże osiągnięcia artystyczne, był też profesorem sztuk pięknych w Bath. Ok. 1960 r. wrócił do Polski, pozostawiając rodzinę w Londynie. W Polsce był profesorem malarstwa w Sopocie i w Poznaniu.

Źródła:

  1. Dezydery Chłapowski Potworowscy. Kronika rodzinna Dig 2002
  2. Zdzisław Kępiński Piotr Potworowski Arkady 1978
  3. http://potworowski.art.pl/websites/71/224.html
  4. http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_potworowski_tadeusz_piotr