Piłka nożna na placu

Droga „na plac” czyli na Mały Rynek

W czasie, o którym opowiadam, byłem tylko obserwatorem i sam nie grałem, miałem dopiero pięć czy sześć lat, ale starsi chłopcy grali w piłkę nożną „na placu”. Z nimi oczywiście nieodłącznie Pan piekarz, Franciszek Siemiński. Grał ochoczo, wszyscy się świetnie bawili, ja się wpatrywałem i tego dnia jeden, najciekawszy moment utkwił mi w pamięci: już – już Pan Franciszek biegnie do piłki, już – już ma być akcja, już Pan Franciszek powtarza ciągle: „ciach, charaszo, podaj, no, fajnie, jest!, ciach, charaszo!”. Rozmach – a w tamtym czasie trampki i tenisówki były rzadkością, wszyscy grali w ciężkich półbutach (niejeden dostał po kostce czy w kolano) – no więc: potężny wymach, kopniecie i… piłka została na miejscu, a pantofel poszybował daleko, daleko, aż na sąsiedni dach. Tamtego dnia wydarzyło się to kilka razy.

„Ciach charaszo” to było ulubione powiedzenie Pana Franciszka Siemińskiego. Był bardzo towarzyskim człowiekiem, bardzo żywotnym; pięknie grał na skrzypcach i na akordeonie. Mój pierwszy w życiu akordeon miałem odkupiony właśnie od niego. Taki stary, poniemiecki, malutki akordeonik, jakby do nauki. Tata mi kupił.

Piłka nożna odbywała się na „placu”. Mówiło się „idę grać w piłkę na placu”. Pan Sieminski był seniorem, reszta to młodsze chłopaki. Ale on świetnie sobie radził. Taki dribling odstawiał, że nie było mocnych.

Wesołe to były czasy.

Jatki – miejsce dla obserwatorów i kibiców