Pieśń nowa o gwałtownym deszczu nigdy niesłychanym w Koronie Polskiej w Kazimierzu Dolnym, w roku 1644
Rzecz działa się dnia maja 20, Roku Pańskiego 1644. Spisana przez nieznanego autora żywo i z emfazą, jakoby i omalże był on klęski nawalnej świadkiem naocznym. Tego w dniach dzisiejszych orzec niepodobna, kto był owy autor. Pieśń sama jest pamiątką i zabytkiem szczerozłotym polskiej poezji barokowej, a i do historii Kazimierza przydatkiem.
„Nota : jako o Lwowie
Słuchaj każda duszo miła,
Jak straszna słynie nowina:
Strachy idą na wsze strony,
Bóg już gniewem poruszony
Przeciw narodowi swemu,
Potomkowi takowemu:
Którzy często obrażamy,
I do gniewu pobudzamy.
W Kazimierzu mieście sławnym
Stało się, w czasie niedawnym,
Roku tysiąc sześćsetnego
Czterdziestego i czwartego,
Było maja dwudziestego,
W południe, dnia niedzielnego,
Spadły dżdże, nawalne wody,
Naczyniły w mieście szkody.
Wpadła z gór woda w ulice,
Poznosiła kamienice,
W rynku się oknami lała,
Sklepy z gruntu wywracała.
Jatki gdzie wszytko bywało,
I tam się nic nie zostało:
Wszytko to woda zabrała,
Nie wiedzieć, gdzie co podziała.
Mosty kamienne i żłoby
Zniosło precz, aż na ogrody:
Gdzie były góry wysokie,
Tam teraz doły głębokie.
Niosło, brało i naczynia,
Stoły, szafy, kufy wina,
Srebro, złoto, piękne szaty,
Który był na to bogaty.
Nie na sto, ani na dwieście,
Stało się tam szkody w mieście:
Dziatki w kolebkach pływały,
Aż ich na Wiśle chwytali.
A tak za maluchną chwilę
Znajdowali aż za milę:
Między inszymi rzeczami,
I pieniądze z szkatułami.
Bydło, owieczki, stodoły,
Topiło konie i woły:
Mało wszystkich nie topiło,
Pod miastem dziury czyniło:
Jedni murem potłuczeni,
Drudzy gradem porażeni:
Dla tych wodnych nawałności,
Został niejeden w żałości.
Gdy spadły dżdże, grad i lody,
Coż tam nie miało być szkody:
Że tak lał nad miastem zgoła,
Jak z najwiętszego jeziora.
Nie tylko we włoskiej stronie,
Ale i w Polskiej Koronie,
Grady, dżdże, nawalne wody,
Czynią niepojęte szkody.
Kazimierz to miasto sławne
I wielom ludziom znajome:
Tam woda nad miastem lała,
Jakoby zatopić miała.
A zaraz we mgnieniu oka
Zginęła woda głęboka:
Która przez cztery minuty
Zniosła spichlerze i szkuty.
Już i chmury straszne teraz,
Ogień pali także nie raz:
Lato się z zimą równuje,
Woda z granic przeskakuje.
Co więc swym trybem iść miała,
Co się aż oknami lała:
Były tamo srogie strachy,
Gdy padały na dół gmachy.
Ludzie widząc strach niemały,
Do Kościoła uciekali,
Krzycząc, tak mówiąc: dla Boga,
<…> nas plaga sroga.
Aże mury zapadały,
A drugie ledwie zostały:
Jedne w pół porozrywało
Drugie z gruntu wywracało.
Nawet z winem i furmana,
Sześcio koni wóz i pana:
Żywo naleźli jednego,
W piasku w pół zasypanego.
Wina kufy ratowali,
Inne rzeczy sobie brali:
Brali każdy, kto był czuły,
Na Wiśle, skarby, szkatuły,
Kmiotkowie to sobie brali,
W ziemie je zakopywali:
Żeby o tym nie wiedziano,
Cokolwiek wyratowano.
Wołów gwałt pływa po wodzie,
Które były na ogrodzie:
Trudno ich było ratować,
Tylko się musiał frasować.
Gdy pływała i niewiasta,
Trzech mieszczan ze wszego miasta:
Jedni zmiłuj się wołali,
Drudzy się pozalewali.
Wisi pomsta, zimne lato,
A my nic nie dbamy na to,
Że Sądny Dzień niedaleko:
Każdy źle żyłem w swym wieku.
Nie wiem co już będzie z nami,
Za lichwą, za wydzierstwami:
Że się pokajać nie chcemy,
Niesprawiedliwie sądzimy.
Skarze Bóg za nasze złości,
I za brzydkie nieprawości:
Za tak niezwyczajne rządy,
I niesprawiedliwe sądy.
Gdy Bóg siędzie na swym sądzie,
Złym i dobrym płacić będzie:
Przecie się zły nie hamuje,
Choć na się taki strach czuje.
Więc z pokorą Pana prośmy,
Ręce swe ku niemu wznośmy:
Jezu zmiłuj się nad nami,
Nad wszystkimi Chrześciany.”
Brak informacji o pierwotnym miejscu druku.
Źródło – Cyfrowa Biblioteka Druków Ulotnych.