Parada oszustów
Gdy mowa o „Paradzie oszustów”, to wątek tytułowych bohaterów musimy pominąć, w tej bowiem materii nie czujemy się na siłach, a na miejscu, w Kazimierzu, mamy niedoścignionych i niezmordowanych (w tropieniu) ekspertów, im zatem pozostawiamy analizę fabularnej zawiłości moralno-kryminalnej.
A poważnie?
Poważnie, to w filmie tym Kazimierz Dolny – zupełnie wyjątkowo – nie gra samego siebie. Jest scenografią dla akcji dziejącej się we francuskim miasteczku. I dzięki umiejętnie wykonanym dekoracjom istotnie jest takim miejscem, gdzie na śniadanie jada się croissanty maczane w gorącej czekoladzie.
Rynek, Rynkowa, apteka – jak nie one.
Mało kto oglądając „Paradę oszustów” rozpoznaje swojskie kąty i nieświadomy rzeczywistej lokalizacji, nabiera się na imitację.
Taki drobny, ale ładniutki fortel.
PS.
Wracając do początku: lekkość wyłaniająca się zza doniczek kolorowych kwiatów (a nie, jak można by było oczekiwać, bardziej francuskiej niż Francja, lawendy), burzy mroczny i przepełniony ukrytą treścią podtytuł odcinka.
Lepiej niech go nie biorą do siebie eksperci, bo stracą zapał, a wtedy nici z komedii…