Pani Maryla Kędrowa
Była damą w każdym calu. Zawsze elegancka, wyprostowana, w kapelusiku, rękawiczkach, pantofelkach i ze stosowną torebką. Zgrabna sylwetka, piękna twarz, zadbane, smukłe dłonie. Była damą, a jednak zaradną i nie lękającą się pracy. Sama osobiście, jeśli zaszła potrzeba, przybijała deski do ścian domu, który wymagał szalunku. Szczerze? Tak naprawdę, to sama robiła to szalowanie, usypywała trociny w ścianach. I niczego jej przy takiej pracy nie ubywało: ani czaru, ani dystynkcji. Własnoręcznie, może tylko trochę przy pomocy jakiegoś fachowca, porobiła sobie tarasy. A przy tym nieskazitelnie ubrana; wszystko robiła w czyściusieńkich rękawiczkach, elegancka, aż do przesady. W delikatnych pantofelkach. „Patrzę się – zasuwa taczka, Pani Maryla ładuje na taczkę ziemię i wozi w kąt podwórza. W tych pantofelkach, oczywiście. Domek na Łysej Górce w Czerniawach wybudowała w dużym stopniu własnymi, drobnymi rękami. Pracowała równo między innymi, między robotnikami. Nie szczędziła przy tym ani uśmiechów, ani rozmówek.”
Czasem chłopaki ze szkoły jakoś się tam zaplątały w czasie wagarów. Nigdy ich nie wyganiała. A to im dała jeść, a to jakieś papierosy… Oni przy niej delikatnieli, nieświadomie dostosowywali się do jej poziomu. Łagodnieli, słuchali, patrzyli. To były wagary, na których dostawali dobra szkołę.
Pochodziła gdzieś tutaj z okolic, zdaje się, że z Powiśla; była córką jakiegoś szewca. Ale możliwe, że urodziła się w Lublinie, jedni mówią tak, inni siak. Po pierwszym mężu, wybitnym pianiście Władysławie Kędrze, nosiła nazwisko.
Zawsze, niezależnie od okoliczności bardzo elegancka. Piękna, zgrabna, zadbana. Prościusienka jak struna, zawsze akuratna. „Kapeluszy było u niej od groma. Kiedy ją znałem, miała już swoje lata, ale nadal pozostała piękna i elegancka. Nigdy się nie puszyła, nie obnosiła ze swoją osobą, nie patrzyła na innych z góry. W kontaktach bardzo sympatyczna. I bardzo uczynna. Jak się przechodziło koło jej domu, to wołała – a to na kawkę, a to na herbatkę, trudno było odmówić sobie przyjemności spędzenia czasu z Panią Marylą. „Porozmawialiśmy sobie zawsze na różne życiowe tematy. Gdy się opowiadało o swoich problemach, zawsze uważnie słuchała i mądrze radziła. Była bardzo mądra, miała taką wiedzę, że cho cho. Na wszystko miała receptę, wszystko potrafiła wytłumaczyć. Miała kobieta głowę nie od parady, ale nigdy się nie przemądrzała, nie sprawiała, że człowiek czuł się przy niej głupio albo źle. Budziła respekt i szacunek. Chciało się przebywać w jej towarzystwie. Dziwne, że taka kobieta sama umiała przy domu wykonać niemal wszystkie męskie roboty. Brała młotek i waliła. Prawie sama zrobiła schody. Jaki miała materiał, z takiego zrobiła. I jakoś to wyglądało, i się nie zawaliło. Bardzo lubiła dzieci, pracowała z nimi przygotowywała przedstawienia teatralne. Lubiła też malować. Była samoukiem, ale dobrze jej szło. Widocznie miała talent plastyczny. Pozostał na przykład jej autoportret, bardzo udany”.
„Minęło tyle lat od Jej odejścia, a ja wciąż często Ją widzę idącą ulicą Lubelską do swojego Teatrzyku Tyci – Tyci. Pamiętam Ją i nazywam Ostatnią Damą Kazimierza…
W latach 50-tych była dyrektorem Teatru Lalek w Lublinie. Podobną funkcję pełniła w teatrach w Wałbrzychu i Szczecinie. Ostatnie lata swojej aktywności poświęciła kazimierskim dzieciom, prowadząc teatrzyk lalkowy w Domu Kultury”.
Dama. Przedwojenna Miss Lubelszczyzny. Panią wielkiej klasy została na zawsze.
Za życia, mimo upływu lat, a i teraz, choćby w naszej pamięci. Ostatniego grudnia 1991 roku odeszła. Zmarła na zapalenie płuc.
*
Serdecznie dziękujemy za pomoc Pani Krystynie Pielak, Panu J.J. i Pani Helenie Wermanowej