Pani Helena Łopuska
Przed wojną właścicielką willi „Łopuszanka” przy ul. Puławskiej była pani Helena Łopuska.
Prowadziła tam pensjonat i światowy, niepospolity salon. Bywające w nim towarzystwo stanowiła nie tylko lokalna socjeta: gośćmi pani Łopuskiej byli najznakomitsi artyści jak Jan Wydra, poeci, np. Józef Czechowicz, ba! Gościł u niej ponoć nawet sam Marszałek (co – zważywszy na jego bytność w Puławach podczas Bitwy Warszawskiej – jest wysoce prawdopodobne).
Pani Helena była damą elegancką i nietuzinkową. Ogromnie inteligentna, z pamięci deklamowała obszerne fragmenty poezji.
W Kazimierzu znalazła się wraz z mężem (konstruktorem parowych maszyn w carskiej Rosji), przygnana wichrem dziejów, a dokładnie – rosyjską rewolucją.
Kupili posiadłość przy ulicy Puławskiej i tam zamieszkali.
Pani Helena przywiozła z sobą ze wschodu przepiękne, egzotyczne perskie dywany i wspomnienie syna białogwardzisty, który zginął w boju. Prócz niego miała jeszcze dwóch synów: Janek, inżynier leśnik osiadły na stare lata w Kazimierzu i Bohdan, mieszkający w Krynicy. O tym mówiła zawsze „Bohhdan”, przeciągając to dźwięcznie „h”.
Nigdy nie przestała ubolewać nad śmiercią syna – białogwardzisty…
Z Rosji przywiozła też oddaną, nieocenioną gosposię Saszę. Pani Helena była wielce nieszczęśliwa jak Sasza umarła. Znałam panią Saszą dobrze, bo nieraz byliśmy z mężem zapraszani na herbatkę i na konfitury. To pani Łopuska robiła te owocowe, wyśmienite konfitury, a do podwieczorku podawała je gosposia. Po jej śmierci pani Helena była bardzo nieszczęśliwa, że „nie ma Saszeńki”.
Była teozofką. Wierzyła w reinkarnację; miała takie dziwne portreciki – własne wizerunki ze swych poprzednich wcieleń… jeden z nich chyba rysował Jan Wydra. Na małym portreciku była w stroju takim, jak to się dawno, w średniowieczu ubierały kobiety, w czapeczce na głowie. Wygląda na nim jak zakonnica.
I drugi piękny portret – jako amazonka, na koniu; bardzo ładny. Te portreciki miały jakiś związek z jej wiarą. w reinkarnację. Ci, którzy w to wierzą, uważają, że życie się nie kończy, tylko odradza w innej formie. I ona wierzyła, że na tych portrecikach jest w swoich właśnie dawnych wcieleniach.
Głęboko w to wierzyła, stale o tym czytała i rozmawiała. Są ludzie, którzy urządzają seanse spirytystyczne i się w tym lubują, dawniej przecież ciągle urządzali! Urządzała je też stale pani Łopuska.
Byłam kiedyś u pani Heleny na takim seansie spirytystycznym. Wywoływała wtedy ducha swojego syna, nieżyjącego białogwardzisty. Spodeczek kręcił się wkoło stołu, na okrągłym stoliku były wypisane jakieś znaki, litery, a my wszyscy siedzieliśmy na około i mieliśmy złączone ręce. Nie było przy tym wcale ciemno. Nie wiem, czemu ten spodeczek się poruszał, może to normalne przy tych kontaktach rąk? Może wtedy wytwarzają się jakieś prądy? On się naprawdę poruszał! Widziałam to, tak. Oczywiście, że widziałam. Spodeczek się sam ruszał. To było przejmujące uczucie, ale wcale nie tych seansów bałam się najbardziej…
Pani Helena pokazywała mi raz zdjęcie takiego pana, zapomniałam jak się nazywał, ale był jakimś bardzo słynnym spirytystą. On będąc w letargu przepowiadał przyszłość. Nie znałam go osobiście, ale pani Helena ze szczegółami mi to opowiadała. Ten pan powiedział jej, że „ostatni raz jestem u pani, w związku z tym zostawiam swój ślad. Swoją rękę na oknie, na szybie”. Przyłożył rękę do szyby, na szkle został odcisk, który był tam przez całe lata, może jest nadal? Bałam się tego i starałam się nie oglądać, ale pan P. mówił mi, że rzeczywiście była ta ręka, no! Zerknęłam, zobaczyłam, ale potem już wolałam nie oglądać. Wiem też, że wzorując się na zdjęciu, zamówiła płaskorzeźbę twarzy tego pana. Zamówiła u znanej rzeźbiarki. Płaskorzeźbę oprawiła w szkło, obiła blachą i wywiozła na jego grób w Warszawie… Muszę sobie przypomnieć jego nazwisko. Wierzyła w to wszystko. A ten pan był słynnym spirytystą. Ja nigdy nie miałam do czynienia z takimi ludźmi, ale pani Helena mi to ciągle opowiadała. Ona tym żyła.
Pani Łopuska to była taka piękna postać w Kazimierzu!
W czasie okupacji biegała ciągle z przepowiedniami. W klasztorze znajdowała się siedziba gestapo i nie wiem kto im tam doniósł, dosyć, że panią Łopuską zabrali do aresztu, za te właśnie przepowiednie. Wykupiła się. Miała piękne obrazy Wydry, ucznia pana profesora Pruszkowskiego, bardzo dobrego malarza i jego obrazem się wykupiła. Nie wiem co było na nim namalowane, ale był duży. Wiem, że zwinięty w rulon, bez ramy, zaniesiono Niemcom i ci panią Helenę wypuścili.
Inna sprawa, że ona nie uważała, tylko latała i opowiadała co się stanie z Niemcami.
Czy się sprawdzały te przepowiednie?
A tam, sprawdzały się… No przyszedł wreszcie moment, kiedy Hitler został pokonany i Niemcy wygnani, ale sprawdzanie się proroctwa trwało pięć lat… dobrze, że ją żywą wypuścili, dała im obraz i uszła z życiem.
Znałam wszystkie obrazy w jej domu. Znałam, bo często tam chodziłam. Zawsze się bałam jednego malowidła pędzla właśnie Jana Wydry: był to obraz w ciemnych kolorach, czarno – brązowy, półotwarte drzwi, i dwie postacie. Mroczny. Straszny! To było kuszenie Chrystusa przez faryzeusza. Jak wchodziłam, to się zawsze bałam, a on jak na złość wisiał w takim miejscu, którego nie dało się ominąć…
Miała Wydry jeszcze drugi obraz, panoramę Wisły widzianą z Góry Trzech Krzyży, bardzo ładny i nie straszny.
A dom pani Helena Łopuska sprzedała po wojnie. Pałacyk był częściowo zniszczony, jedno skrzydło spalone. W czasie okupacji posiadłość ta bardzo ucierpiała, bo vis a vis niej znajdowała się główna przeprawa przez Wisłę na Wojszyn. Postawiony był prowizoryczny most, powycinano drzewa. A to była taka piękna posesja, taka piękna! Przepiękna, pełno kwiatów, rabat! I to wszystko w perzynę. Sprzedała to, co zostało, bo była już bardzo biedna. Nie miała nawet za co remontować domu. Posiadłość kupił ksiądz Małysiak i założył dom zakonny sióstr betanek, u których pani Łopuska sobie wymówiła dożywocie i istotnie miała tam pokój i opiekę. Ksiądz kupił, siostry się gospodarzyły; robiły różne rzeczy: szyły kołdry, same remontowały dom.
Jako osoba już bardzo wiekowa – drobna, sucheńka jak stare skrzypce – nadal pozostała bardzo ładna. Przychodziła do nas często z wizytą i zawsze wtedy do mnie mówiła: „Byłam piękna, młoda, kochana, uwielbiana, a dzisiaj – jak ten bezpański pies na stare lata.” Zapamiętałam te słowa… Była sama, zdana na siostry. I siostry się nią opiekowały aż do śmierci.
Zmarła w spokoju.
Była religijna, na swój sposób związana z kościołem. Po jej śmierci jeszcze przez długi czas ciągle odprawiane były msze gregoriańskie.
Nie wiem kto je opłacał, kto zamawiał…
Pochowana jest na naszym kazimierskim cmentarzu. Zmarła w spokoju i niech spoczywa w spokoju.
*
na podstawie wspomnień Pani H. oprac. Bożena Gałuszewska
ilustracje pochodzą z wydanej w 2004 r. przez Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym książki pt. Jan Wydra. Twórczość