Pan Longin Wasiłek. O dziadku
Irena Kwiecińska

Dziadek Longin…

pamiętam go bardzo dobrze, jak siadał na krześle przy drzwiach, żeby założyć buty, jak pędzlem nakładał krem na twarz, a potem ostrożnie przesuwał brzytwą po policzku. Moja mama, która ma takie samo jak on błękitne spojrzenie, powiedziała kiedyś, że jej ociec miał w sobie nieprawdopodobną wręcz uczciwość – taką do szpiku kości.

Dziadek urodził się w 1915 roku, więc w czasie wybuchu drugiej wojny światowej miał 24 lata. Rok później ożenił się z babcią – Anną z Ostrowskich. Przez wiele lat nie mówiło się głośno o tym, że dziadek walczył w AK.

Rodzice opowiadali mi już po jego śmierci, że był torturowany przez gestapo, które miało siedzibę w klasztorze O.O. Franciszkanów. Ponoć wbijano mu szpilki pod paznokcie i miał odbite stopy. Niemcy wypuścili go na wolność. Dziadek, który znał niemiecki słyszał, jak oprawcy rozmawiali między sobą, że gdyby coś wiedział o kazimierskich partyzantach, to po takich mękach wszystko by wyśpiewał. Niestety, już do końca życia miał potem problemy z chodzeniem. Ojciec mojej mamy prowadził wtedy sklep w rynku, pomiędzy budynkiem SARP a Baryłką. Sprzedawał tam perfumy, wody kolońskie, tabakę i tytoń – tzw. mydło i powidło.

O dziadku wiem jeszcze, że w młodości grał na saksofonie w kilkuosobowej orkiestrze. Grywali na dancingach w Gospodzie Polskiej– późniejszej Esterce, w spichlerzu Kobiałki przy ul. Krakowskiej, gdzie mieścił się Dom Turysty PTTK. Ktoś mu ponoć zaproponował pracę na statku Batory, gdzie podczas rejsów miałby umilać podróżnym czas, ale on wolał zostać tu w Kazimierzu, gdzie miał wszystko, co mu było do życia potrzebne. Na ścianie wisi zdjęcie dziadka z instrumentem w dłoniach. Wiele bym dała, żeby choć na chwilkę przenieść się w tamte czasy, wmieszać w tłumek słuchaczy i zobaczyć jak wydobywa ze złotego saksofonu dźwięki. Muzyka była zajęciem z zamiłowania, a na życie zarabiał prowadząc zakład szklarski. Oprawiał lustra, a także fotografie. Nauczył tego fachu swojego syna i zięcia, często pracowali razem.

W latach siedemdziesiątych mój ojciec, który trenował lekkoatletykę, wybrał się na obóz sportowy do Józefowa pod Biłgorajem. Towarzyszyła mu świeżo poślubiona małżonka przy nadziei. Któregoś dnia, wieczorem, mamę naszła zachcianka na piwo, więc tata wyruszył na poszukiwanie tegoż. Z ośrodka campingowego, w którym mieszkali, do najbliższych zabudowań prowadziła droga przez las. Idąc leśną drogą, natknął się na budynek – pawilon, z którego dochodziły odgłosy zabawy, postanowił tam spytać. Przy drzwiach został zatrzymany i przepytany skąd jest, po co przyszedł itp. Kiedy usłyszeli, że jest z Kazimierza, zaprosili go do środka i pewien starszy pan przykazał mu usiąść obok siebie, nalał kielich koniaku i rzucił parę nazwisk kazimierzaków. Kiedy zapytał o Wasiłka, mój ojciec powiedział, iż zna go bardzo dobrze, bo jest jego zięciem. Wtedy jegomość uśmiechnął się, wzniósł toast i powiedział, żeby przekazał, że dowódca Grom serdecznie pozdrawia. Po tym incydencie dziadek zdradził mojemu ojcu swój pseudonim – „Koszula”, którego ponoć nie znała go nawet moja babcia. Takie były czasy, ludzie musieli być bardzo ostrożni. Pamiętam jeszcze, że jak byłam mała, dziadkowie mieli sklep u siebie w domu przy ul. Witkiewicza. Były tam rzeczy ogrodnicze, tj. nasiona, torf, grabki… Teraz w tym miejscu stoi nowy budynek, ale odbudowany w granicach i podobny wizualnie, mieści się tam sklep spożywczy. Wielokrotnie zdarza mi się słyszeć jak któryś z Kazimierzaków mówi, że idzie po zakupy do Wasiłka – to miłe. Kiedy idę tam coś kupić, to za każdym razem wspominam pokój z dużym dębowym stołem pośrodku, przy którym dzieliliśmy się opłatkiem i śpiewaliśmy kolędy, na którym w babci imieniny stała szklana patera – mam ją do dziś – a na niej imponujących rozmiarów sernik z rodzynkami i polewą czekoladową.

Po sąsiedzku mieszkał fryzjer, p. Jakubowski. Chodziłam tam z babcią i najbardziej utkwił mi w pamięci wiszący na ścianie zegar z kukułką – byłam nim zafascynowana. Dzisiaj znajduje się tam knajpa „U Fryzjera”, starsi mieszkańcy na pewno nie mają problemów z nazewnictwem.

Miałam dwanaście lat jak dziadek nagle odszedł. Pamiętam dokładnie ten dzień i pierwszy w życiu ból po stracie bliskiego człowieka. Żal mi teraz, że nie doczekał okrągłego stołu i wolnej Polski, za którą walczył. DZIADKU BYŁEŚ PO PROSTU FAJNYM, DOBRYM CZŁOWIEKIEM I TAKI DLA MNIE POZOSTANIESZ.

Irena Kwiecińska