Orzechy księdza proboszcza
Krzysztof Kuzioła

Widok od wschodu, probostwo (1916 r.) fot. Juliusz Kłos, TOnZP

Jak byłem małym chłopakiem, to mieszkaliśmy tu – niedaleko od plebanii – koło kościoła farnego. Moim placem zabaw był wtedy zamek, rejon starego cmentarza, Góra Trzech Krzyży i teren księdza proboszcza.

Plebania, 1957 r.

Już od małego przejawiałem skłonności biznesowe i zawsze szukałem możliwości szybkiego wzbogacenia, więc gdy się zorientowałem, że dorodne orzechy na drzewie księdza kanonika są zupełnie niezagospodarowane, to od razu postanowiłem skorzystać z takiego dobrodziejstwa! Sam już nie wiem jak wpadłem na ten swój pomysł, ale wpadłem i bez zbędnej zwłoki zacząłem go wcielać w życie: co dzień wspinałem się na drzewo i systematycznie, bezpośrednio z gałęzi te orzechy zrywałem. Zdaje się, że chyba nawet nie szukałem na ziemi, tylko rwałem wprost z drzewa, takie jeszcze w łupinie. Zbierałem, magazynowałem i jak już była jakaś większa ilość, to zanosiłem je do (dziś nieżyjącej już) pani Jasiochowej, która miała straganik, gdzieś tu, przy kamienicy Gdańskiej. Mówię – „magazynowałem” i teraz sobie przypominam gdzie. Upatrzyłem sobie na ten cel inne niezagospodarowane miejsce. Na terenie starego cmentarza przy farze, obok salki katechetycznej stała drewniana ubikacja. Założyłem skobelek i gotowe. Miałem swój magazyn.

Biznes się kręcił, byłem pełen optymizmu, więc rwałem w najlepsze. No i któregoś dnia mnie proboszcz nakrył… ale to jakoś tak podszedł, że zobaczyłem go, jak już był pod drzewem, inaczej może bym zdążył zwiać. Nie krzyczał na mnie, nie przeganiał na siłę, tylko mówił bardzo spokojnie, nieagresywnie. Tłumaczył mi i uświadamiał, że te orzechy to nie są moje, że tak się nie robi. Nauka od razu na mnie wpłynęła i pomyślałem, że należałoby chyba zakończyć zrywanie orzechów z nieswojego drzewa. Zrozumiałem to od razu, tylko tak szybko się nie rwałem do zejścia z wierzchołka, bo czułem się zakłopotany, nie wiedziałem co robić, sytuacja przecież była… no, no była niezręczna. Ja – mały chłopak, a to – ksiądz kanonik… Posiedziałem jeszcze trochę na drzewie i jak ksiądz poszedł, to i ja zszedłem. Trudno mi dziś nawet powiedzieć, czy go przeprosiłem, raczej nie… A może?

Ot i moja krótka historia biznesowa, którą zapamiętałam na całe życie. Tak, ten fakt pozostał w mojej pamięci.

A księdza proboszcza Maćkowiaka zawsze wspominam bardzo życzliwie. Przecież stojąc wtedy pod orzechem, czegoś ważnego mnie nauczył.