Oryla Michała Haliniaka wspomnienia z podróży Wisłą do Gdańska
dr Karol Matyas

Było to w maju r. 1901. Płynęliśmy z drzewem Wisłą jako flisacy, mijaliśmy miasteczko Zawichost i gadaliśmy o tem i owem, a miałem na mojej tratwie starego oryla z Kłyżowa, nazywał się Wojciech Tofil, ten był bardzo gadliwy, znał każdą miejscowość nad Wisłą i umiał coś o niej opowiedzieć ciekawego. (…) Tak gwarząc sobie, płyniemy prędko i zbliżamy się do miasteczka Józefowa. Tu Tofil zaczął nowe opowiadanie: Bardzo w dawnych czasach żył jeden Pan bogaty, który chcąc sławę swą rozszerzyć na całą Polskę, zaprzedał się diabłom, aby mu pomogli bogactwa zbierać. Owe dzitki czyli diabły rzeczywiście mu pomogli w zgromadzeniu bogactw, a gdy był już bardzo bogaty, doczekał się trzech synów: najstarszy Kazimierz, młodszy Jan i najmłodszy Józef. Zbudował im następnie każdemu jedno miasto, które to miasta od onych synowskich imion zostały nazwane. I tak płynąc z Zawichosta, napotkaliśmy najsamprzód miasteczko Józefów, potem Janowiec, a zaraz w pobliżu na drugiej stronie Wisły Kazimierz, z poprzednich dwóch najwspanialsze. Kazimierz i Józefów leżą po prawym brzegu Wisły, a Janowiec po lewym. Po śmierci ojca ci trzej synowie pobudowali sobie każden przy swoim miasteczku pałace czyli zamki obronne, z których jeszcze dziś można ruiny widzieć.Kazimierz najstarszy kazał wybudować wieżą bardzo wysoką na górze, którą, jak opowiadają, mieli nieprzyjaciele łańcuchem z armat w połowie ściąć, a połowa takowej do dziś dnia stoi, co wygląda jak beczka lub toczek na górze i toczkiem od oryli nazwana.Najwięcej ruin napotykamy w Kazimierzu, rozmaite spichlerze nad samą Wisłą, których jeszcze do pięć można policzyć, resztę zaś całkiem rozebrane. Dalej za farnym kościołem na górze zobaczyć można ruiny obronnego zamku, którego fundamenta równają się w poziomej linii ze szczytem dachu farnego. Nad onemi ruinami zamkowemi stoi dość jeszcze wysoka góra a na niej on tok czyli połowa wieży. Przecudny widok i zajmujący posiada okolica kazimierska.

Dodać i to wypada, że niektórzy z oryli twierdzą, iż Kazimierz miasto założył król Kazimierz, a Janowiec król Jan, Józefów król Józef. Ile w tem prawdy, dociec z tradycji ludu jest bardzo trudno. W Janowcu na górze widać z dala zamek z czterema po rogach basztami, dość wielki gmach na trzy sztoki, lecz dachu i najwyższego piętra już niema, bo zniszczało. (…) Piątego maja 1901 roku w niedzielę raniutko przypłynęliśmy do Kazimierza, tam żeśmy strawne wzięli i okupiliśmy się, a że wiatr mocny trzymał nas, więc zmuszeniśmy byli stać dwa dni na jednem miejscu. Korzystając z czasu, wziąłem rubla do kieszeni i wyszedłem na miasto. Tam prosto udałem się do manopolu, kupiłem gorzałki flaszkę za złoty i wyszedłem na rynek. Patrzę… a tu dwóch obywateli kazimierskich stoją i radzą coś z cicha do siebie, obydwa widać po zaroście, bo się nie golili, bardzo już w podeszłym wieku. Znienacka przysunąłem się ku nim z tyłu i natężam słuch, co oni tam radzą tak z cicha, słucham, a jeden powiada: – Mój Boże! Żeby nie szlachcice, to człowiek by jakoś żył inaczej na świecie, byłby wolny, nie pod obuchem, co ani mówić, śpiewać, pić, ani myślić po polsku człowiekowi nie daje… to smok ten Rusek, niech go tam złe wszystko ogarnie! Ale, proszę pana, nie tyle on winien, lecz najwięcej nasza szlachta polska zdarmolizowana, ona zaprzedała wszystko i nas wszystkich. Z tych kilka słów zrozumiałem, o czym ci panowie radzą, podszedłem do nich z przodu, pochwaliłem Pana Jezusa chrześcijańskim obyczajem, a żem miał na sobie ubranie dostateczne, więc ci dwaj starcy z początku myśleli, że to tajny policjant, i zafrasowali się niemało, a ton rozmowy obrócili zupełnie na inny, bacząc pilnie na moje ruchy i oczy, ponieważ na tajnych policjantach cała Ruś stoi, a tych wszędzie pełno po miastach i miasteczkach naszej Polski ukochanej. Ale gdym wyciągnął flaszeczkę z wódką i popiłem do nich, tak natychmiast przyszła na ten sam trop rozmowa, co poprzednio była prowadzona, poznałem, iż to ludzie byli szczerzy, więc wypiliśmy z kolei i drugą flaszeczkę, a potem jeden młodszy z onych panów oddalił się ode mnie za pilnymi swymi interesami, drugi zaś imieniem Józef Goliszek w 78 wieku, pomimo siwych włosów i brody jak śnieg, wygląda czerstwo i silnie zbudowany, kuleje na prawą nogę, bo mu powyżej kostek moskiewska kula zdziurawiła, zawezwany do powstania w roku 1862 przez księcia Frankowskiego w Kazimierzu. Z Kazimierza – prawił Goliszek – poszliśmy do Sandomierza, ale tu na rynku panu nie będę opowiadał, bo to jest niebezpieczno, i chciałem wiedzieć, co pan jest za jeden. Ja odpowiedziałem: – Jestem z Galicji, płynę za kontrolera czyli za zastępcę kasyjera z drzewem do Prus i proszę pana, gdzie będziemy mogli bezpiecznie pomówić o naszej niedoli. – U mnie w domu – odpowiada. Tak iść nie wypada na sucho, więc kupiłem za pół rubla piwa kazimierskiego, a piwo wyborne, i poszliśmy społem do domu starego wyterana. Tam w alkierzu siedliśmy przy stole, a popijając piwko, stary tak zaczął opowiadać, a ja notował: – Więc z Kazimierza poszliśmy do Sandomierza, a stamtąd pod parszywą górę, leży za Opolem, po drodze mieliśmy kilka potyczek, z tych w jednej, pamiętam, że Moskali było 20 rot i mieli 4 działa przy sobie i nas było kilka partyi, a mianowicie: jedna partya z komendantem Szydłowskim, druga z Lelewelem, trzecia z Krukiem, czwarta z Ćwiekiem, piąta partya z komendantem Czachowskim, szósta ze Zdanowiczem. Ten ostatni Zdanowicz zaprzedał się Moskalom zaraz w pierwszych początkach i wzięli go Moskale do Lublina, który potem niedługo umarł, a jego zaś adiutant, niejaki Ulanowski, bardzo się z tego zaprzedania wzbogacił. Tych 20 rot Moskali po kilku potyczkach zwyciężyliśmy i zmusiliśmy ich do ucieczki, zaś w pogoń za niemi wysłali nasi komendanci 50 ludzi, co się Moskale na razie nie spostrzegli i umykali przed onymi pięćdziesięcioma, sądząc, że cała trupa polska ich goni. Potem, gdy Moskale się zmiarkowali, tak zaprzestali ucieczki i mówili między sobą: – No rabata, kudaśmy ne wiedeli, że lachów malo, jesteśmo duraki! I stawili opór. Generał Lech zasprzedał się Moskalom w Kazimierzu za baryłkę złota i onę baryłkę kazał zanieść na Wisłę w krypę, następnie szykował się do przeprawy na drugą stronę Wisły, lecz jego adiutant dopadł go u Wisły, wypalił mu w łeb z rewolweru i położył go trupem na miejscu. Bronił się, jak mógł, biedny adiutant, lecz Wisła była na przeszkodzie i Moskale przemogli nas. (Nazwiska onego bohatera adiutanta Goliszek nie pamięta). Z pod Opola poszliśmy pod Rzęzin, albowiem dowiedzieliśmy się, że Moskale mają pułkową kasę tamtędy prowadzić. Było nas w lesie pod Rzęzinem 6 partyi. Moskali zaś tylko 2 roty. Czterdziestu Moskali się nam poddało z całą kasą a resztę my zabili. Pułkownik zaś, który tę kasę prowadził, nie chciał się do ostatniego poddać, więc jeden z naszych jednem cięciem odciął mu szablą lewą rękę razem z głową. Z Rzęcina pomaszerowaliśmy do siedleckiej guberni, stamtąd wróciliśmy nazad do Biskupic za Lublin. Tam my klęskę ponieśli wielką i wyruszyliśmy napowrót do Opola, gdyż tam najlepsza pozycyja była. Tamoj-żeśmy Moskali natrzebili i udaliśmy się do Słupi, wioska leży po lewym brzegu Wisły tuż nad samą wodą, dwie mile po dole od Zawichosta. Tam-żeśmy stoczyli znów jednę bójkę, lecz ta nie była ani przegrana, ani wygrana.Następnie pomaszerowaliśmy do Puław, teraz od Moskali przezwane Nową Aleksandryą, powiatowe miasteczko leży po prawym brzegu Wisły, tożsamo nad samą Wisłą. Tam jeden z naszych kosynierów zabił pięciu Moskali. Prusak zaś jeden ze szpasów z rewolweru sprzątnął moskiewskiego dozorcę. Naostatek znajdowało się nas czterech na posterunku, tam nas obskoczyło dwunastu dragonów moskiewskich. Ja sam czterech zabił, dwóch uciekło a jeden z tych uciekając, strzelił z karabinu i przestrzelił mi prawą nogę w samej kostce, innych tamci ubili. Stamtąd każden z powstańców porozchodził się, gdzie który widział. Ja zaś powróciłem się napowrót do Kazimierza i biduję do dziś, wzdychając za odbudowaniem ukochanej ojczyzny Polski naszej. Ja zaś byłbym pozostał do końca powstania, lecz rana mi nie pozwoliła. Dodać jeszcze muszę, że przez ten cały czas, to jest blisko trzy miesiące w powstaniu znajdowałem się pod komendą Kruka, który bez litości trzepał Moskali. Na żaden sposób Moskaliska nie mogli go pojmać, ani przekupić, bo był wierny ojczyźnie, oraz ani nie potrafili go zabić, więc co by tu zrobić, aby tego śmiałka dostać w pazury moskiewskie, namówił generał moskiewski dziedzica Jabłonowskiego, aby Kruka nakłonił za kuma generałowi moskiewskiemu. Kruk dał się namówić szlachcicowi Polakowi, bo mu zawierzał i sądził, że Jabłonowski również wierny ojczyźnie, lecz gdy po chrzcie zjechali na bal do generała, pokazała się zdrada. Ale nasz Kruk nie w ciemię bity wymknął się generałowi z zasadzki i pojmał przytem Jabłonowskiego i moskiewskiego pułkownika, których po przyprowadzeniu do obozu natychmiast kazał powiesić, cośmy ochotnie wypełnili. Następnie opowiadał mi Goliszek o Janowcu, miasteczku które leży pod górami na lewym brzegu Wisły, zamek zaś sam stoi na górze, lecz nie ze czterema basztami, jak opowiadał Wojciech Tofil, tylko z dwoma basztami, według twierdzenia Goliszka, od strony Wisły po rogach, które dosyć, płynąc Wisłą, wyraźnie na gołe oko zobaczysz. Zamek ten był własnością księcia Jana Firleja starszego, zamek ten zajmował 96 pokoi, 6 salonów o dwóch dziedzińcach a w pośrodku studnia, nad studnią zaś znajdowała się kaplica zamkowa. Młodszy brat księcia Jana Firleja, nie wie Goliszek jak mu tam było na imię, ten drugi miał pałac o 6 kilometrów oddalony od Janowca, w lesie stoi, i ten młodszy Firlej zajmował się zwierzyńcem tylko. Zamek zaś jego pomiędzy lasami zrujnowali Szwedzi podczas napadu wówczas, kiedy ks. Paulin Kordecki obronił Częstochowski kościół i klasztor. Po prawym brzegu Wisły, powiada Goliszek, o 3 kilometry za miasteczkiem Kazimierzem stoją tak samo ruiny z zamku, który wymurował król Kazimierz Wielki pomiędzy lasami dla swojej kochanicy, zwanej Esterki. Ten również był od Szwedów zrujnowany w tymże samym czasie, co i poprzedni, a miejsce ono nazywa się Bochotnica. Następnie, gdyśmy piwo wypili, poprowadził mnie Goliszek na miasteczko Kazimierz, tam mi pokazał kościółek murowany na pagórku, który był murowany razem z tymi starożytnymi murami, oraz kościół drugi dużo większy od pierwszego, zwany farą, i także tak stary, jak one mury, gdyż w roku 1636 stawiany. W pierwszym kościółku, powiada Goliszek, iż król Bolesław, syn Kazimierza, miał prosić Romualda, założyciela Kamedułów, i ten przeznaczył mu 5 braci zakonnych do onego klasztorku, lecz jak oni Kameduli żyli długo w owym klasztorku, tego Goliszek powiedzieć mi nie mógł, dosyć, że stamtąd przenieśli się jedni na Bielany pod Warszawę, a drudzy na Bielany pod Kraków. Ci zakonnicy spowiadają ludzi z całego życia. W miejsce zaś Kamedułów nastąpili Reformaci, o tych także nie wie Goliszek, jak długo tu sprawowali swój zakon, dosyć, że teraz odprawia jeden ksiądz nabożeństwo świecki. Fara zaś, jak była parafialnym kościołem tak jest do dziś dnia.

W kolej poprowadził mnie Goliszek do trzeciego bardzo opuszczonego kościółka, również tak starego, jak i poprzednie, a wystawiony jest na cześć św. Anny, matki Najśw. P. Maryi. Ten trzeci należał do biskupa, albowiem w Kazimierzu mieściło się biskupstwo, lecz z czasem przeniesiono do Lublina. W tym trzecim pomimo opustoszenia również się nabożeństwo odprawia.

W końcu poprowadził mnie Goliszek na rynek kazimierski. Tam frontem do rynku stoi bardzo wspaniały gmach i też tej samej starości, co mury i kościoły, połowę zajmują kancelaryje magistratu, a połowę gmachu jest własnością apteki. Gmach jest piętrowy, na szczycie zatyłkowego frontu stoją rozmaite posągi i wyroby kamienne w liczbie do dwanaście, zaś po całej frontowej ścianie są wyrobione osoby nadzwyczajnej wielkości z kamienia, a to św. Jakób major, św. Michał biskup, św. Tomasz ewangelista, Chrystopor czyli wielkolud, ten trzyma w prawej ręce całego dębu z korzeniami, zamiast laski, na sobie ma kaletę tj. torbę strzelecką skórzaną i w niej niesie troje ludzi teraźniejszej wielkości, tylko im głowy widać z onej kalety, zaś na lewem ramieniu siedzi Pan Jezus, który trzyma w ręce świat cały. Tak on wielkolud tych troje ludzi i Pana Jezusa przenosił bez rzekę, lecz gdy wziął P. Jezusa na ramię, bardzo się mu ciężko zrobiło, gdyż nie wiedział, że P. Jezus w ręce swojej pomimo małego wzrostu cały świat trzymał, wtenczas powiedział do P. Jezusa, „że ci trzej ludzie, co mam w kalecie, tyle nie ciężą, co ty sam jeden”, lecz P. Jezus mu to potem wytłumaczył. Pod nogami onego Chrystopora wykuta jest woda i jedna ryba i dwa raki, a gdy on wielkolud nie mógł znieść ciężaru P. Jezusa, wtenczas na skargę tegoż P. Jezus mu dopomógł. Stąd nauka, że bez pomocy P. Jezusa najmocniejszy człowiek na świecie swoją siłą nie może nic zrobić.Dalej wyrobione są dwie kozy; co one mają znaczyć, tego mi Goliszek powiedzieć nie mógł. Potem wykuty jest Pan Jezus na puszczy, gdy pościł i łaknął, a diabół przyszedł i kusił P. Jezusa. I jeszcze dosyć innych posągów i osobów nawykuwanych jest; jedne z podpisem, lecz takowego trudno już przeczytać od starości, drugie bez żadnego podpisu. Ten gmach to był pałac biskupów kazimierskich, po przeniesieniu do Lublina zakupili go żydzi, lecz obecnie połowę miasto odkupiło, a drugą połowę aptekarz. Na odchodne zapytałem się Józefa Goliszka, na co tu te na wzgórzu trzy figury stoją, powiedział mi, że wtenczas je miasto postawiło, jak ludzie na cholerę marli.