O ładzie przestrzennym
Waldemar Siemiński

Po okresie prosperity Przybyłów, po powojennej odbudowie i rozbudowie prowadzonej przez Karola Sicińskiego, Kazimierz przeżywa dziś, widoczny gołym okiem, swój kolejny renesans.

Najcenniejsze zabytki – nośniki jego historii są w pieczołowitej konserwacji, nowych, okazałych domów przybywa jak grzybów w lesie po deszczu.

Kiedy na to patrzę i się cieszę, nie mogę jednak zapomnieć, że Kazimierz na każdym etapie rozwoju miał niepokojące sytuacje, jakie zagrażały jego głównemu atutowi – pięknu.

W czasach przedwojennego ubóstwa zagrażały mu nieodłączne atrybuty biedy – brud, nieporządek, błoto, prowizorka.

Kazimierskie piękno ma swoją siłę, jaka potrafiła przyćmić nawet te kalekie szpetności. Siła tego piękna jest taka, że Maria Kuncewiczowa nawet w tych atrybutach biedy mogła dopatrzeć się swoistych wartości estetycznych, z czego pół wieku później się tłumaczyła.

Dziś zagrożenia stwarza zamożność przechodząca w ostentacyjne bogactwo. Jest ono dla Kazimierza o tyle niebezpieczne, że z trudem lub wcale daje się kontrolować. Właściciele nowych, bogatych domów chcą zademonstrować swoje znaczenie i pozycję za wszelką cenę. Dziwnie dużo im w tym sprzyja.

Miasto nie ma od lat głównego architekta, na własnego konserwatora zabytków go nie stać, a konserwator wojewódzki daleko.

Zachłanna, agresywna chęć zarobku oblepia prawie wszystkie kazimierskie płoty, parkany i ściany.

Reklamy, do niedawna małoformatowe, są już dziś banerami. Wielkie banery wiszą na czym się da, ale uwaga: za chwilę zacznie się dla nich wznosić specjalne ekspozycyjne konstrukcje!

W mieście malarzy, klasyków polskiego pejzażu, gżą się na płotach zabójczo kolorowe afisze przyciągające do wystaw malarstwa kwiatów czy malarstwa portretów Eskimosów, Maorysów lub Turkmenów. Dwa ustawione pod kościołem pokaźne drogowskazy wskazują kierunek „do Fotografa” – każdy w inną stronę. Nie ma już przydomowych ogródków. Zajęły ich miejsce zyskowne parkingi. Największy prywatny parking połknął granicę oddzielającą go od przykościelnego cmentarzyka i w soboty oraz w niedziele, auta przyjeżdżających cumują tuż nad grobem partyzanta – patrioty.

Odwieczne ścieżki wyprowadzające z miasta na pola i w wąwozy prywatna własność grodzi coraz gęściej. Może dlatego nie pozostaje nic innego jak siedzieć w rynku i żłopać piwo. Tyle, że sarny i zające tego nie umieją. Podobno grzęzną w drucianych siatkach, jakimi przegradza się ich naturalne szlaki.

Kazimierz zniósł i przetrwał niejedno: buńczuczną willę Pruszkowskiego, suchy jak kość budynek „Batorego” Lacherta, nowobogackie gargamele przy ulicy Krakowskiej.

Czy wolno jednak igrać i drażnić jego urodę bez umiaru?

W latach 60-tych, 70-tych i 80-tych panował nad tym najpierw plan równowagi ekologicznej Jamiołkowskiej i Michalaka oraz czujne oko konserwatora Jerzego Żurawskiego.

Czy dzisiejszej pełzającej inflacji estetycznej nie można by narzucić ograniczeń chociażby w Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, które może przecież zaproponować katalogi dobrych, zalecanych wzorów dla budynków i obiektów średniej i drobnej przestrzennej skali? Studium nie jest aktem prawa miejscowego, ale nie można by już mówić, że szpecąc miasto czyni się to z niewiedzy.

Środków zaradczych może być na pewno więcej. Że da się je skutecznie stosować przekonują przykłady małych miast czeskich (np. podobnej wielkości co Kazimierz Mikulow nad granicą czesko – austriacką) czy zabytkowych miast holenderskich (np. Dodrecht).

Tam można, to i u nas się uda!

Waldemar Siemiński