Narty w Kazimierzu
Paweł Lis
Nic dziwnego, że zimową porą częściej mówi się o nartach i narciarstwie. Nic dziwnego, że częściej mówi się na ten temat w Kazimierzu. Okolice naszego miasteczka od kilku lat coraz bardziej przyciągają miłośników tego sportu ofertą rozwijających się stoków narciarskich w Rąblowie, Parchatce i Celejowie. A i sam Kazimierz doczekał się w końcu znów (!) swojego własnego stoku! I właśnie ta okoliczność powoduje, że chętnie „odkurza się” wspomnienia o dawnych sposobach uprawiania narciarstwa w miasteczku.
Jak sądzę spora jeszcze grupa kazimierzaków może pochwalić się, że jeździła na stoku narciarskim w Norowym Dole. Osoby te zapewne dobrze pamiętają uroki korzystania z „wyrwirączki”, szusów do Sosny, szalonego pędu na Garbie, przemykania po drewnianym mostku nad wąwozem na Małym Stoku! Sam to pamiętam, choć dla mnie szkołą narciarską w Kazimierzu były przede wszystkim sady (już ich nie ma…) przy ulicy Krakowskiej, boczne wąwozy Plebanki (od Biernata, za Krzyżem, Glinianka) czy Kopiec na Miejskich Polach.
Ale przecież po „tamtym” narciarstwie zostały nie tylko wspomnienia! Uświadomiłem sobie to, gdy na płocie przy Rynku zobaczyłem ekspozycję zdjęć dawnego zimowego Kazimierza oraz fotografie kazimierskich narciarzy sprzed dziesięcioleci na ścianach budynku restauracji przy nowym stoku narciarskim. Przejrzałem więc swoje skromne archiwum fotograficzne i stwierdziłem, że są tam także narciarskie wątki. Uwiecznione zostały moje pierwsze kroki narciarskie, stawiane 45 lat temu… a jakże!, w Zakopanem: na Gubałówce i „oślich łączkach” po Krokwią i na Antałówce. Ale komu może to teraz zaimponować? Dzisiejsze pięciolatki jakże często zaczynają na alpejskich lodowcach…
Nikt, niestety, nie fotografował naszych – chłopaków z Krakowskiej – wyczynów z lat 70-tych na kazimierskich, własnoręcznie, czy raczej „własnonożnie”, udeptywanych trasach wśród śliwkowych sadów czy w wąskich wąwozach. Każdy jeździł na czym miał: były drewniane, nie zawsze okute „Karpaty” czy „Sudety”, wiązania szczękowe, pojawiały pierwsze bezpiecznikowe typy „kadra” (choć pamiętam też wiązania na rzemienie ze sprzączkami, a nawet gumki od weków!), buty najczęściej były uniwersalne: takie i do nart (z noskami) i do łyżew (z „żabkami” na obcasie). Ślizgi smarowało się świeczką albo pasta do butów. Kijków nie podejmuję się opisywać…
Żałuję, że jedynie w pamięci zapisał mi się obraz nestora kazimierskiego narciarstwa – tak chyba mogę go nazwać!? – p. Potworowskiego, przemierzającego na biegówkach ścieżki w Miejskim Lesie, czy mojego Ojca, uczącego mnie „krystianii” na swoich – przedwojennych jeszcze – „norwegach” z wiązaniami typu „kandahar”, które otrzymał kiedyś w darze od p. Mysłowskiej jako … honorarium za naprawę telewizora! Odległe to już i mocno archaiczne, z punktu widzenia obecnego narciarstwa, czasy.
Ale okazuje się, że i te nieco młodsze, uwiecznione w 1986 roku – już na diapozytywach firmy Or-Wo! – też uchwyciły klimat i sytuacje, których już w Kazimierza nie ma… Grupa ludzi umawia się na spotkanie na Kopcu u wylotu Plebanki: jedni jeżdżą na nartach, inni na nartach przybiegają, na saneczkach dowozi się termosy z ciepłą herbatką, tuż obok przemyka kulig, w plecakach skrzętnie przygotowane wiktuały, na koniec rozpala się ognisko. Narty „polsport”, choć jeszcze drewniane, ale już z plastykowymi ślizgami, nie ma już wiązań typu „kadra” – pojawiają się polskie „gammy” czy NRD-owskie „mesty”, a obok skórzanych, sznurowanych butów „fabos” z Krosna (kupionych w 1973 roku w kazimierskim sklepie . zabawkowym! – do dziś stoją na strychu) są w użyciu plastykowe „polsporty” na klamry (kupione tuż po stanie wojennym – były w użyciu jeszcze w roku ubiegłym!). W czasach stacji narciarskich, wyciągów, armatek i skuterów śnieżnych, nart carwingowych, butów z rozmaitym „flex-indeksem” i termoaktywnej odzieży z „goratexu” to już naprawdę wspomnienia . z minionego tysiąclecia! Nie tylko pod względem sprzętowym, ale chyba też z uwagi na zarzucony już sposób uprawiania narciarstwa.