Motocykl
Michał Zakrzewski

Miałem motor – Sokół 600. Maszyny takie robiono specjalnie dla wojska.

Był on w Kazimierzu zjawiskiem trochę sensacyjnym, ale też i o tyle był dobry, że jak zaczęliśmy prowadzić restaurację, to jeździłem nim do Puław i przywoziłem w przyczepie wódkę i inne potrzebne rzeczy. Jeśli natomiast była konieczność grubszego zaopatrzenia, to wynajmowało się pana Nieradkę, który miał konia i wóz i świadczył takie usługi. Ale jak coś mniejszego – to ja i mój Sokół.

Kiedyś mama mówi: „Wiesz, Michał, sylwester się zbliża, ludzie chcą u nas urządzić zabawę i tak dalej. Przydałby się antałek piwa.”

Ja mówię: „To pojadę do Puław i przywiozę”.

Pojechałem. Załatwiłem to piwo, wsadziłem na przyczepkę, a mróz był jak cholera. Wracam do motoru, siadam, kopię, kopię, kopię, próbuję odpalić – i nic. Ale puściłem motor z góry i jakoś mi zaskoczył. Jadę. Przy ulicy stoi facet, kiwa rękami, macha. Zatrzymałem się, bo żal człowieka, mróz siarczysty. „Niech mnie pan zabierze do Kazimierza, niech mnie pan weźmie”. A z tyłu miałem wolne siedzenie. Mówię „ale wie pan, jest zimno, ja jestem dobrze ubrany, ale pan zamarznie”. „A nieee! Ja się schowam za pana i jakoś będzie”.

Tak przyjechaliśmy. Stanąłem na rynku, czekam, żeby pasażer wysiadł, a on nie mógł zejść z motoru, tak zmarzł! Nie pamiętam już kto to był, myślę, że jakiś znajomy. Zmarzł strasznie, a pewnie jechał na sylwestra, to jak mogłem nie wziąć go po drodze???

W restauracji naszej odbywały się sylwestry. Zabawy jak się patrzy! Jeden grał na harmonii, drugi na skrzypcach, inny na bębnie, a goście świetnie się bawili i pięknie tańczyli w takt piosenek. Przychodzili głównie kazimierzacy.

Gdy wybijała dwunasta godzina, przygasiło się światło, poczekało, a potem się zapalało i wszyscy sobie składali życzenia. Bal trwał do rana.