Legenda o kazimierskim kogucie
Poniższa, infantylna wersja zmyślona została na potrzebę chwili – komuś do czegoś było to potrzebne, więc jest. Nie wiem, czy dzieci na placu zabaw ją czytają, ale może chociaż rodzice, z nudów… Kilka lat temu
Dawno temu, w czasach Piasta,
gdy nie było jeszcze miasta,
ponad Wisłą góra stała,
co się Wietrzną nazywała,
bo i nocą, i dzień cały,
wichry tu piekielne wiały.
Na jej szczycie, hen, przed laty –
mnich zamieszkał tam brodaty.
Miał on wśród obejścia swego
kogucika pstrokatego…
W dzień, gdy słonko, Wisła modra –
piękno siała ziemia szczodra.
Lecz gdy nocą wszyscy spali,
czarci zewsząd zlatywali,
bo im z każdej świata strony
wiatry duły tu w ogony.
Stare wiedźmy rozczochrane
na swych miotłach wichrem gnane
przybywały na szczyt góry,
gdzie ich czekał diabeł bury.
Tańcowali, w kości grali
i do rana harcowali.
Gdy nad ranem słonko wstało,
pianie kura się ozwało.
Wiedźmy oczy weń wlepiły:
„Chodźże tu, kogucie miły!
Nasze miotły – stare śmiecie,
dziś ty nieś nas na swym grzbiecie!”
Ale kogut, zuch pstrokaty,
wrzasnął „A niech was, psubraty!!!”
Nuże dziobać czarownice,
podskubywać im spódnice.
Wiedźmy pisku narobiły,
do ucieczki się rzuciły,
razem z nimi wszyscy czarci.
„Przez koguta być pożarci?
Przez koguta stracić życie?
Dalej stąd, co sił w kopycie!”
Snopy iskier wypuściły
i już więcej nie wróciły.
Wzniósł brodaty mnich kościółek,
na pamiątkę napiekł bułek
słodkich, z maślanego ciasta,
co do dziś są znakiem miasta.
Mają kształt koguta – zucha,
co to przegnał złego ducha.
Bożena Gałuszewska