Krwawa Środa wg relacji Edwarda Jeżewskiego

Wiadomo, w listopadzie koło godziny piątej rano jest jeszcze ciemno. A nas tak właśnie, między piątą a szóstą, obudziły strzały z broni maszynowej. Dochodziły gdzieś tu, z bliska. Ojciec się zerwał, podszedł do okna ( w tym okresie okna musiały być szczelnie zasłonięte, zaciemnione, żeby żadne światło nie wychodziło z domu na ulicę. To był obowiązek, któremu oczywiście i my byliśmy podporządkowani.) Więc tata podszedł do okna i mimo zakazu odsunął kawałeczek zasłony. Widzimy: chodnikiem maszeruje dwóch ludzi, mundurowi, Niemcy. W ciemności co chwilę słychać było strzały. Wszyscy byliśmy zdenerwowani, bo nic nie wiadomo, skąd to, z jakiego powodu, o co chodzi i jak się skończy. A czasy były takie, że koniec mógł być tragiczny.

Ojciec pracował w magistracie i gdzieś koło siódmej rano wyszedł, jak co dzień. Zostaliśmy w domu, nadal nic nie wiedząc, bo ojciec nie przekazywał żadnej wiadomości. Mimo to, koło dziewiątej, mama mnie wysłała do miasta po coś, po jakiś drobiazg, bo cóż tam wtedy mogło być w sklepie…

Wychodząc od nas z podwórka, na chodniku, na wysokości prawie że św. Anny, zauważyłem idącego cywila, a za nim dwóch Niemców z bronią przygotowaną do strzału. Słyszałem ich niemiecką mowę, podniesione głosy – to była ostra wymiana zdań między mundurowymi a cywilem. Ciekawość – jak to chłopaka 14-letniego – na chwilę mnie tam zatrzymała. Popatrzyłem, ale cywila nie rozpoznałem. (Potem, po wszystkim, dowiedziałem się, że był to jakiś człowiek z Poznania, który mieszkał u B. Robiono u niego rewizję, rzekomo znaleziono jakieś marki czy coś, ale nic nie wiadomo na pewno, tylko plotki.) Ale wtedy, ten mężczyzna prowadzony był Lubelską pod eskortą i wykłócał się z Niemcami. Pyskował im mocno – mógł sobie na to pozwolić, bo perfekcyjnie znał niemiecki, no i poza tym wiedział, co go czeka, więc nie miał nic do stracenia. Po drodze była taka dróżka, którą można było przejść z Lubelskiej do Nadrzecznej i oni na tą właśnie dróżkę popchnęli cywila, oddali do niego strzał. Jakby nigdy nic się odwrócili i poszli w stronę miasta. Zerkałem ukradkiem, widzałem, że leży… Byłem wprawdzie młodym chłopakiem, ciekawym wszystkiego, nie zagrożonym aresztowaniem, ale mimo wszystko się człowiek bał. Poszedłem do miasta. Po drodze mijałem bóżnicę. W jej dużym pomieszczeniu władze miejskie składały zbierane kontyngenty dla Niemców. Wtedy widziałem akurat zboże. A przy tym zbożu była czwórka ludzi, którzy widząc, co się dzieje, że coś niewyraźnie, przy tym zbożu się zatrzymała, udając, że pracuje – coś tam robili. Wsród nich zobaczyłem ojca. Powiedział:

– Tu się zatrzymaliśmy… że niby jesteśmy zatrudnieni – odsypujemy zboże, przeczekamy.

Niemcy, owszem, zaglądali, ale żadnej interwencji z ich strony nie było, nic nie wzudzało podejrzeń.

Zostawiłem tatę i doszedłem wreszcie do miasta. Na rynku stało kilkanaście samochodów ciężarowych, niemieckich „bud”, wszędzie niemieckie posterunki. Niemcy chodzili po domach, wyciągali. Aresztowani to byli ludzie z listy. Potem się dowiedziałem, że jako pierwszy został zastrzelony, tu, na wysokości sklepu rybnego, Z.E. Wywlekli go zdomu, z P., kawałek popędzili i zastrzelili. Jak mówiłem – brali z listy, Niemcy mieli przygotowane spisy nazwisk i tych brali. Trochę ludzi ginęło przez przypadek, ale jednak głównie były listy i ten właśnie Z.E. był na liście pierwszy. Potem zastrzelony był G., na schodkach, przy zejściu do Wisły.

Jeszcze na kilku innych wykonali takie natychmiastowe wyroki, a resztę zapisanych wyciągnęli z domów i sukcesywnie wywozili do Lublina, na Zamek, a stamtąd do obozu.

Cały obraz tego, co się stało, całą tragedię zobaczyliśmy dopiero po tym, jak Niemcy odjechali. Kiedy się przeszło po ulicach, to aż strach było patrzeć. Trupy, nieboszczyki…

Po jakimś czasie wreszcie się dowiedzieliśmy, skutkiem czego była ta pacyfikacja. Otóż tu, na naszym terenie, działało dobrze rozwinięte Podziemie. Działał Korpus Bezpieczeństwa „Kmicica” i robili akcje: a to zboże gdzieś zabrali, a to mąkę. No ale przede wszystkim – w Kazimierzu był konfident, T., mieszkał u D., z żoną. Przyjechał zaraz przed wojną i przedstawiał się, że jest jakoby emerytowanym oficerem Wojska Polskiego, ale to była bajeczka przez niego wymyślona. Okazało się, że był donosicielem. Jak przyszli do niego nasi wykonywać wyrok, to znaleźli całe listy nazwisk. No a jakże, on się przecież interesował wszystkim i miał kontakt z Gestapo. Miał to udowodnione i dlatego go zlikwidowali. I tak się wszystko skumulowało – akcje (m.in. „Płatka”), wyrok na T. Widać, że był on cennym konfidentem, skoro się Niemcy aż tak zemścili. Zresztą, Niemcy nie czuli się tutaj pewnie, musieli spacyfikować, oczyścić tereny z walczących. Na liście znaleźli się ci ludzie, którym T. przypisał przynależność do Organizacji Podziemnej, a to byli ludzie znaczący. Jakiś czas wcześniej też były aresztowania, przed Krwawą Środą, chyba 22 osoby, wśród nich naczelnik poczty P., , J. – rejent, Kujawski – dyr. fabryki zbrojeniowej, B. – listonosz, G. – sekwestrator – wszyscy to byli ludzie na poziomie. Oni tworzyli zręby konspiracji i ich właśnie wywęszył i wydał ten T., nikt inny tylko on. Żaden z nich nie wrócił. Zginęli wszyscy z tego aresztowania, które odbyło się jakiś czas wcześniej, któregoś letniego miesiąca. Nie wrócił nikt. A po Krwawej Środzie zostały trupy w Kazimierzu…

Z aresztowanych przeżyło paru: M. Z., J. K… wrócili, ale przeszli przez Oświęcim.

Listy aresztowań nie były przypadkowe, ale zdarzało się, że zgadzało się nazwisko, a tak naprawdę w Organizacji działał brat albo ojciec, więc bywało, że cierpiał ktoś niewinnie. Nie wszyscy z tych, co byli na liście, należeli do konspiracji, ale Niemcy woleli się asekurować. Były i całkiem przypadkowe ofiary, zginęło parę osób przy okazji akcji, nie ujętych w spisie. Np. taki P.: zobaczył, że ruch, że niebezpiecznie, to zaczął uciekać pod górę. A tam wszystko obstawione było Niemcami, żandarmami. Na górach, wzniesieniach – oni widzieli wszystko, mieli nas jak na talerzu. Każdy ruch był śledzony. Więc jak P. biegł, wpadł w krzaki, Niemcy zareagowali: widzą uciekającego, to strzelają. Postrzelili go w nogi, upadł. Z góry zbiegł Niemiec i dobił go strzałem w głowę, na oczach córki.

Obstawione były nie tylko punkty strategiczne w Kazimierzu – Góra Krzyżowa, zamek, krzaki na wzgórzach. Niemcy stali już od Parchatki, przez Bochotnicę, aż do Rzeczycy, żeby zabezpieczyć akcję.

Zastrzelonych na ulicach zostawili władzom miejskim, żeby się tym zajęły. Rodziny pogrzebały swoich. Pan Z. był zastrzelony, kto jeszcze… Wystarczy po grobach pochodzić, tablicę przy klasztorze przeczytać, ile tych nazwisk…

Parę dni po Kazimierzu przyszedł czas na Bochotnicę, Zbędowice. 21 listopada. I tam mord zawdzięczają konfidentom, taki np. sołtys W. Wtedy, w tych wsiach, to z rodzin po kilka osób było rozstrzelanych, nie tylko aresztowanych, ale rozstrzelanych od razu! Ich ktoś tam oskarżył, że kiedyś przez te wsie przechodził jakiś oddział partyzancki i miejscowi go żywili, udzielali schronienia i pomocy partyzantom. Ktoś doniósł, ludzie byli bardzo usłużni…

Krwawa Środa to był odwet. Za bardzo u nas rozbudowane było Podziemie. Niemcy się po prostu obawiali. Postanowili wprowadzić terror, groźnych zlikwidować i częściowo im się udało.

Baliśmy się, rodzina była narażona, bo brat już wtedy był w lesie. Ale nas, dzięki Bogu, wtedy ominęło. Ale np. taki K. z D.: wracał piechotą z Puław, nad Wisłą, bo tamtędy bliżej, młody był. Zobaczył Niemców, zaczął uciekać – zastrzelili na miejscu. Jego nazwisko mogło być na liście, bo ta rodzina była bardzo mocno zaangażowana w konspirację. Jego nazwisko jest też na pomniku. Na pomniku postawionym ku ich, Zamordowanych – pamięci.

*

oprac. Bożena Gałuszewska wg relacji – dwunastoletniego wówczas – Edwarda Jeżewskiego i dzięki Jego wielkiej życzliwości.