Kozy w Bochotnicy

Kozy? A były W Bochotnicy kozy.

Moja teściowa miała kozy. Mojej mamy siostra miała kozy. S. mieli kozy.
Były, były, trochę kóz było. Nie pamiętam czy białe czy jakie, nie wiem, bo ja kozów nie lubiałam.
Ale ludzie trzymali, bo jeść trzeba.
Moja ciotka miała kozy. Chodziłam do nich i było tak:
– Lucia, zjedzcie z Ircią, kaszy ugotowałam.
– Ciotka! Ja nie będę z koziem mlekiem jeść!

A jak zabiła koziołka, to mamie dała po kryjomu. Ale ja się i tak – nie wiem po czem – poznałam. Aby popatrzyłam się i 
– Mamo!
– Co?
– A czy ciotka to ci nie dała czasem koziołka czy koźliczki?
– Nie, dziecko, ja kupiłam sama.
– Nie. Ja tego nie będę jadła, bo to kozie mięso.

I do dzisiaj tego nie jadłam, ani baraniego ani koziego. Nie wiem dlaczego.

Każdy kto miał, sam pasł swoje kozy. Brał do lasu na plaszczarnię, tam gdzie była trawa, a z wieczora przyganiał do domu. Ludzie trzymali to dla mleka i dla mięsa, bo jak się jaka okociła to koźlątko się zarżnęło i było mięso.

Mieli, mieli kozy. Przecież tutaj, co ten zamek był, to też jakoś tam koźlarka była co pasła kozy. Potem ten król ją zapoznał. A to, to była Żydówka, jak ona się nazywała…? Estera! A on, król, że to  niby kanałami przechodził z Kazimierza do Bochotnicy a z Bochotnicy do Kazimierza. Szukały tego kanału, ale czy ktoś odkopał? Nie wiadomo. Ale mówiły, że tak było.

U nas to kobity z Koła Gospodyń to przedstawiały w Klubie w straży. Każda miała książeczkę i każda była w jakiejś roli, a w książeczkach wszystko było opisane.

A teraz już kóz nie trzymają, może gdzie tam mają dla pokazu, ale u nas w Bochotnicy to już dawno nie ma. Ja nie żałuję, bo kozów nie lubię.