Kazimierz z amerykańskiej perspektywy

Mięćmierz

W Kazimierzu zdarza się nam miewać różnych gości. Podejmując ich najczęściej wcale się nie zastanawiamy nad tym, że to ich wrażenia, ich wspomnienia powodują, że legenda i sława miasteczka rośnie, sięgając coraz dalszych krańców świata i dochodzi do uszu coraz to innych ludzi.

Kilka dni temu odwiedziły nas trzy amerykańskie przyjaciółki: Catheryna Andrews, Sara DuPont i Gigi Hancock. Stale podróżujące Panie wiele widziały i potrafią należycie ocenić miejsca, w których bywają, porównać je z innymi. Dlatego ich opinie wydały mi się ważne na tyle, by się nimi podzielić.

Pierwszego dnia, gdy tylko wjechały na kazimierski rynek, przywitały się i… zaczęły biegać z aparatami, robiąc zdjęcia kamienicom i studni. Były zdumione – „czegoś tak pięknego się nie spodziewałyśmy”. (W tym miejscu trzeba dodać, że ich zachwyt daleki był od amerykańskiego dyżurnego „amazing”, które jest bardziej wyrazem lakierowanego lifestylu niż rzeczywistego zauroczenia. Słowem „amazing” Amerykanie szastają z oddaniem, pasją i na każdym kroku, nawet jeśli chcą skomentować równo przycięte i zadbane, ale jednak po prostu tylko ładne paznokcie. To „amazing” jest irytujące. Ale podczas rzeczonej wizyty takiej irytacji nie czułam, bo owe niewiarygodne i trywialne niby-zachwyty nam nie towarzyszyły.)

Panie zafascynowała historia Kazimierza, jej bogactwo, różnorodność i niezwykłe epizody. Przy monumencie w Mięćmierzu z ciekawością wysłuchały opowieści o Leopoldzie Piszu i wawelskich arrasach, wzdychając co i rusz „to nieprawdopodobne…” Z równie wielkim zainteresowaniem oglądały fotografie przedwojennego Kazimierza, pytały o sztetl i ludzi w nim żyjących. Było wśród zdjęć jedno takie – bardzo kazimierskie i bardzo malownicze: Wisła, przybrzeżne wierzby, łódka, a w niej człowiek z wędką. Och, jak ono się podobało, Panie mówiły, że czują się przeniesione w inny czas. Nazajutrz stoimy nad Wisłą w Mięćmierzu, Gigi fotografuje płot upleciony z patyków, mówi, że taki sam zrobi przy swoim domu w Meksyku. Nagle podchodzi do mnie z aparatem i pokazuje zdjęcie zrobione przed chwilą. Na zdjęciu Wisła, wierzba, łódka i człowiek z wędką. Panie uwierzyły, że w Kazimierzu dzieją się czary…

Gigi Hancock: „W Stanach niemal nikt nie zna Polski, a cóż dopiero Kazimierza. Tymczasem Wasze miasto to ukryty skarb, skrzynia z klejnotami pejzażu i architektury, o której w USA prawie nikt nie wie. Znajomi na wieść o tym, że wybieramy się do Polski pytali zdumieni „po co? Dlaczego tam?” A my postanowiłyśmy, że skoro mamy być w Paryżu, to przecież możemy wreszcie odwiedzić naszych polskich przyjaciół, bo to tak blisko… Ja jestem Niemką, pamiętam byłe NRD i nigdy nie chciałam powracać do niczego, co przypominałoby mi tamte czasy. Mój mąż Harvey często grywa w Europie, ale nigdy nie chciałam mu towarzyszyć w podróżach we wschodnim jej kierunku. Z tego samego powodu Polskę też skreśliłam dawno temu z listy turystycznej. Dziś się przełamałam i jestem szczęśliwa ze swojej decyzji. Widzę, jak tu pięknie i uroczo, widzę, że Kazimierz to niezwykłe miejsce i widzę też, że do Kazimierza możecie z powodzeniem zapraszać gości ze Stanów, którzy są cokolwiek zepsuci i mają dość wysokie wymagania. Obserwuję i wiem, że im sprostacie.”

Idziemy przez las, pod nogami krzaki jagód, paprocie, jamy porośnięte mchem, z których za chwilę Bóg wie co wylezie. Mówię, że tutaj zawsze przypomina mi się „Władca Pierścieni”, szczególnie o zmierzchu. Zmierzch właśnie zapada, panie rozglądają się i mówią: plenery filmowe do „Lord of the Rings” znaleziono w Australii, wydawało się, że nigdzie indziej takich nie ma, a przecież tu jest całkiem jak w zaczarowanym lesie.

Bajka, sen – to słowa, które nie schodzą z ust moich gości. Ja, idąc z nimi naszymi uliczkami widzę to i owo, jakieś niedociągnięcia, więc zagaduję, ale zaraz potem się orientuję, że one tego nie widzą. One widzą bajkę i piękny sen. Tak naprawdę, to ja widzę to samo.

Bożena Gałuszewska