Kazimierska pielgrzymka do Papieża
Roman Wolny

Było to 1984 roku – roku, w którym odbywała się olimpiada w Sarajewie.

Wtedy grupa kazimierzaków pojechała na pielgrzymkę do Papieża.

Inicjatorem był Franciszek Kwieciński z pszczelarskiego rodu Siczków, dyrygent, kompozytor i muzyk. Zapragnął on zorganizować „rodowy” wyjazd do Jana Pawła II, by ofiarować Mu garniec miodu.

Dzisiaj, kiedy zacząłem to wspominać, uświadomiłem sobie, że była to moja pierwsza styczność z pszczelarzami. Może wtedy zaczęła kiełkować moja pasja? Może dlatego, że pojechałem do Papieża z tą właśnie pszczelarską pielgrzymką tak a nie inaczej potoczyły się moje losy?

Ród Siczków poleciał samolotem z orkiestrą włościańską, która podczas audiencji wykonała bardzo trudny utwór, specjalnie dla Papieża. Występowali w strojach regionalnych.

Pan Ryszard Lubicki, ówczesny prezes Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza, zaprzyjaźniony z Franciszkiem Kwiecińskim, na wieść o tym, że szykuje się taki wyjazd zapytał, czy do pszczelarzy mogliby dołączyć pielgrzymi z Kazimierza. Okazało się, że da się to zorganizować i z inicjatywy Rysia Lubickiego, trzema prywatnymi samochodami do Rzymu udało się ośmiu kazimierzaków.

W tamtym czasie z kościoła farnego zabrana została do Muzeum Narodowego zabytkowa, przepiękna figurka Madonny Kazimierskiej. Miała wrócić zaraz po renowacji, ale nie wracała. Specjalnie na pielgrzymkę i ze specjalna intencją namalowane więc zostały dwa identyczne obrazy z wizerunkiem Madonny i z farą w tle. Na odwrocie obrazów znalazły się nazwiska ośmiu pielgrzymów.

Jeden obraz był darem dla Papieża, a drugi miał być pobłogosławiony przez Ojca Świętego i przywieziony z powrotem. Intencją było to, by Madonna powróciła do naszego kościoła. I faktycznie, Papież obrazy pobłogosławił, jeden z nich przyjął jako dar.

Mieliśmy też ze sobą księgę pamiątkową Towarzystwa, pragnęliśmy prosić Papieża o wpis.

Jadąc zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sala papieska jest ogromna, baliśmy się, że zginiemy w tłumie i w ogóle się do Ojca Świętego nie dopchamy, ale pan Rysio poruszył niebo i ziemię, żeby dostać się do pierwszego rzędu. Znajomy ksiądz tak nas pokierował, że znaleźliśmy bardzo blisko Papieża, przy samej barierce, tak że mógł On pobłogosławić obrazy, spojrzeć na nas, mogliśmy go dotknąć.

To, że udało nam się zdobyć podpis Papieża to też sprawa niecodzienna i wielka zasługa księdza, który pouczył nas, że wprawdzie nie zdarza się, by Jan Paweł II podczas audiencji składał podpisy, ale kazał próbować i zwrócił uwagś na to, byśmy mieli koniecznie przygotowany długopis i otwartą księgę. A nuż się uda. Rysiu Lubicki nie należał do osób, które łatwo dają się zbyć, więc i tym razem dopiął swego.

Ojciec Święty zatrzymał się przy nas, a wtedy Rysio podał Mu długopis i Papież złożył swój podpis!

Z ta księgą mieliśmy przygodę po drodze, jadąc do Rzymu: na granicy zatrzymali nas czescy celnicy i uwzięli się na księgę. Oglądali ją, przewracali kartki, wertowali, wcale nie robili tego delikatnie, więc wreszcie rozerwali grzbiet. Ach, jak Rysio na nich wyskoczył: czy wy wiecie, do kogo jedzie ta księga?! Wy tacy nie tacy – krzyczał na nich, bo faktycznie się przeraziliśmy – jak my takie coś pokażemy Papieżowi? Czym prędzej celnicy kazali nam odjechać, bo robiła się z tego awantura.

Księga jest rozerwana do tej pory, bo i to stało się swego rodzaju pamiatką…

Mnie do wyjazdu zmobilizowała moja mama.

To były inne czasy, mama myślała, że sama nigdy nie pojedzie, bo wizy, paszporty, więc mama mówi: „ja nie pojadę, to daleka droga, ty jesteś młodszy. Jedź, tylko zawieź ode mnie dar dla Papieża”.

Wiedzieliśmy wszyscy, że Papież była zapatrzony w Matkę Boską. To była Jego siła, wsparcie, Jan Paweł II był człowiekiem oddanym Maryi.

A mama miała pamiątkowy, rodzinny, bardzo stary modlitewnik z modlitwami do Matki Boskiej. Mówi więc: „jakbyś mógł, jakby ci się udało podarować Mu to w prezencie, to ja już będę spokojna i szczęśliwa”. Nie myślała wtedy, że sama kiedykolwiek pojedzie do Papieża…

Ten ksiądz, który się nami zaopiekował i wskazał nam miejsce, powiedział, żebym koniecznie do tego modlitewnika włożył karteczką z informacją, od kogo jest książeczka. W czasie wizyty jest szum – powiedział ksiądz – ale potem Papież to wszystko ogląda. Włożyłem więc karteczkę, o czym mama nawet nie wiedziała, w najśmielszych marzeniach tego sobie nie wyobrażała. Gdy Papież się do nas zbliżył, podałem Mu modlitewnik, powiedziałem, że to od mojej mamy, która pragnie Mu go ofiarować. Na zdjęciu widać ten moment…

Była to tak niezwykła chwila, że do dziś ciągle nie mogę uwierzyć.. Pamiętam twarz Papieża, pamiętam, jak w skupieniu słuchał tego, co mówię, choć trwało to tylko moment. Czasem mi się wydaje, że to był sen.

A potem mama dostała przesyłkę: podziękowanie od Ojca Świętego i Jego błogosławieństwo!

Zdjęcia zaś robił sam Arturo Mari, fotograf papieski. Dostaliśmy je drogą oficjalną z Watykanu. (Po pielgrzymce szło się do biura L’Osservatore Romano, gdzie wyeksponowane były wszystkie zdjęcia, podawało się numery, płaciło jakieś grosze i oni to przysyłali).

Mama, kiedy jej wszystko opowiedziałem była szczęśliwa, płakała… potem jeszcze przyszły zdjęcia… A po paru latach sama pojechała na pielgrzymkę do Papieża.

*

Zastanawiałem się czasem, czy Jan Paweł II znał Kazimierz? Ostatnio się dowiedziałem, że tak, że na pewno bywał w Kazimierzu. Są świadkowie, którzy potwierdzają, że Karol Wojtyła, jeszcze jako profesor KUL-u przyjeżdżał tutaj na rowerze.

*

Nasz wyjazd był pierwszą zorganizowaną pielgrzymką z Kazimierza.

Garniec miodu został doręczony Ojcu Świętemu.

Mama wiedziała, że Ojciec Święty miał w rękach jej modlitewnik.

*

To było jak sen. Bliskość, uczucie, którego nie da się opowiedzieć.

Stałem na wyciagnięcie ręki, tak blisko naszego Papieża.

oprac. Bożena Gałuszewska