Karnawał
teoria a praktyka

BilBar (obecnie gruzy dawnej Esterki)

Panem et circences – (łac. „chleba i igrzysk”)

Pisze Machiavelli: „Książę powinien w odpowiedniej porze roku ofiarować ludowi święta i zabawy”. Ano właśnie… Gaśnie aktualność starych prawd, duch w narodzie gaśnie. Nie widać dziś po ulicach i placach wesołych korowodów karnawałowych kompanii. A za naszych młodych lat… Bywało, bywało.

„Uroczystości publiczne przynoszą chwałę władzom. Nie są one jednak igraszkami ot takimi sobie, lecz punktami wyznaczającymi pewien porządek i hierarchię, od nich zależy zyskiwanie lub utrata prestiżu.”

Nasze miasto – jak sięgamy pamięcią – nie stosowało tej złotej zasady, w każdym razie w odniesieniu do karnawału. Ludność sama organizowała się w bractwa, które w swym gronie dawały upust potrzebie zabawy. Bywało hucznie.

„W czas świąteczny wybacza się więcej, większą okazuje się wyrozumiałość pijaństwu, bijatyce, rozpasaniu. Takie prawo święta.”

No właśnie. Choć akurat bijatyk nie pamiętamy.

„Od pewnego czasu rozprzestrzenia się dziwny obyczaj. Mężczyźni i niewiasty nakładają maski i w takim to przebraniu biegają po mieście, tańczą w domach wielmożów i bogaczy, gdzie pewni są znalezienia stosownego towarzystwa… widzą i znają wszystkich, sami nie będąc widzianymi przez nikogo… Jeden sądzi, że przyjmuje u siebie przyjaciela skrytego za maską, gdy w rzeczywistości przyjmuje wroga (…) Na żyznym gruncie owych maskarad plenią się niezliczone przestępstwa, o których słyszy się aż nadto często”.

Bez przesady, przestępstw nigdy nie dopuszczaliśmy się żadnych, możliwe zaś, że odwiedzaliśmy domy wrogów, bodajże nawet śmiertelnych. Nazajutrz – jakby nigdy nic – gniewaliśmy się dalej, ale tego dnia brataliśmy się raczej ze wszystkimi.

„Maska lub przebranie nie jest już tylko igraszką wyobraźni zapłodnionej pradawnym folklorem lub legendami Wschodu, figielkiem, którego jedynym przeznaczeniem jest podobać się; brzydota i groteska nie tylko mają straszyć lub rozśmieszać. Są to oznaki zaspokajania pragnienia naśladowania, małpowania.”

Eee, do pradawnych legend nikt się w karnawale nie cofał, natomiast do legend Wschodu owszem, acz nieudacznie, bo celem uzyskania jakoby orientalnych szat, zakładało się zasłony, obrusy i firanki. Figielkiem było przypodobanie się pięknotek, zaś groteskowe babochłopy faktycznie rozśmieszały.

„Z dawien dawna wywodzi się tradycja zimowych zabaw, sięgając starożytnego Rzymu, gdzie celebrowano bardzo stary kult Saturna. W tych dniach przełomu roku „nikt nie nosił togi, ani żadnej innej oznaki dostojeństwa; przywdziewano tylko tunikę, a na głowę zakładano rodzaj czepka noszonego przez niewolników – wyzwoleńców. Były to święta pełne swobody. Nocą na ulice wylegały rozochocone tłumy, by przy radosnych okrzykach „Saturnalia! Oddawać się odprawianiu najprzeróżniejszych żartów i figli.”

Nawet jeśli było bardzo zimno, a stroje należały do gatunku letnich i zwiewnych, nasze kompanie wytaczały się na ulice przy akompaniamencie śpiewów najróżniejszych, zgoła nie pasujących zazwyczaj do stroju. Były za to głośne.

„W czasie karnawałowych zabaw i korowodów grupy przebierańców albo odmalowują męki piekieł, wypowiadają długie lamentacje zatraconych dusz i piętnują ich grzechy, w gruncie rzeczy udzielają jednak lekcji całkiem niewyszukanej moralności, w szczególności odnoszącej się do spraw sercowych”.

Ano. W którymś momencie uciesznej zabawy, ten i ów uronił łezkę nad losem własnym lub cudzym, odzywały się też w co niektórych potrzeby pouczania bliźnich, jakoby bardziej upadłych i piętnowania publicznego ich domniemanych win. Na koniec albo napiętnowany opuszczał zacne grono, a wyjście jego z reguły nie było dostrzegane ni opłakiwane, albo przesiadał się do innego stołu i biesiadował dalej, zapomniawszy o upomnieniach.

„Statuty miast mówią o zabawach, ale o grzecznych zabawach; nie toleruje się bałaganu.”

U nas się trochę tolerowało, może nie bałagan, ale głośne harce i śpiewy. Widać nie były strasznie dokuczliwe, skoro prawie nikt nigdy nie czynił nam wstrętów.

„Było naonczas mało miast, które by nie znały takich bufonad, do których wprowadzano dodatkowo jakąś błazeńską muzykę” – oto słowa z roku Pańskiego 1751. Dodaje inny teoretyk: „Przez długi czas zabawy takie były uznawane przez erudytów i historyków za żarty wybitnie nieciekawe, tanie, niegodne choćby najbardziej powierzchownej analizy”.

Odnotujemy tedy jedynie na koniec, że i u nas zabawy się odbywały huczne i zgoła niemal te same, co w czasach Medyceuszy i tradycji – dajmy na to – weneckiego karnawału, lecz z daleko mniejszym przepychem (co spowodowane było ograniczonym budżetem) jednak z dbałością nie mniejszą. Stroje preparowaliśmy znacznie wcześniej, a w takt „błazeńskiej jakiejś muzyki” ozdabialiśmy twarze malowidłami i kompania ruszała w miasto. Dalej scenariusz pisał się sam, a bohaterowie maskarady z ufnością i entuzjazmem dawali się ponieść fali radości i karnawałowego humoru (będąc już na początku „pod humorem”). Więcej nic nie napiszemy w obawie przed zaliczeniem nas do grona trywialnych dziejopisów, miast do szacownych „erudytów i historyków”.

na podstawie literatury przedmiotu oraz wspomnień oprac. bg i as

Nie istniejący już lokal „Niedaleko* od baszty”. Mieścił się w budynku obecnej Knajpy U Fryzjera
przymiarka peruki
BilBar
przed balem
BilBar
BilBar
BilBar
BilBar
BilBar
Mars
Mars
Mars
Przed balem
Bar Nadwiślański (obecnie Kwadrans)
Niedaleko od Baszty
Koniec lat 70-tych, Miejski Dom Kultury
koniec lat 60-tych, MDK
początek lat 60-tych