Kamienice Przybyłów
Wacław Husarski

J. Piwarski, litografia z 1830 r.

Z siedemnastowiecznych kamienic rynkowych trwają tedy w dobrym stanie i niezbyt wiele zmienione dwie tylko, na szczęście najlepsze bez wątpienia, podobne do siebie zresztą, jak bliźnięta i jak bliźnięta syjamscy ze sobą zrośnięte; są to tak zwane domy Przybyłowskie, wystawione przez dwóch braci Przybyłów: Mikołaja i Krzysztofa, synów słynnego Bartosza, którzy tez przyozdobili je wizerunkami swoich świętych patronów. Obie mają tedy identyczny układ fasad: przyziemie z podcieniem o trzech arkadach, piętro trzyokienne o dwóch oknach bliźniaczych i trzecim odrzuconym z fantazją na bok kazimierskim zwyczajem; nad tym – attyką.

Obie miały kiedyś, jak się zdaje jednakowy plan: dwie części, frontowa i tylna, połączone dziedzińczykiem; plan ten zachował się tylko w domu pod św. Mikołajem.

Ważne były i reprezentacyjne oczywiście tylko części frontowe. Ich przyziemie, sklepione, składało się w obu domach, oprócz podcieni, z sieni z klatką schodową i prawdopodobnie z wielkiej sali; dzisiaj do pierwotnego stanu doprowadzone są tylko podcienia.. piętro zawierało dwie izby, jedna większą o dwóch oknach, rozdzielona kolumną, druga mniejszą jednookienną. Nad tym wznosił się typowy polski dach wklęsły, maskowany attyką; ten przetrwał znowu tylko pod św. Krzysztofem, sąsiedni natomiast dom ma dziś dach zwykły, jednospadowy, ze spadkiem ku podwórzu.

Ale uwaga budowniczego zwrócona była głównie na fasady. Fasady te, związane ze sobą wspólnym podcieniem arkadowym oraz tworzącymi jedna linię gzymsami, koronującymi i oddzielającymi kondygnacje attyk, należą do najoryginalniejszych w Polsce.

Oryginalność nie polega na charakterze ogólnym – jest to normalny typ ówczesnych kamienic attykowych w lokalnej kazimierskiej odmianie – ale na właściwościach, żeby tak powiedzieć, psychicznych: jest to jedyna w swoim rodzaju mieszanina europejskiej ogłady i rodzimej prostoduszności, renesansowych ambicji i na poły ludowej naiwności, małomiejskiej skromności potrzeb i dorobkiewiczowskiej chęci popisania się, zaimponowania. I na tym m.in. polega swoisty wdzięk tej architektury.

Te kamienice mają wyraźnie klasyczne ambicje, ale ich klasyka przypomina kuchenną, makaronizowaną łacinę małomiasteczkowego bakałarza; używa ona motywów antycznych w tak zbarbaryzowanej formie, że niekiedy trudno jest je rozpoznać.

Brak tu m.in. całkowicie podstawowej cechy klasycznej: umiaru. Najbardziej uderzające właściwości tych domów, to przede wszystkim potworna wysokość attyk, a właściwie – ich koronek, czyli grzebieni, urągająca wszelkiemu poczuciu proporcji – a następnie profuzja ozdób, pokrywająca fasady literalnie od góry do dołu; profuzja tym bardziej, powiedzmy szczerze, barbarzyńska, że cała ta ozdoba pomimo humanistyczno-renesansowych pretensji, tchnie przecież najpoczciwiej swojskim prowincjonalizmem.

Oprócz zwykłych elementów architektonicznych: boniowania gzymsów oddzielających kondygnacje, pilsatrów rozczłonkowujących i flankujących ściany, herm otaczających okna, kartuszów wieńczących je, składa się na tę dekorację płaskorzeźba najróżnorodniejszej treści i kalibru.

Czego tam nie ma! Postacie ludzkie i zwierzęce, ornamenty roślinne i linearne, chrześcijaństwo i mitologia, średniowieczne fantazje i renesansowe groteski, wszystko to przeplatane obficie napisami wyjaśniającymi albo i całymi sentencjami filozoficzno-moralnymi, oczywiście po łacinie; wszystko sprymityzowane i spolonizowane z rozrzewniająca naiwnością, wszystko splatane w gąszcz, tym trudniejszy do przebycia, że dekorator, w sposób, właściwy prymitywowi, nie liczy się z proporcjami przedmiotów, a oprócz tego wszystkie wolne miejsca pokrywa jeszcze floresikami. Zwłaszcza na domu pod św. Mikołajem panuje istny horror vacui.

Tak obfite dekorowanie fasad nie było w owych czasach wyjątkiem – jeżeli chodzi o kamienice, to przykładów mógłby dostarczyć m.in. Toruń, ale nigdzie nie spotykamy podobnie bujnej, a zarazem naiwnej fantazji w tym zdobieniu.

Dodajmy, że kamienice te były polichromowane, jak świadczą widoczne do dzisiaj ślady; legenda miejscowa głosi, że były nawet częściowo złocone, co nie wydaje się bynajmniej niemożliwością.

[w:] Wacław Husarski KAZIMIERZ DOLNY, PIW 1957