Fryzjer, Pan Karkosiński
Pan Aleksander Karkosiński był fryzjerem. Strzygł nas – kazimierzaków – w swoim zakładzie przy farze.
Zdaje się, że był fryzjerem wyłącznie męskim, w każdym razie nie pamiętam, żeby spod jego rąk wychodziły kobiece głowy w sztywnych uczesaniach.
To był mój pierwszy w życiu fryzjer. Mama nie obcinała mi włosów w domu, tylko chodziłem – tak samo jak dorośli – do prawdziwego zakładu, do pana Karkosińskiego.
Gdy mnie tam prowadzali, to zawsze było to radosne przeżycie, bo on umiał bardzo fajnie podejść do dzieci. Nie tam, że dopieszczał, przymilał się – nie. Traktował je bardzo poważnie, a dzieciom znów bardzo się to podobało.
W zakładzie był solidny fotel dla dorosłych, drewniany, z drewnianymi poręczami. Na tym fotelu pan Karkosiński sadzał dzieci, tyle, że miał na to szczególny sposób: na poręczach kładł deskę i mali klienci sadzani byli właśnie na niej, co bardzo się im podobało. To właśnie wtedy my, malcy, po raz pierwszy widzieliśmy się w lustrze w całości – widzieliśmy odbicie nie tylko głowy, ale w ogóle sylwetki, siedziało się na poważnej wysokości i każdy mógł się w całości obejrzeć. Obserwowaliśmy też dokładnie wszystko, co się działo z naszymi włosami.
Pan Karkosiński był małego wzrostu, średniego najwyżej, ubrany bardzo typowo dla fryzjerów, w biały krótki kitelek. Z kieszonki wystawał mu metalowy grzebyk, on sam uczesany gładko, starannie – tak jak to fryzjer powinien – nigdy przesadnie nie ubrylantynowany.
Mój ojciec go bardzo lubił, lubili sobie pogadać w czasie, gdy pan fryzjer mnie strzygł.
Nie był zgorzkniały, chociaż życie prywatne nie obeszło się z nim łaskawie…
Pan Karkosiński miał śliczną żonę, kazimierzankę Marynię. Siostra rodzona mojego stryjecznego dziadka Wacka, jedna z szesnaściorga rodzeństwa, była zadbana, urodziwa, zgrabna i światowa. I tę światową wolność wybrała, pozostawiając fryzjera z dwiema córeczkami, Bożenką i Irenką.
Wyjechała do Warszawy i otworzyła salon piękności, gdzie czesała aktorki, całą elitę warszawską i polityków. Bardzo szykowna, stała się wielką damą; stać ją było na to, żeby jeździć taksówką z Warszawy do Kazimierza. Nosiła się jak gwiazda i była gwiazdą.
A przyjechać z Kazimierza, z dalekiej prowincji, otworzyć zakład kosmetyczny i zrobić karierę – to musiało być coś! Marynia Karkosińska nigdy nie wróciła do Kazimierza, wybrała wolność i wielki świat.
Za to fryzjer, pan Karkosinski, został w spokojnym, maleńkim świecie kazimierskiej prowincji.
PS. Serdecznie dziękujemy za materiały Pani Elżbiecie i Panu Irkowi
autorzy