Dawniej w Kazimierzu

Dobrym, często mile wspominanym burmistrzem Kazimierza był pan Ulanowski.

To był człowiek miejscowy: chodził po uliczkach, widział gdzie, co jest zabałaganione, gdzie trzeba co zrobić. Wszystkie brudy były sprzątane na bieżąco.

Tak… osobiście chodził po ulicach. Nie jako żeby służbowo, ale szedł tak sobie, żeby się przejść, raz na tą ulicę, raz na tą ulicę – i wszystko widział, co, gdzie i jak. Wiedział jak posesje wyglądają, jak ulice, szedł tu – tam, nad Wisłę; latał po ulicach. Potem ktoś przyszedł na jego miejsce. Może pan Ulanowski już się zmęczył tym bieganiem?

Mnie się jego rządy bardzo podobały. Dokładnie nie wiem, ile lat on to rządził, ale wiem, że dość długo. Przed wojną był burmistrzem, a po wojnie prezesem w banku – bardzo operatywny facet. O szóstej godzinie już w mieście był. To na nad Wisłą, tu, tam – latał po ulicach. Prawdziwy gospodarz. Grzeczny, sympatyczny, wszystkim mówił dzień dobry i się kłaniał.

A potem to już u nas wszystko było przyjezdne, napływowe. Jeden próbował robić tak, jakby szedł w ślady pana Ulanowskiego: o szóstej godzinie rano już buszował po ulicach! I to dobrze.

Za Ulanowskiego Kazimierz był… przynajmniej jezdnie były lepsze. Przytulny był… Te stare wspomnienia są jakieś takie przyjemniejsze niż te w obecnej dobie. Może dlatego, że tych ludzi było mniej…? Przyjeżdżali turyści, ale inaczej było. A teraz soboty i niedziele są nie do wytrzymania!

Pamiętam skwerek nad Wisłą. Jaki on był przyjemny! Nie wiem, za którego burmistrza został zrobiony, ale na pewno jeszcze przed wojną.

Tam było tak: dużo drzew, ławeczki, można było sobie usiąść w cieniu. Alejki nie były wykładane jakimiś tam kostkami, ale takie normalne, z krawężnikami. Bardzo ładne. Róże rosły, różne krzewy, drzewa, dzieciarnia się bawiła, na rowerkach dzieci jeździły. Na tym skwerku było bardzo przyjemnie. Wał wtedy był malutki, taki ciupuńki… Bardzo dużo ludzi tam chodziło. Fajnie było.

A na Sadowej od strony Wisły znajdowała się muszla koncertowa. Wojskowa orkiestra z Dęblina przyjeżdżała przygrywać w sobotę i w niedzielę. To nie były dancingi, tylko koncerty. Można sobie było posłuchać muzyki. Za darmo.

Owszem, sporo ludzi chodziło. Jak przyjechała orkiestra, jeszcze wojskowa – to nie wiadomo skąd ludzie się zbierali. Tak było co sobotę i niedzielę.

A jeszcze dawniej (ale to tak już jak przez mgłę pamiętam), też na Sadowej, było Kasyno. Piętrowy budynek. Hotel nazywał się „Kasyno”, tam się chyba raczej nie grało w żadne gry.

Po Wiśle pływały statki (chyba głównie parowe). Pływały do Warszawy i do Sandomierza – to był normalny transport. Z Kazimierza do Warszawy za okupacji chodził jeszcze taki statek, którym przeważnie handlarze wozili różne towary.

A barki jakie płynęły po tej Wiśle… Na jesieni pięknie to wyglądało: na tratwach jechali flisacy, ognisko sobie na tratwie palili, śpiewali, może sobie coś wypili? Mieszkałam na Górach i tam do nas takie różne pieśni, takie różne melodie dolatywały od tych flisaków! Bardzo ładne mieli oni głosy.

Sporo ludzi jeździło statkami. Ja sobie raz nawet popłynęłam na wycieczkę (miałam dwójkę dzieci, tego trzeciego jeszcze nie było, płynęłam z dwójką). To były lata 60. Pojechałam z tymi dwoma na wycieczkę statkiem do Sandomierza. Nocowaliśmy na statku, spędziliśmy na nim dwie noce, a w dzień zwiedziliśmy sobie Sandomierz.

Wycieczkę organizowała spółdzielnia, a statek to był taki jakby hotel: pomieszczenie z bufetem, gdzie można było sobie coś tam do zjedzenia kupić, do wypicia, jakąś herbatę, (kawy wtedy nie były jeszcze takie bardzo modne jak w obecnej dobie). No i były kajutki ciasne, że człowiek tylko mógł przejść. Czteroosobowe, piętrowe: na dole łóżko, na górze łóżko. Ładnie było, choć wąsko. W oknach firaneczki jakieś, jakaś ubikacja.

Wypłynęliśmy na noc, rano dobiliśmy do Sandomierza, (chyba nawet w nocy dotarliśmy). Na statku się przenocowało, a potem się cały dzień urzędowało w tym Sandomierzu, chodziło się tu i ówdzie, a na noc z powrotem na statek.

Taka przejażdżka statkiem bardzo była fajna. Ludzie popijali, wiadomo, jak to wycieczka, towarzystwo się zabawiało. Obsługa statku miała swoje uniformy, takie granatowe, kapitan, który prowadził statek miał mundur. Było elegancko i bardzo przyjemnie.

Miło się to wszystko dziś wspomina.

bm