Burza
Urszula Gronowska, Jacek Zaim
Słychać już pierwsze pomruki burzy. Jeszcze nurkuję spojrzeniami w zieleni, jeszcze chcę napaść oczy pięknem lata… Błądzę myślami w polach łubinów i maków. Kontempluję piętra przyrody i zanurzoną w niej architekturę. Delektuję zmysły kolejnymi wyłaniającymi się obrazami i kolorami.
Ciężki granat zawisa jednak nad miasteczkiem nieodwołalnie. Nadciąga klasyczna burza z rzęsistą ulewą. „Rozejdzie się”, myślę, bo jeszcze chcę być w tylu miejscach… Jeszcze raz chcę ogarnąć bujność wszędobylskiej zieleni i tę hojność natury, wdzierającej się prawie pod naskórek, niesionej zapachami od ogrodów i sadów.
I nagle myśl: przeczekam letnią burzę w przyklasztornym kościele… Wpadam pędem na wysokie drewniane schody, a potem już w strugach ulewy, kocimi łbami dziedzińca do otwartych drzwi. Deszcz leje się już strumieniami. Dudni o dach i rynny. Płynie potokami.
Staję na progu i wytężam wzrok… I choć mroczno, staram się wychwycić wszystkie bliższe i dalsze plany – widok dopalającej się świecy w lichtarzu ołtarza głównego i podniosły spokój statycznego wnętrza, choć tam, za murami, rozszalała natura tak gwałtownie wadzi się ze zmianami ciśnienia.
Ze dwojoną mocą odbieram obłędny zapach kwiatów, jakby zintensyfikowały swoją woń specjalnie dla mnie i świeżość deszczowej ulewy. Chłonę zapach starego drewna, chłód kamiennej posadzki i szept pełgającego płomienia świecy.
Przez chwilę czuję się jak bohaterka obrazów La Toura… Podziwiam obrazy pociemniałe upływem czasu. Odczytuję ledwie widoczne napisy, jakbym dostąpiła tajemnicy bycia o krok od odpowiedzi na jedno z najważniejszych pytań, zapatrzona w nieme sklepienie, kiedy niebo, rozrywane grzmotami i błyskawicami jaśnieje raz po raz.
Tekst: Urszula Gronowska
Zdjęcia: Jacek Zaim