A wygląda jak łódka…
Paweł Lis

Kiedy blisko 15 lat temu trwały prace nad przygotowaniem, nie istniejącej już, ekspozycji historii Kazimierza Dolnego w Kamienicy Celejowskiej, do zbiorów Muzeum Nadwiślańskiego trafił dziwny eksponat. Przekazał go w darze mój szkolny kolega M. K., obecnie właściciel galerii złotniczej w Kazimierzu. „Leży u mnie na strychu taka łódka… Zaraz po wojnie przyciągnął ją do domu mój ojciec. Mnóstwo ich wtedy nad Wisłą leżało.” – taką odpowiedź usłyszałem, pytając o historię tego sprzętu. Rzeczywiście, wyglądał jak starannie wykonana łódeczka o konstrukcji klepkowej, wzdłuż burt posiadał rzędy metalowych kółeczek, pomalowany był na biały kolor, a mierzył 2,3 m długości i 0,5 m szerokości. Od własnego ojca dowiedziałem się, że podczas ofensywy 1944 roku „krasnoarmiejcy” dzielnie próbowali przeprawiać się w takich czółnach na zachodni brzeg Wisły. Zresztą nie tylko na nich – nie gardzono także wrotami stodół i snopkami zboża.

„Łódka” umieszczona została w muzealnej sali, ilustrując wraz z archiwalnymi fotografiami mroczny czas II wojny światowej w dziejach naszego miasta.

Kilka tygodni później Kamienicę Celejowską odwiedził wielki przyjaciel kazimierskiego Muzeum Pan Michał Gradowski – przysłowiowa „kopalnia wiedzy” z dziedziny kultury materialnej wielu epok. „Oooo! Psiarka!” – zdziwił się na widok naszego eksponatu. Oczywiście, nie przegapiłem okazji, żeby dowiedzieć czegoś więcej… I jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że domniemana łódka to tak naprawdę… sanie (!?), a raczej tobogan.

A Pan Michał opowiadał. W 1944 roku mieszkał na warszawskiej Pradze. W pobliżu stacjonował batalion sanitarny Armii Czerwonej. Jego uwagę zwróciły małe, klepkowe „łódki”, zalegające na brzegu Wisły. Zapytany o przeznaczenie tego sprzętu „starszyna” wyjaśnił młodemu Michałowi, że są to tobogany służące do wywożenia rannych z pola walki. Pomalowane były na biały, maskujący kolor, gdyż wcześniej stosowane głównie na równinnych, zaśnieżonych polach bitewnych Białorusi czy Ukrainy. Okazało się, że były ciągnione przez zaprzęg złożony z trzech psów. Zaprzęgowi towarzyszył czwarty pies – luzak, specjalnie wyszkolony, na wypadek ewakuacji rannych pod obstrzałem z tzw. „ziemi niczyjej” między liniami walczących wojsk. Wówczas psy musiały wykonać zadanie samodzielnie, a pies – luzak pomagał rannemu dostać się do wnętrza toboganu. A skąd te psy wiedziały, kogo wywozić z pola walki? Jak rozpoznawały, kto„krasnoarmiejec”, a kto „germaniec” indagował ciekawy Michał… „Nu, kak?” – zdumiał się „starszyna”. „Nu, PO WOZDUCHIE!!!!” – zaspokoił ciekawość młodego rozmówcy.

Paweł Lis