14 grudnia ’81

Czytaj część pierwszą…
13 grudnia ’81 – wKazimierzuDolnym.pl

14 grudnia, poniedziałek

Opowiadają uczestnicy wydarzeń: Halina Komsta, Krzysztof Futera, Jan Okoń.

*

6.00 rano, wchodzę do zakładu przez bramę „Dwójkę”, Woźny lata koło nie wykończonej hali i nas zwołuje, mówi co się dzieje. Opowiada, że uciekł, ale jest ścigany, więc póki jeszcze czas, póki jest na wolności – programuje strajk.

*

W zakładzie mówią mi co niektórzy, że wczoraj, od razu po południu próbowali zorganizować strajk, ale nie dało rady, w zakładzie było za mało ludzi. Skrzyknęliśmy się w kilku, rozesłaliśmy wiadomość, że w pustej hali robimy zebranie. Przyszło ok. 800 – 1000 osób.

Przemawia jeden: „proszę państwa, stan wojenny został wprowadzony, a to jest niedopuszczalne”. Mówił, że aresztowali mu syna. Nastąpiło głosowanie w sprawie decyzji, co robimy: strajk, czy wywieranie presji postulatami. Wszyscy zdecydowali: strajk. Wybrano placówki, gdzie się gromadzimy. Były to: Amoniak I i II, Saletra i Mocznik. Powstają grupy. Ludzie się rozeszli do swoich grup. Na Amoniaku I zebrał się aktyw i wybrał komitet strajkowy. Do strajku przyłączyły się wszystkie firmy współpracujące z Zakładami Azotowymi – w sumie ok. 5 tysięcy ludzi. Myśleliśmy, że jesteśmy tak mocni, że nie ma na nas siły. Uważaliśmy, że nie ma takiej możliwości, żeby nie odwołali stanu wojennego. Daliśmy postulaty do dyrekcji, głownie o odwołanie stanu wojennego i uwolnienie internowanych.

*

Pamiętajmy, że to była zima. Działaliśmy odpowiedzialnie, tzn. nie dopuściliśmy do tego, żeby stanęły maszyny, żeby nie działało ogrzewanie w mieście. Gdybyśmy zatrzymali Zakład, to wielu instalacji nie dałoby się ponownie uruchomić, miasto bez naszych instalacji grzewczych by zamarzło. Pracowaliśmy tak, że wszystko szło jak w zegarku, nie było żadnej awarii. Nie dopuściliśmy do katastrofy. Wszystko przeprowadzaliśmy odpowiedzialnie. Potem w akcie oskarżenia zarzucano nam straty, tymczasem – jak się okazało – nie było żadnych strat. Propaganda szła na całą okolicę, że planujemy wysadzić Zakłady w powietrze. Bzdura. Przecież wysadzilibyśmy pół miasta i zatruli wszystko wokół. Gdy nas pacyfikowali, to myśmy owszem straszyli, że mamy otwarte dysze z amoniakiem i jak wejdzie ZOMO, to ich odpowiednio przywitamy. Więc oni, żeby sprawdzić, czy te dysze naprawdę są, wleźli na estakady z papierosami w ustach. Jak to zobaczyliśmy, to zgłosiliśmy od razu do dyspozytora, żeby ich zrzucił. Poszedł głośny komunikat na zakład, żeby się opanowali. To był wyraz troski o bezpieczeństwo.

*

Trzeba było jak najszybciej uruchomić przekazywanie wiadomości – tj. prasę. Po drugie – trzeba było zadbać o rodziny internowanych. Szło nie tylko o pomoc materialną, ale i wsparcie psychiczne, żeby wiedzieli, że ktoś z nimi jest, jest przy nich.

*

W poniedziałek poszedłem do pracy, na bramie od razu mnie i paru kolegów zatrzymali. Dali nam wilcze bilety i zawieźli na milicję. Ale uciekliśmy, bo posadzili nas na korytarzu i kazali czekać, a że trwało to ładną chwilę i nikt się nami nie interesował, to poszliśmy do domu i z głowy.

*

U mnie w domu były dwa psy. Cały czas, kiedy byłem na Zakładach Azotowych, to pod domem była obstawa. Moim psom coś tam rzucili i je podtruli, leżały i tylko jęczały. Jak już wróciłem ze strajku, to spałem u sąsiada, ale przyszli po mnie następnego dnia.

*

Zomo czołgami wjechało na zakład. Jechali przez całe Puławy budząc przestrach, ludzie myśleli, że będzie pacyfikowane miasto. Że szykuje się prawdziwa wojna militarna. Tak to wyglądało.

*

Pacyfikacja polegała na usunięciu nas z zakładu. W czasie trwania strajku chodzili tacy podjudzacze i podpuszczali nas, straszyli żony, rodziny. Wielu uległo. Strajk zaczynało 5 tys, a zostało 500 osób. Manipulowali członkami rodziny, sami przychodzili razem z dyrektorem i namawiali. Grozili konsekwencjami i kusili, że jeśli opuścimy zakład dobrowolnie, to złagodzą skutki i konsekwencje.

Pytałem ludzi, co robimy. Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że strajkujemy. A jednak psychika siadała i ludzie się wycofywali.

*

Następnego dnia była już znana lista zwolnionych z pracy. To był pierwszy, natychmiastowy rodzaj represji.

*

W zakładach trwał strajk, odbywały się pertraktacje. Postawiliśmy ultimatum: wyjdziemy tylko wtedy, gdy wyprowadzi nas polskie wojsko, a nie zomo. Zgodzili się. Wyglądało to tak, że w pierwszym szpalerze stało wojsko, a zomo – z tyłu, przy wyjściu ze sterowni. Zomowcy byli odurzeni, prawie się przewracali. Ale faktycznie wyprowadziło nas wojsko.

*

Nawet nas rozwozili po domach. To był nasz warunek, bo jak wychodziliśmy z Kaprolaktamu, to zomo się na nas rzuciło z pałami i pianą na ustach. Interweniował oficer w randze pułkownika, zomowcy się wycofali, otoczyło nas wojsko i dopiero wyprowadzili ludzi. Pułkownik obiecał, że nas rozwiozą, ale chyba zrobił to na wyrost, powyżej swoich kompetencji. Miał potem z tego powodu kłopoty.

*

Dotarło do nas, że naprawdę jest stan wojenny, że sytuacja realnie się zmieniła. Ale działaliśmy dalej, również przez akty biernego oporu: zaczęło się na przykład pisanie haseł na murach, spacery o 19.30. O tej właśnie godzinie ludzie powszechnie, ostentacyjnie opuszczali swoje domy, świecili świeczki w oknach i „spacerowali” po ulicy Partyzantów – był to bojkot oficjalnych, państwowych wiadomości, czyli Dziennika Telewizyjnego. Niektórzy dokonywali bardziej spektakularnych czynów i stawiali wyłączone odbiorniki w oknach. To był jakby krzyk: „Nie słuchamy waszej propagandy!”. Tłumy, masa ludzi, drepczących chodnikiem i po jednej i po drugiej stronie.

oprac. Bożena Gałuszewska

Wspominają uczestnicy wydarzeń:

Halina Komsta, Jan Okoń, Krzysztof Futera