1 maja

Pan Daczko z zespołem podczas uroczystości

Chodziłem do podstawówki w Kazimierzu w latach 70-tych. No oczywiście, że pamiętam święto pierwszomajowe, a jakże.

To był spęd przymusowy wszystkich szkół, przedszkola i kazimierskich instytucji. Mówię spęd, ale tak naprawdę to się cieszyliśmy, bo nie było tego dnia lekcji.

Wcześniej robiliśmy kolorowe kwiaty z bibułki, które koniecznie musiały być duże. Mocowaliśmy je na owijanych bibułką patykach i to był element obowiązkowy dla każdego ucznia, o przedszkolakach nie wspomnę. Jak się już te kwiatki porobiło, to trzeba się było obowiązkowo stawić przed szkołą w białych koszulach, o 9 rano, i iść na pochód pierwszomajowy.

Wszyscy poubierani w stroje apelowe, dziewczyny w białych podkolanówkach i plisowanych spódnicach. Dostawało się flagi (tych czerwonych to nikt nie chciał nieść, każdy łapał biało – czerwoną. Wtedy pani nauczycielka pod przymusem wręczała te, co zostały, znaczy czerwone). Z tymi flagami potem była zabawa: żeby nie wracać do szkoły i żeby ich nie odnosić, to się ukradkiem opierało swoją o kogokolwiek, albo się mówiło „potrzymaj na chwilę” i się uciekało. A ten, co z nimi został, później musiał nieść tyle tych kijów…

Pochód szedł Lubelską na rynek, gdzie była zrobiona scena. Zawsze była masa ludzi. Po drodze trzeba było śpiewać piosenki, których nas uczył pan Daczko, wszystkie takie patriotyczne… „Ukochany kraj” i „Niech żyje pierwszy maj, tatrarara ra”. Na scenie zawsze stał pan Partykiewicz, pan Stasik, pan Sarzyński, pan Miłosz, dyrektor poczty, dyrektor banku i jeszcze ktoś, kogo nie pamiętam. Musieli, to była uroczystość obowiązkowa. Nam się ten dzień podobał z paru powodów, m.in. tego dnia otwierali lody u Wyglądały… szło się na pierwsze lody. Jak się pochód i akademia kończyły, to się obowiązkowo szło sadzić ziemniaki w okoliczne pola. A po powrocie do domu jeszcze przez dwie godziny w telewizji była transmisja pierwszomajowa, z Warszawy.

Te piosenki były takie śpiewne… teraz nikt już tego nie śpiewa, ale mi się przypomniało, to teraz właśnie sam sobie pośpiewam!

Marcin G.