Żydowskie kozy

Pamiętam jak dziś taki widok sprzed wojny: setki białych, żydowskich kóz. Nie dziesiątki, ale setki. Chodziły samodzielnie na pastwisko – żerowisko, a wieczorem, też samodzielnie, bez właściciela i pastucha, wracały do swoich zagród. Takie były mądre, te kozy żydowskie! Nikt ich nie wyprowadzał ani nie przyprowadzał, same trafiały do swoich zagród.
Żydzi mieszkali tak: były zagródki, domy – takie budki, to i koza miała tylko jakąś taką „paczkę” z dykty, to była cała jej obora. Co rano, dziesiątki, setki, jedna koło drugiej, białe, nie inne, tylko białe, wychodziły na Górę Krzyżową, od strony Lubelskiej ulicy.

Samodzielnie chodziły na żer, bo tam rósł berberys. Objadły go jednego dnia i jutro znów jadły ten berberys, taki kłujący. Tak, koza wszystko zje, miotłę też… a na Krzyżowej Górze był sam berberys. Nie wiem, jak jest teraz, ale dawniej całe życie berberys był takim krzakiem narodowym, polskim. Bo jadły go właśnie kozy i potem dawały mleko. W zimie też one berberysy jadły, choć były bez liści, ale jadły gałęzie i korzonki rozmaite.
Wieczorem znów samodzielnie na udój do tego swojego pudełka wracały. A kto by ich tam zaganiał? A kto by ich tam przyganiał? Nieomylnie same trafiały do swoich zagród. To nie tam, że ta się zagapiła i poszła do tamtego Żyda, niech Bóg broni! Ja ten widok widzę, jak raz koło razu, same białe – bo są i takie bure, ale ja takich nie pamiętam – same białe były żydowskie kozy – i tak idą, jedna koło drugiej, zawsze na Krzyżowa Górę. Gdzie indziej pastwiska nie miały, przecież żaden Żyd nie ma tego wrodzonego, żeby gospodarstwo rolne posiadać. Zresztą, ci, co tu byli, to była bidota żydowska. Było pięciu bogatych, a reszta to bidaki. Kto miał kozę? Przecież pan Wisznia nie miał kozy na wyżywienie, bo i po cóż mu? On miał pensjonat, to był bogaty człowiek jak na ówczesne czasy. A kto miał kozę? Li tylko ostatnia bidota, która się żywiła jej mlekiem.
I kto ich, tych kóz, miał tam pilnować na tej Górze? One nieomylnie same trafiały, bo wiecznie głodne były. Same chodziły, nie pilnowane.
Nikt nigdy kozy nie ukradł żadnemu bidnemu Żydowi, bo to jeden z drugim był znajomy, nędzarz okrutny i nikt mu niczego nie kradł, bo on niczego nie miał. Zresztą, komu by do głowy przyszło Żyda okraść? Po co? To był zupełnie inny świat.
To jest bardzo słynne i jeśli ktoś byłby w Kazimierzu, kto to również pamięta – na pewno zaraz potwierdzi.