Żmijowiska

Nie zabrzmi to pieszczotliwie, ba! – pewnie nawet będzie dość niepopularne, ale powiem szczerze, że mieliśmy z całego serca dość tłumu snującego się bez celu po Kazimierzu. W domu nie sposób usiedzieć, bo jak mawia Babcia „dzieci się kiszą jak kapusta w beczce”, wyjazd wakacyjny już za nami, pozostaje plac zabaw albo rynek. No to siedzieliśmy na Rynku zniechęceni, słońce tylko nas pocieszało i ciepło. Obok zasiadł Paweł z zapytaniem, co nowego w Miasteczku, bo on tu tylko przelotem na moment. W Miasteczku jak widać – odparliśmy – a przelot chwilowy z jakiej przyczyny? Paweł w kilku słowach objaśnił, gdzie przebywa i w jakiej sprawie, a my po 5 minutach zaczęliśmy przebierać nogami: zaprosi nas? Nie zaprosi? Zaprosił. Ledwo doczekaliśmy jutra. Z rana zebraliśmy dzieci, koce, posiłki, picie kupiliśmy w spożywczym po drodze i przed południem dojechaliśmy. Z daleka wyglądało to jak obozowisko dla harcerzy, z bliska – jak instytut archeologii w plenerze, przy czym męscy badacze mają tu przytroczone do pasa ręcznie kute noże w skórzanych pochwach. Przywitali nas grzecznie, nie odrywając się od swoich zajęć. I to było to, co nas najbardziej uderzyło: każdy miał tu swoją robotę, wykonywaną we własnym tempie, cierpliwie, widać gołym okiem, że i z przyjemnością.

Zmościłam Maurycemu gniazdo pod leszczyną, Jędrek sam z siebie natychmiast zniknął w pałatce z gliną i kołem garncarskim, a ja się przyłączyłam do pana, który w asyście młodzieńców kopał dziurę w ziemi. Pod dymarkę podobno. Jakby nic polecił mi miesić błoto ze słomą. Na dymarkę podobno.

W tym czasie Hania nacierała solą dopiero co złowione ryby. Ważyła sól, notowała coś, wiązała sznurkiem i wieszała kolejne rybki na żerdziach.

Wisiały tam już suszące się kąski mięsa i pęczki ziół. Na nikim nie robiły wrażenia łażące po tym muchy. Wyglądało to może i egzotycznie, ale przecież swojsko. Atawizmy chyba. Jędrek umazany na grubo gliną z własnoręcznie ulepionym dzbaneczkiem wlazł mi w moje błoto ze słomą i deptał brudnymi nogami. Panowie podeszli do pomysłu z entuzjazmem i wreszcie całą tą breją zaczęli oklejać dziurę w ziemi. Przestałam być przydatna, zaczem udałam się do lasu opodal na jeżyny. Przyniosłam tego większą ilość, w samą porę , jak się okazało, bo Hania właśnie przystąpiła do robienia podpłomyków, a ja ze swoimi jeżynami i inwencją wymyśliłam pradawną wersję podpłomyków na słodko.

Piekło się to wszystko na blachach wykutych przez kowala, który parę metrów dalej właśnie pracował nad rudą, usiłując wydusić zeń metal. Przy dymarce stał miech z dyżurnym, dmuchającym w ogień. Dyżurny się co i rusz zmieniał, bo dąć trzeba było bez przerwy. Między drzewami wisiały rozpięte kolorowe nici, z których dziewczyny tkały krajkę. Przyjrzałam się i zobaczyłam, że takimi krajkami przepasani są wszyscy w obozowisku.

Od razu, pierwszego dnia, udało mi się cokolwiek się wygłupić. A było to tak, że jeden pan wkładał do dziury w ziemi przedziwny garnek z dziurawym dnem. Zapytałam „cóż to”?, na co pan mnie oświecił, że oto będę świadkiem pozyskiwania dziegciu. Serdecznie się zadziwiłam, bowiem według mnie to przecież roślina (szampon np. dziegciowy, to szampon z takiego zioła…), więc co tu pozyskiwać? Wpadka. To mazidło, znane od czasów pradawnych, tak cenne dla medycyny ludowej robi się z kory brzozowej, poddanej termicznemu procesowi, dziejącemu się w gorącu, w dziurawym garnku.

Naprzeciwko rosło wysokie badyle. Hania rozpoznała je jako pasternak – popularniejszy długo niż kartofle, a przed erą kartofla w ogóle będący podstawą diety przodków. Wykopałam tego sporo, obrałam, posiekałam i zrobiłyśmy „na gęsto”. Nadto, do kolacji Hania podała szczawiową i kapustę z grochem, na deser – jeżynowe placki. Nie spodziewałam się, że może być tak pysznie.

Po jedzeniu snuliśmy plany na jutro: Paweł ma nas zabrać na grodzisko, tzn. na prawdziwe stanowisko archeologiczne. Zabrał. A my zabraliśmy ze sobą kolejnych zaprzyjaźnionych miłośników archeologii doświadczalnej. I tak spędziliśmy wakacje, za którymi będziemy tęsknić całą zimę. Z grodziska przywieźliśmy macierzankę, zasadziliśmy ją w Jasiowych skrzynkach. Będzie nam rosła pod Rynkową, przypominając o Żmijowiskach. Paweł, możemy przyjechać w wakacje? Marek też? Bo on się raczej obijał, ale za to masz w nim wiernego, pełnego uznania fana. W nas też.

Pozdrów Hanię i Kowala i Panią Martę – garncarkę i wszystkich z obozu,

bmjm & przyjaciele, którzy pragną dodać, że autorami ich letniego szczęścia są: Paweł Lis, archeolog, spiritus movens Warsztatów Archeologii Doświadczalnej, opiekun grodziska na Żmijowiskach i Jego Małżonka, Hania Lis, cierpliwie ważąca sól, mierząca proporcje mąki w podpłomykach oraz temperaturę ogniska pod glinianym garnkiem z bulgoczącym barszczem.

Bożena Gałuszewska

ŻMIJOWISKA – pierścieniowate grodzisko z 2 poł. IX – X wieku.

Pod koniec okresu plemiennego wczesnego średniowiecza funkcjonował tu maleńki (zaledwie 25 m średnicy) gródek, wzniesiony ok. 888 roku. Możliwe, że jego upadek pod koniec wieku X związany był z wkraczaniem na te tereny państwa piastowskiego.

Obwarowany był wałem ziemnym z drewnianą konstrukcją ścianową i przekładkową, wzmocnioną u podstawy zasiekiem. Wał otaczała podwójna linia rowów, oddzielonych od siebie tzw. przedwałem, który umocniony był podwójną linią drewnianego płotu – typową dla ziem polskich we wczesnym średniowieczu konstrukcją obronną. Wejście do grody stanowiła szeroka na 2 m szalowana drewnem brama z izbicą nadbramną Obok grodu, na piaszczystych wydmach rozlokowane były dwie osady, zabudowane domostwami o konstrukcji półziemiankowej. Odkryte w trakcie badań archeologicznych zabytki ruchome świadczą o kontaktach mieszkańców tych osad z terenami Moraw i Ukrainy.

Pod koniec XX w. grodzisko zostało bardzo zniszczone – dziś widoczna jest zaledwie ok. 1/3 pierwotnej linii wałów, zachowana do wysokości ok. 1,5 m.

Wyniki badań wykopaliskowych odkrytego przed 1907 r. grodziska, prowadzonych w latach 1965, 2002-2003 oraz 2006-2007, pozwoliły na rozpoznanie wyglądu dawnego grodu i rozpoczęcie częściowej rekonstrukcji systemu umocnień grodu: przedwału, wału i bramy.

Szczególne znaczenie tego stanowiska dla badań nad wczesnym średniowieczem Lubelszczyzny spowodowały, że Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym w roku 2005 wykupiło teren grodziska i stworzyło w tym miejscu punkt centralny projektu „Muzeum Dawnych Słowian – otwarte muzeum tematyczne”. Przy częściowo zrekonstruowanym grodzisku powstaną rekonstrukcje półziemianek i budowli naziemnych, w których funkcjonował będzie ośrodek archeologii doświadczalnej.