Ks. Karol Serkis wspomina Księdza Kanonika Zdzisława Maćkowiaka
Znałem księdza Maćkowiaka, choć nigdy nie pracowaliśmy w jednej parafii. Jednakże przecież bardzo często przyjeżdżałem do Kazimierza i spędzałem z nim dość dużo czasu.
Miał wielkie zalety: spokojny, zgodny, nie wadził nikomu. A trzeba wiedzieć, że przed nim w kazimierskiej parafii bywało różnie, zdarzały się burzliwe historie, na przykład ta, kiedy mieszkańcy musieli bronić księdza znieważonego przy ołtarzu. (To było w roku, gdy odbywały się moje prymicje, był wtedy pełen kościół ludzi, jak na rezurekcję…) Byłem wówczas wikariuszem w innej miejscowości, ale się dowiedziałem, że w Kazimierzu znieważono księdza. Proboszcza Kamińskiego przed zdenerwowanymi ludźmi bronił m.in. mój ojciec i Radek Skrzeczkowski, ale przede wszystkim najbardziej – kościelny. Incydent powodowały ludzkie względy, niezrozumienie. Ludzie upraszczając wszelkie procedury, za jakąś sytuację obwiniali proboszcza. Ale gdyby byli ludźmi naprawdę wierzącymi i naprawdę kulturalnymi, to cokolwiek by się wydarzyło, powinni byli uszanować kapłana. Nawet prawo komunistyczne przewidywało, że gdy ksiądz wypełnia funkcje kapłańską, to nie wolno go znieważyć. Nie wolno! Tymczasem w Kazimierzu wówczas złamano tę zasadę… Tamten proboszcz nie potrafił temu zapobiec.
A ksiądz Maćkowiak miał wiele zalet, pośród nich tę bardzo ważną, że zgodnie pracował z wikariuszami. Nie mówię, że poprzednicy byli niezgodni, ale czasem zdarzały się konflikty. Na przykład był tutaj ksiądz, który wikariusza suspendował, czyli zawiesił w czynnościach! W Kazimierzu jak wszędzie – różne zdarzały się momenty, a ksiądz Maćkowiak potrafił omijać konflikty i spory. Taki był jego charakter, że bardzo żył spokojnie i wszyscy byli z niego zadowoleni. Tyle, że myślał po ludzku, po prostu, i nie było w nim dyplomacji. Doznawał więc za życia też i wielu niesprawiedliwych przykrości, ale wszystkie je ksiądz Maćkowiak spokojnie przeżył i – jak powiadam – z oddaniem pełnił swą posługę.
Sporo uczynił dla samego kazimierskiego kościoła, na przykład pozłocenia na nastawie ołtarzowej, tabernakulum – zrobił to własnym sumptem.
Był gorliwym kapłanem. A z cech ludzkich? Nie słyszałem nigdy, żeby kogoś obmawiał, żeby o kimś źle mówił – a jesteśmy ludźmi – nawet i księża – i różnie się zdarza.
Następnie – zawsze był ciekaw, pragnął wiedzieć. Mówiono mi, że ostatnio, gdy już nie mógł pisać, księża za niego pisali listy do rodziny, gdyż sam sobie z tym nie radził.
Ciągle chciał czytać, prosił więc o książki z dużymi literami albo o płytę, żeby wysłuchać… Cały czas był ciekawy. W Unii Apostolskiej Kapłanów, do której należał, był stale żywo wszystkim zainteresowany: chciał być zawsze na rekolekcjach, na pielgrzymce, usprawiedliwiał się, gdy nie mógł przyjechać.
Szczęśliwie w jesieni życia nadzwyczaj dobrze trafił: gdy poczuł się słaby, poprosił o administratora – i ktoś mu podpowiedział obecnego proboszcza, księdza Lewniewskiego. Nikt nie ma wątpliwości, że ten potrafił swojego poprzednika i uszanować, i otoczyć wielką opieką.
Dzisiaj zdawało mi się, że już żadnej niespodzianki nie będzie w gestach proboszcza, a tymczasem jednak. Byłem bardzo zaskoczony, gdy ten ogłosił, że strażacy poprosili o to, by nieść ciało księdza Kanonika, a ks. Lewniewski powiedział: „nas jest czterech księży z tej parafii i my też chcemy na ramionach trumnę księdza zanieść, choćby od bramy cmentarnej do grobu”. Tego się nie spodziewałem. A tak się stało. Było to ogromnie wzruszające.