Z Kazimierzem w sercu
Paulina Świątek
W powszechnej świadomości przyjęło się spojrzenie na Kazimierz Dolny jak na typowe miasteczko przesiąknięte turystami w okresie letnim i niemal martwe poza sezonem. Tchnąć w niego życie może jednak każdy z nas – zupełnie indywidualnie, uwalniając się od wykreowanych wcześniej wizerunków.
To właśnie dzięki ludziom Kazimierz potrafi być miejscem pełnym magii o każdej porze roku, do którego z utęsknieniem się wraca.
Pamiętam jak dziś: wczesna wiosna i uporczywe słońce, które niesamowicie raziło, nawet przez szybę w samochodzie. Wolny przejazd przez miasteczko, któremu po raz pierwszy można było przyjrzeć się z bliska. Garstka ludzi na ulicy, zapach kogutów z piekarni, kamieniczki zupełnie inne od tych w Warszawie. Nie wiadomo było, na czym skupić wzrok, wszystko wydawało się wtedy ciekawe. Pierwszy spacer na rynek, przejście przez mały mostek, pamiątki, śmiechy i gwar, lodziarnia, wreszcie zdjęcia przy studni, Wisła, plaża. Moc atrakcji jednego dnia. Słońce wreszcie zachodzi, niebo pomału granatowieje. Wyraźnie widać kontury zamku i baszty, które kuszą, by spróbować na nie wejść i podziwiać panoramę okolicy. Całe miasto wydaje się być jakby „po godzinach”, panuje niesamowity spokój, który udziela się wszystkim wokół. Zapada zmrok.
Tak zobaczyłam Kazimierz po raz pierwszy, kiedy w zasadzie byłam jeszcze dzieckiem.
Mija kilka lat. Wracam do Kazimierza po długiej przerwie. Z ostatnich wakacji pamiętam tylko urywki. Znowu wjeżdżam do miasta, rozglądam się, patrzę na kamienice, szukam punktów orientacyjnych, ale nie potrafię przypomnieć sobie niczego konkretnego. Wysiadam z samochodu, zostawiam nierozpakowane rzeczy w domu. Coś ciągnie mnie na rynek. Stawiam pierwsze kroki na Nadrzecznej, patrzę na ulicę i przed oczami staje mi obraz z dzieciństwa. Nagle czas zatrzymuje się dla mnie w miejscu: znowu czuję zapach dobiegający od Sarzyńskiego, mijam te same domy, przechodzę mostem nad Grodarzem. Spoglądam w niebo: cudownie niebieskie, przyozdobione basztą widoczną z placu zabaw. Poznaję Mały Rynek, na którym co wieczór spędzałam czas na Lecie Filmów. Studnia dalej stoi w tym samym miejscu, w pubach na Dużym Rynku tłumy gości, plaża nad Wisłą wciąż jest jednakowo piękna. Wydaje mi się, że jestem w samym środku tego miasta, że właśnie w tej chwili Kazimierz jest tylko dla mnie i obdarowuje mnie wszystkim, co tylko ma. Dla takich momentów chciałoby się wracać tam nieskończenie wiele razy.
Kazimierz przyciąga jak magnes, choć cały jego urok polega na tym, że nie od razu „zgodzi się” komukolwiek pokazać w całości. Po pierwszej wizycie raczej nikt nie jest w stanie dokładnie opisać, jak różnorodne jest miejsce, w którym się znalazł. Wniosek nasuwa się sam: to miasto, które można widzieć na setki różnych sposobów, które trzeba odkrywać na nowo. Każdy człowiek posiada inne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość, którą może zweryfikować także dzięki obecności innych ludzi. To ludzie potrafią nadać Kazimierzowi specyficzny klimat, szczególnie, gdy odwiedzają miasto poza sezonem. Stają się nie tylko obserwatorami miasta, lecz także jego fotografami: zachowują obrazy w pamięci, co ustala w nich pewien indywidualny punkt widzenia. Niekoniecznie obowiązujący, po prostu dla każdego z osobna rzeczywisty. Gdy wracają po jakimś czasie, krótszym lub trwającym kilka lat, miasto odsłania im nowy obraz, nie burząc przy tym wspomnień. Na tym polega magia tego miasteczka.
Warto przynajmniej spróbować zagłębić się w obserwację Kazimierza, dać się porwać jego atmosferze i zwyczajnie zaufać. Odejście jak najdalej od zgiełku turystów, zwiedzających miasto jedynie za radą książkowego przewodnika, da nie tylko niemałą satysfakcję, lecz także wspomnienia kształtujące naszą wrażliwość. Wtedy Kazimierz Dolny stanie się dla nas miejscem wyjątkowym, od którego tak naprawdę wszystko się zaczyna i na którym nierzadko wszystko się kończy. Podobnie, jak w moim przypadku.
Paulina Świątek