Yidl mitn Fidl, Judeł gra na skrzypcach
Steven Lasky

„Yidl mitn Fidl” jest jednym z niewielu filmów, które wciąż możemy obejrzeć, a które pozwalają wejrzeć w życie polskiego, przedwojennego sztetla. Z tego powodu obraz ten jest bezcenny, jest on też najbardziej udanym filmem w jidysz (z dźwiękiem). Elewacje zostały sfilmowane w Kazimierzu Dolnym, malowniczym polskim miasteczku nad Wisłą, wnętrza zaś – w warszawskim studiu.

`Molly Picon jako tytułowa Yidl jest młodą skrzypaczką. Wraz z ojcem Arye (Simche Fostel), basistą, oboje klepią biedę, dlatego postanawiają, że najlepiej będzie, gdy wyruszą w trasę, z nadzieją, że koncertowanie na ulicach przyniesie „polskie złotówki”. Yidl, za radą ojca ma udawać chłopca, dzięki czemu będzie bezpieczniejsza. Podczas gdy grają na jednym z podwórek sztetla, licząc na pieniądze, które się sypną z okna, odkrywają, że mają konkurencję: zaczynają rywalizować z dwoma muzykami, Isaacem (Max Bozyk), klarnecistą, i młodym i przystojnym Froimem (Leon Liebgold), skrzypkiem. Decydują się połączyć siły i i razem ruszyć w drogę – drogę dosłowną i drogę do sukcesu. Yidl jest oczarowana grą Froima i zakochuje się w nim. On gra, ona śpiewa znaną piosenkę w jidysz „Oy Mame, Bin Ikh Farlibt”.

Fabuła ma kilka zwrotów akcji. Ponieważ Yidl udaje chłopca, nie może ujawnić swojej miłości do Froima, co doprowadza ją do łez. Pewnego dnia cała czwórka bawi się na weselu. Panna młoda Teibele (Dora Fakiel) nie jest szczęśliwa z powodu zamążpójścia, nie chce bowiem poślubić znacznie starszego mężczyzny. Jest zakochana w chłopaku o imieniu Yosel, który się ulotnił i ślad po nim zaginął. Ale jej rodzina tonie w długach, dlatego trzeba było zaaranżować ten shiddach, tym samym małżeństwo zdaje się być przesądzone i nieuniknione. Yidl współczuje pannie młodej, postanawia więc ją uratować. Cała piątka ucieka i przez pola zmierza do Warszawy. Froim obiecuje znaleźć jej Yosela. Tymczasem Yidl jest zazdrosna o Teibele, myśląc, że ona i Froim mają się ku sobie. Uciekająca panna młoda dołącza do kwartetu i śpiewa przy akompaniamencie muzyków. Pewien producent teatralny słyszy przez okno swojego biura śpiewającą Teibele i całemu zespołowi każe wejść na górę. Proponuje Teibele angaż – ma ona zaśpiewać w warszawskiej sali koncertowej. Wieczorem w dniu debiutu jest ona zarówno przerażona wyjściem na scenę, jak i smutna, bo nie ma swojego Yosele. Tuż przed występem w jej garderobie pojawia się odnaleziony Yosele. Yidl, która początkowo nie zamierzała iść na przedstawienie, pojawia się w szatni i widzi list pozostawiony przez Teibele, w którym ta zawiadamia, że nie wystąpi i że uciekła z Yoselem. Yidl postanawia przymierzyć sukienkę, którą Teibele miała założyć na swój pierwszy występ. Chce znów poczuć jak to jest być kobietą. Słychać pukanie do drzwi garderoby. Czas zacząć przedstawienie! Yidl decyduje, że powinna wyjść na scenę i powiedzieć publiczności, żeby wracała do domu, bo tej, której przyszli posłuchać, nie ma. Niechcący wpada do orkiestronu. Froim, który również dostał angaż, pomaga jej wrócić na scenę, a publiczność jest przekonana, że to część spektaklu i śmieje się serdecznie, rozbawiona żartem. Yidl powtarza, że powinni pójść do domu, ale jednocześnie śpiewa refreny „Yidl mitn Fidl” i „Oy Mame, Bin Ich Farlibt” (Oh mamo, jestem zakochana). I tak staje się gwiazdą wieczoru, po koncercie zaś dostaje propozycję pozostania w teatrze, ale Froim podsłuchuje, że on sam nie dostanie kontraktu i nie zagra w przedstawieniu, mimo że Yidl bardzo tego chce. Na lustrze w jej garderobie pisze wiadomość w jidysz, w której oświadcza, że tak naprawdę jej nie kocha, że życzy jej szczęścia i na koniec znika. Mijają lata, a Yidl odnosi sceniczne sukcesy. Podczas podróży transatlantykiem, jedząc z ojcem obiad, słyszy skrzypka grającego w orkiestrze. Przypadek sprawia, że jest to Froim, a Yidl go rozpoznaje. Film kończy się romantyczną sceną: na pokładzie, trzymając się za ręce, siedzą oboje uśmiechnięci – policzek przy policzku – i wpatrują się w rozgwieżdżone niebo.

Cudownie było zobaczyć ten film. Jasne, że jest banalny, że dźwięk niedoskonały, a dialogi nie należą do pierwszorzędnych. Mankamenty można mnożyć, tyle że tego filmu nie ogląda się dla tego rodzaju rzeczy. Większość z nas nigdy nie mieszkała w przedwojennej Polsce, ani nie żyła w sztetlu. Wiele osób, które widzimy w filmie, było w rzeczywistości mieszkańcami ówczesnego, głównie żydowskiego Kazimierza. Z wyjątkiem pochodzącej z Filadelfii Molly Picon, reszta obsady wywodziła się polskich zespołów teatralnych. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak to było żyć w tamtym czasie. Już wtedy los Żydów stawał się bardzo trudny. Dziś możemy tylko patrzeć na stare, rodzinne fotografie, słuchać historii o przeszłości, opowiadanych przez starszych członków naszych rodzin lub możemy czytać fragmenty ksiąg Yizkor.

„Yidl mitn Fidl” to unikalny, realny obraz sztetla w prawdziwym polskim miasteczku, zamieszkałym w dużej mierze przez Żydów. I w dodatku działo się to zaledwie kilka lat przedtem, jak wielu z tych, którzy grali w filmie, a także tych, którzy mieszkali w samym Kazimierzu, spotkał straszny los. Molly Picon w swojej autobiografii „Molly!”, wspomina dziesięć dni spędzonych w Kazimierzu, podczas kręcenia „Yidl”. Tak opowiada o mieszkańcach miasta:

„Nigdy nie widziałem takiej nędzy – rynsztoków, rozklekotanych drewnianych domów powyginanych w fantastyczne kształty i tak niewiarygodnie obdartych ludzi. Dzieci jak szkielety, z ich długimi payess (pejsami) i małymi jarmułkami, nosiły spodnie, które były całe w strzępach i buty związane na nogach sznurkiem. Moje serce się do nich wyrywało. Daliśmy im drobne pieniądze (jedzenia nie przyjmowali – nie było koszerne), a one kupiły za nie winogrona i wróciły, żeby się nimi ze mną podzielić.”

Molly opisuje też scenę ślubu w filmie: „Jedzenie musiało być naprawdę koszerne, bo do roli gości zatrudniliśmy ortodoksyjnych Żydów, kobiety i dzieci z Kazimierza. Kiedy my filmowaliśmy – oni jedli, a przy kolejnych ujęciach jedzenie musiało być znów uzupełniane, i tak w kółko. Nasi biedni goście nie mogli zrozumieć, co się dzieje. Myśleli, że zostali zaproszeni na prawdziwe wesele, a kiedy jedna z kobiet zapytała, dlaczego tu jest tyle jedzenia, wyjaśniliśmy jej, że to nie był prawdziwy ślub, że my po prostu kręciliśmy film. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek widziała film, ale powiedziała: Dlaczego nie powiedzieliście mi tego wcześniej? Gdybym wiedziała, że tu jest tyle jedzenia, zabrałabym córkę i jej ślub odbyłby się tu naprawdę! Ona ma chassen (pana młodego), ale my nie mamy pieniędzy ani na posag, ani na porządny ślub.”

Steven Lasky
(materiał z zasobów The Museum of FAMILY HISTORY)