Wywiad z posłanką Joanną Muchą

R.: Witamy w Kazimierzu! Czy to jakaś wyjątkowa, sporadyczna wizyta?

J.M.: Bardzo lubię Kazimierz i jestem tu przynajmniej raz na pół roku, a tak naprawdę to chciałabym bywać znacznie częściej. Powiedziałam, że lubię Kazimierz? Cóż, chyba każdy lubi Kazimierz, nie wyobrażam sobie osoby, która mogłaby go nie lubić. To miejsce ma atmosferę, ma swój klimat, którym przyciąga i czaruje. Wyobrażam sobie, że na pewno dla osób, które tu mieszkają tłumy przyjezdnych mogą być męczące, sama też wolę mniejszy tłok, dlatego zawsze wybieram spokojniejsze dni, poza turystycznym apogeum. Uwielbiam jesień i wiosnę w Kazimierzu, a latem, kiedy macie tutaj całe wycieczki – wtedy staram się nie dokładać jeszcze i siebie.

R.: Kazimierz to więc tylko miejsce odpoczynku w urokliwym miejscu, czy może raczej sprawa sentymentów?

J.M.: Sprawa sentymentów i serdecznych związków: mam tu rodzinę, z którą żyję w wielkiej przyjaźni. Są kochani i gościnni, bywam u nich tak często jak tylko mogę. A w czasie tych wizyt nie potrafię sobie odmówić przyjemności spaceru po miasteczku, zahaczenia o rynek.

R.: Rozumiem, że zna Pani Kazimierz od lat. Jak on wygląda z boku? Czy widać zachodzące w nim zmiany?

J.M.: Oczywiście, dostrzegam je. Ostatnio przede wszystkim widać to, co dzieje się z farą – ten kapitalny remont to wielka rzecz! Zdaję sobie sprawę ze skali przedsięwzięcia i tym bardziej jestem pod wrażeniem. Wiem też, że jakiś czas temu ruiny zamku zaczęły stanowić zagrożenie, sypiące się mury były po prostu niebezpieczne, trzeba więc było podjąć remonty. I tak dalej, i tak dalej – wiele się tutaj dzieje. Ale tak naprawdę kiedy się patrzy na Kazimierz, to chciałoby się, żeby zmieniły się drogi dojazdowe czy infrastruktura, ale samo miasteczko – żeby zostało takim, jakim jest. Żeby została magia. Wszystkie przyziemne sprawy niech się zmieniają, niech będzie coraz wygodniej, ale magia historii i zabytków niech zostanie.

R.: Jest Pani bardzo zaangażowana w nasz największy problem – sprawę szkoły. Skąd w ogóle dowiedziała się Pani o tym, co nas spotkało?

J.M.: Niedługo po wybuchu zadzwonił do mnie burmistrz Grzegorz Dunia, którego zresztą wcześniej osobiście nie znałam. Nawiasem mówiąc wiem, że kontaktował się nie tylko ze mną, rozmawiał też z kilkoma innymi posłami, apelował, prosił o pomoc. Wiem, że pukał do różnych drzwi.

A ja? Byłam wstrząśnięta tym, co od niego usłyszałam, bardzo mnie ta wiadomość poruszyła. Przyjechałam jeszcze tego samego dnia, po naszej rozmowie telefonicznej. Zobaczyłam szkołę… Weszłam do środka. Byłam zdruzgotana. To najlepsze słowo na określenie mojego wrażenia. Najbardziej przerażająca była i nadal jest myśl, że to mogło się wydarzyć w czasie, gdy w szkole były dzieciaki… Nie potrafię o tym spokojnie myśleć.

Stało się, co się stało, ale należy bezustannie dziękować panu Bogu za to, że na tym się skończyło. Szkoła to w końcu tylko budynek, rzecz materialna, tu wszystko można zreperować, zbudować, a życie ludzkie? Straty w mieniu to coś, czego naprawa leży w ludzkiej mocy. A życia nie da się odtworzyć. Najważniejsze, że nikt nie ucierpiał, z resztą sobie poradzimy.

Jak mówiłam, w pierwszej chwili byłam absolutnie zdruzgotana, ale i pewna, że trzeba pomóc, pilotować tę sprawę w Warszawie. Było to dla mnie oczywiste i od razu się zadeklarowałam, nie wiedząc jeszcze dokładnie w jaki sposób tej pomocy będzie można udzielić. Nasze rozmowy z burmistrzem Dunią początkowo były hasłami rzucanymi w ciemno, właściwie nic jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, wszyscy byliśmy zaskoczeni sytuacją, nie wiadomo było co dalej – czy budować nową szkołę, czy odbudowywać, skąd wziąć pieniądze. Nie wiedzieliśmy nic. Nie wiedzieliśmy nic poza tym, że trzeba działać.

Od tego momentu zaczął się mój maraton po różnych urzędach, rozmowy z osobami, które wiedzą, jak się tego typu sprawę prowadzi. Musiałam się dowiedzieć i rozeznać do kogo powinniśmy się udać, z kim innym przecież rozmawia się o kontenerach, z kim innym o odgruzowaniu, a z kimś jeszcze innym o budowie szkoły. Pierwsze rozmowy były bardzo nieprzyjemne i niekorzystne, odpowiedź brzmiała „nie”. Usłyszałam, że na pomoc finansową nie można liczyć i że Kazimierz jako jednostka samorządowa będzie musiał sobie poradzić sam. Ale nie rezygnowałam, próbowałam dalej i wreszcie się okazało, że słusznie trwałam w swojej determinacji. Trzeba było – nie zrażając się – szukać. No i środki się znalazły, są gotowe do wykorzystania, tylko trzeba umieć po nie sięgnąć, a to nie jest takie proste. Trzeba powołać się na odpowiednie przepisy, trzeba pilnować harmonogramu, ale wszystko wskazuje na to, że będzie dobrze.

Pieniądze na kontenery już są, pieniądze na odgruzowanie też. Największa kwota, za którą wybudujemy nową szkołę została zadeklarowana przez Ministerstwo Finansów: 80% całej sumy będzie sfinansowane z rezerwy budżetu państwa. A to duże środki.

Trzeba mieć świadomość, że dostaniecie Państwo w prezencie 80% szkoły. A suma potrzebna na wkład własny pokryta będzie m.in. z ubezpieczenia, więc gmina nie będzie pozostawiona sama sobie z tym problemem.

R.: Możemy się spodziewać kolejnych Pani wizyt w Kazimierzu?
J.M.: No tak… jak na to wskazuje moje nazwisko, będę dość natrętna w tych odwiedzinach, bo żeby wszystkiego przypilnować, trzeba bywać tu, na miejscu, trzeba być w stałym kontakcie z panem burmistrzem, żeby wiedzieć co jest na jakim etapie i co się w międzyczasie wydarzyło. Z całą pewnością będę tu częstym gościem.

R.: A zatem zapraszamy, serdecznie dziękujemy za życzliwość i zaangażowanie w nasze sprawy. Będzie nam bardzo miło gościć Panią w Kazimierzu.

I jeszcze jedno na koniec: proszę przyjąć nasze najszczersze gratulacje znakomitego wyniku – ilość głosów zdobytych przez Panią podczas wyborów parlamentarnych jest imponująca. Życzymy pani Poseł powodzenia i wszystkiego dobrego!