Wybuch wojny w kazimierskich wspomnieniach cz. 2

Mieliśmy radio słuchawkowe – kiedyś było modne. Jak się wojna miała zacząć, to my to radio, jejku, ciągle – co dzień śmy lecieli i słuchali. „Halo! Halo! Tu Warszawa!” I wszystkie rozgłośnie polskie: „Uwaga! Bo wróg już nadchodzi z tamtej strony!”.

Później, jak już Niemcy weszli, to ojciec schował, zakopał to radio gdzieś tam za oknem. Zlikwidował, bo przecież jak by znaleźli, to śmierć dla wszystkich.

Tak się roiło to wszystko…

Co ja miałam wtedy, 11 lat? Dwunasty może, jak się to wszystko odbywało.

Mieszkaliśmy na Dołach, pamiętam jak coś tam kopali, nacięli bali i koło źródeł ustawiali, bunkry robili. Robotnicy i Niemcy i żołnierze ze Śląska, którzy rozmawiali po polsku. Nieraz przychodzili do nas, żeby sobie zagrzać coś zjeść, i mówili:

– My nie chcieli wojny, my nie chcieli, tylko Hitler się wściekł. My też pozostawiali rodziny i dzieci – tak po polsku mówili.

Kilka razy przynieśli pomarańcze. Ci nie byli okrutni, tylko Gestapo było straszne.

Jak Niemcy weszli do Kazimierza, to Gestapo zaraz zajęło klasztor. Z parkanu klasztornego jeszcze wystają żelaza – do nich były doczepione druty kolczaste – ogrodzenie, a w nim prąd. Tam nikt nie wszedł. W podziemiach były piwnice, w nich mordowali, robili co tylko chcieli, działy się okropne rzeczy. Zakonników nie było, bo wysiedlili.

Niemcy młodych wywozili do Niemiec. Dwie moje siostry zabrali, dowiedzieli się o nich, bo tu szpiegi były, taki Szumacher z Trzecich Gór. W następnym roku przyszła i po mnie karta. Od koleżanki, która uciekła do swojego stryja do Warszawy dostałam list, że jak mnie wezwą, to mam przyjechać, że u nich będę bezpieczna. Jej stryj nie miał dzieci, tylko dom z pięknym ogrodem. Pojechałam, przez dwa lata tam byłam. Cała Warszawa płonęła, rzecz nie do opowiedzenia. Mój ojciec też przyjechał. Słuchał radia „Halo Halo! Już nadchodzi”. Tak się tym przejął, że zachorował.

W Warszawie jest pochowany, na Powązkach, nawet nie wiem gdzie…

Jak wróciłam do Kazimierza, to myślałam, że tu nic nie będzie, bo był front. Nic nie wiedziałam, nie było korespondencji, bałam się myśleć.

Ale żyję. Jak teraz opowiadam o tym prawnuczkowi, to on mówi:
– Babuniu, i tyś to wszystko widziała? Tyś to przeżyła?
– Przeżyłam.

Nie mam skończonych szkół, ale skończyłam jedną szkołę, szkołę życia.

oprac. Bożena Gałuszewska